Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność
487
BLOG

Kruk: Kapitalizm dla wszystkich?

Tygodnik Solidarność Tygodnik Solidarność Gospodarka Obserwuj notkę 0

W czasach zimnej wojny, Niemcy Zachodnie jako odpowiedź na komunistyczną propagandę starały się wprowadzić dobrobyt dla wszystkich. Prawie im się to udało dzięki mądrej polityce ekonomicznej Ludwiga Erharda.

Głoszony przez niego prorynkowy ordoliberalizm oparty na społecznej nauce Kościoła święcił sukcesy także dlatego, że ludzie byli inni; bardziej solidarni, żyjący w strachu przed komuną. Po upadku bloku sowieckiego zachodni kapitalizm zmienił swoje oblicze. Oparty został na zasadach całkiem odmiennych od tych głoszonych przez Erharda i od ideałów Adama Smitha. Zamiast starań o dobrobyt dla wszystkich, neoliberalne rządy i ci, którzy nimi sterują, proponują kapitalizm dla wszystkich. Istotnie, większość obywateli w bogatych krajach posiada jakieś akcje i lokaty w bankach, ma zatem prawo czuć się kapitalistami. Także u nas połowa obywateli to posiadacze kapitału płacący podatek od zysków kapitałowych (podatek Belki) a więc kapitaliści. Tych szerokich mas wstrętnych kapitalistów (do których należy piszący te słowa) nie interesuje w jakim biznesie pracują ich pieniądze ani jakie przekręty robią menadżerowie korporacji przy pomocy tych pieniędzy, ani kogo wyzyskują banki, pożyczając im pieniądze na lichwiarski procent. Dla wszystkich kapitalistów, od tych siermiężnych poczynając a na rekinach finansjery kończąc, ważna jest stopa zwrotu kapitału, czyli stopa zysku i skala wyzysku. Uwikłani w taki demokratyczny kapitalizm wyzyskujemy się nawzajem bez skrupułów. Neoliberałowie oczywiście nic o wyzysku nie wiedzą, dla nich to jakieś marksistowskie brednie. Ale twierdzą, że jeśli będziemy wystarczająco sprytni (jak radził dobry wujek Friedman), to wszyscy możemy zostać kapitalistami. No i wyszły z tego drabiny majątkowe jak w feudalizmie. Drabiny kapitalistów w Polsce i na całym świecie mają tyle szczebli, ile drabiny do nieba. Na najwyższych szczeblach tych drabin majaczą oligarchowie w chmurach „ciężko zarobionych” pieniędzy, a na najniższych szczeblach kłębią się masy kapitalistów, którym nie wystarcza do pierwszego. Wokół wegetują rzesze niezbyt sprytnych, którzy kapitału nie posiadają i nic o podatku Belki nie wiedzą. Znają za to dobrze lichwiarskie oprocentowanie kredytów i bezduszność windykatorów.

Od Marksa do Friedmana

W dużej mierze do nieszczęść zwykłych ludzi w ubiegłym stuleciu przyczynił się Marks i jego wyznawcy. Friedman i jego zwolennicy spełnią tę rolę w obecnym stuleciu. Podobnie jak marksiści, „dla dobra ludzkości” tworzą teorie gospodarczo-społeczne rzekomo oparte na wiedzy ekonomicznej i znajomości natury ludzkiej. A tak naprawdę jedni i drudzy dla własnej chwały i karier wyprodukowali mnóstwo niespójnej, pseudonaukowej literatury opartej na fałszywych założeniach. Marksistowska teoria o wychowaniu świadomego człowieka, który w socjalizmie pracować będzie wydajniej (bo dla siebie) okazała się mrzonką. Człowiek w bloku sowieckim uświadamiał sobie stopniowo coś innego; że pracuje na pasożytów mnożących się jak króliki. Dlatego widmo komunizmu nie straszy już w Europie. Teraz człowieka pracy straszy Friedman. Wedle niego każdy powinien być świadomy, że musi radzić sobie sam i pamiętać, że nie ma darmowych obiadów. W ustach człowieka sukcesu wywodzącego się z biedoty żydowskiej to cynizm. Jego niektóre przemyślenia i bon moty były równie bałamutne i niebezpieczne jak rewolucyjne poglądy Marksa. Całkiem niedawno błyskotliwe powiedzonka Friedmana powtarzało w Polsce wielu „esgepisiaków”, którzy z religii marksistowskiej przeszli na religię monetarną. Takich ekonomistów politycznych wszędzie jest pełno. Niestety, wyobraźni i naukowej rzetelności mają jeszcze mniej niż ich guru. W rezultacie świat dryfuje w kierunku nowej utopii.

Friedman nie przewidział, że postępująca automatyzacja i robotyzacja produkcji i usług spowoduje bardzo duży wzrost bezrobocia na całym świecie. W konsekwencji pauperyzacja szerokich mas powoduje drastyczny spadek popytu, podczas gdy podaż dóbr konsumpcyjnych i usług niepomiernie wzrasta. Każdy z nas, obserwując liczbę i natrętność reklam, zdaje sobie z tego sprawę. Ale neoliberalni ekonomiści chyba nie i nie chcą się przyznać, że poprowadzili globalną gospodarkę w fatalny New Deal. Obecny „nowy ład” z Keynesem (niestety) nie ma nic wspólnego, to po prostu bezład ekonomiczny.

Ojcem tego bezładu jest Friedman, któremu brakowało konsekwencji; często zmieniał zdanie nie tylko w sprawie interwencjonizmu państwowego w USA. Zmieniał zdanie także w kwestiach dotyczących swoich własnych teorii. W pracy na temat monetaryzmu dowodził (i słusznie), że kryzysy gospodarcze można łagodzić, regulując dopływ pieniądza na rynek, a inflacja jest nieuchronnym skutkiem tych regulacji i wahań koniunktury. Później słynny noblista zdecydowanie większą uwagę w polityce pieniężnej począł poświęcać inflacji. Czy robił to pod naciskiem rynków finansowych i banków, które sponsorowały jego karierę, czy w celu szybszego powiększania własnego majątku, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że przez długie lata cel inflacyjny był jedynym kryterium polityki pieniężnej w globalnej gospodarce. Pozwalało to bogatym błyskawicznie pomnażać bogactwo poprzez „inwestycje” (czytaj spekulacje) na rynkach walutowych. W świecie pojawiło się mnóstwo kapitalistów mieszkających w rajach podatkowych, zatrudniających jedynie szoferów i sekretarki. Owi kapitaliści nadal unikają inwestowania bezpośrednio w gospodarkę. Po co ryzykować, skoro mogą „inwestować” na rynkach finansowych, które ciągle wspiera neoliberalna polityka pieniężna? Owa polityka sprowadza się do obrony wartości papierowego pieniądza. Jest najlepsza dla tych, którzy śpią na górach pieniędzy ulokowanych w bankach. A co się dzieje w razie krachu bankowego? Neoliberalne rządy ratują banki (te wielkie banki, w których zagrożone są kapitały wielkich spekulantów) za pieniądze zwykłych podatników i wprowadzają drakońskie cięcia budżetowe.

Paradoksalnie, w krajach rozwijających się szybciej zrozumiano, że polityka pieniężna musi być w większym stopniu podporządkowana polityce wzrostu gospodarczego, że trzeba dokonywać redystrybucji dochodu narodowego na wielką skalę, aby zrównoważyć kapitalistyczny wyzysk, którego ofiarami są szerokie masy. Nowe potęgi gospodarcze Azji – Chiny, Indie, Indonezja – zmieniły kurs. Wzrost gospodarczy zaczyna tam służyć budowaniu pokoju społecznego i finansuje walkę z nędzą. Rząd chiński począł wypłacać renty 240 milionom mieszkańców wsi, dla których nie przewiduje zatrudnienia w przemyśle i w usługach. Jeszcze parę lat temu 80 proc. Chińczyków nie miało ubezpieczeń zdrowotnych, teraz mają je niemal wszyscy. Również Indonezja zamierza do 2014 roku zapewnić ubezpieczenia zdrowotne wszystkim swoim obywatelom. Prześcignie zatem, podobnie jak Kuba, bogatą Amerykę. Czy to nie kuriozum?

W bogatych krajach skostniałego neoliberalizmu pogłębiają się sprzeczności. Te sprzeczności w Polsce są większe niż w państwach, od których rzekomo czegoś się uczymy. To kolejne kuriozum. W rezultacie ponad dwa miliony wykwalifikowanych polskich pracowników znalazło sobie w starej UE dwa, trzy razy lepiej płatne zatrudnienie i uciekło z kraju przed kapitalistycznym wyzyskiem. Politycy i telewizyjni ekonomiści winią się nawzajem za ten exodus. Ale ci, którzy sięgają po władzę i media i tumanią opinię publiczną, nic nie robią, aby tę sytuację zmienić. Dają jednak do zrozumienia, że oni z kraju nie uciekną. Jak to nazwać? Politykoholizm czy bezczelność?
 

Jan K. Kruk

zajrzyj i zostań! facebook.com/TygodnikSolidarnosc
 

niezależny magazyn społeczno-polityczny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka