Komisja Hazardowa i jedyny wygrany

Wczoraj i dzisiaj trwa rajd po wszystkich telewizjach i stacjach radiowych posła Arłukowicza.

Wygląda na to, ze będzie to jedyna osoba, której Komisja Hazardowa coś da - rozpoznawalność.

W końcu nawet ja, która interesuje się polityką nie znałam dotąd posła Arłukowicza.

Mogę się w ciemno założyć, że w następnych wyborach dostanie się do sejmu z niezłym wynikiem.

A że startować będzie z listy SLD lub czegoś podobnego ( nie mam pojęcia w jakim kierunku zmierza lewica,ona sama tego nie wie) a tak naprawdę wspiera PIS? Nie szkodzi, o wyborcach nie mam zbyt dobrego zdania - nawet wykształceni, z wielkich miast wyborcy PO głosowali na młodziutkiego Tuska tylko dlatego, że myśleli, że to ktoś z rodziny Wodza.Nie zapowiada się w najbliższych wyborach jakiś egzamin ze znajomości WOSu, są nawet wyborcy umiejący pisać, ale nie czytac ( patrz Onet), którzy sądzą, że dalej rządzi PIS.

No i niestety, wygląda na to, że premier Pawlak jest zwolennikiem długofalowych koncepcji.Niektórzy, może i ja, wiązali pewne nadzieje z pojawieniem się pana Premiera na Salonie.

Nic z tego - koalicja trwa i mać trwać, ups, trwać będzie.

Bo jak inaczej odczytywać zachowanie posła Stefaniuka? Umowa koalicyjna chyba nie obejmowała Komisji Hazardowej?

Jego uniki, wychodzenie, milczenie, nie stawianie pytań to tylko lekkie zmrużenie oka do żelaznego elektoratu PSL - nasza chata z kraja, byle polska wieś spokojna....Ale cała reszta widzi, co się święci - tak naprawdę koalicjanci to małżeństwo połączone może nie miłością, ale wspólnymi interesami...Jeszcze do tego małżonek zabrał ostatnie grosze z konta żony...lepiej nie podskakiwać.

No i czekam z niecierpliwością na 28 lutego 2010 - raczej jestem pewna, że Komisja zakończy wtedy działalność...No, chyba, że jeszcze do tego czasu nie zdoła przesłuchać Jarosława K. i jego brata prezydenta:))