Jest taki dziennikarz, obecnie zatrudniony w gazecie "Dziennik-peś". Facet inteligentny, błyskotliwy, ogromnie utalentowany. Pamiętam jego publicystykę, kiedy ją jeszcze pisywał - była naprawdę najwyższej jakości.
Kiedyś wydawało się, że to dziennikarz o wrażliwości raczej konserwatywnej. Że w tej wojnie o wizję Polski był raczej po stronie IV, niż III RP. Ale kiedy "Dziennik-peś" przed wyborami ostro skręcił w kierunku Platformy, Karnowskiemu powieka nawet nie drgnęła. Został u Roberta Krasowskiego i dziś już widzimy - dostosował się.
Myślę o jego paru ostatnich komentarzach, pisanych już z pozycji Krasowskiego i Michalskiego - a więc z entuzjazmem dla "państwa modernizacji" i obrzydzeniem do "przebrzmiałych politycznych sporów".
Najpierw, kiedy opublikowano stenogramy z tajnych banalizmów, które opowiadał posłom Ćwiąkalski, Karnowski zaregował jak klasyczny wychowanek Roberta Krasowskiego, może nawet Piotra Pacewicza - stwierdził, że to "śmieszne" i "żenujące". I w ogóle to wszystko go już nudzi.
Teraz napisał już chyba ze dwa komentarze o tym, że rodzice nie powinni karcić swoich dzieci klapsami. Nie chcę odnosić się do meritum (bo to jasne, że lepiej nie bić, ale nie wiem, czy powinno się rodziców za to karać).
Jednak to klasyczny temat, który kiedyś międliła "Gazeta Wyborcza", a dziś międli "Dziennik-peś". Wydumany problem społeczny, kiedyś nagłaśniany przez Agnieszkę Kublik, od której dziś pałeczkę przejął Michał Karnowski. Temat-młotek, którym raz można walnąć po głowie ZChN i Marka Jurka, innym razem obóz Jarosława i Lecha Kaczyńskich.
Więc się Karnowski zamachnął i - pośrednio, bo nie wymienia nazwisk - wali po głowie tym młotkiem ludzi, których jeszcze nie dawno w swoich tekstach komplementował.
Strasznie to przerażające, jak łatwo Krasowski i Michalski włączyli Karnowskiego do swojego modernizacyjnej sfory