Marek Budzisz Marek Budzisz
1588
BLOG

Niemiecka układanka z moskiewskiej perspektywy.

Marek Budzisz Marek Budzisz Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Dzisiaj wybory do Niemieckiego Bundestagu, którym Rosja przygląda się z największą uwagą. Przyjmuje się nawet, że jest to najważniejsze polityczne głosowanie w tym roku. Wydawać by się mogło, że po nudnej kampanii wynik jest właściwie przesądzony – wygrają chadecy kanclerz Merkel, która rozpocznie swoją czwartą kadencję. Nikt, co do tego nie ma wątpliwości. Podobnie zresztą jak nikt już nie wierzy w to, że zdobędzie ona taką liczbę głosów wyborców, aby mogła rządzić sama. A zatem koalicja. Pytanie tylko, z kim?

W grę wchodzi kilka możliwości. Po pierwsze powtórzenie obecnego scenariusza, czyli związek z socjaldemokratami. Ale ten jest najmniej prawdopodobny. Po drugie alians z liberałami, z którymi wiele lat, jeszcze za czasów Kohla, mentora i politycznemu patrona obecnej pani premier, (któremu nota bene w momencie politycznej próby wbiła nóż w plecy) chadecy współrządzili. I wreszcie tzw. jamajska koalicja. Nazwana w ten z tego powodu, że partyjne kolory jej potencjalnych członków układają się we flagę tego karaibskiego kraju (chadecy – czarny, liberałowie – żółty, zieloni – wiadomo, jaki). Na pierwszy rzut oka koalicja konserwatywnych chadeków z politycznymi spadkobiercami rewolty 68 roku wydaje się dość egzotycznym pomysłem, ale na szczeblu landtagów tego rodzaju rozwiązania funkcjonują w niemieckim życiu publicznym (kraj Saary, Schlezwig – Holstein) a kanclerz Merkel przez ostatnie miesiące zrobiła wiele, aby przesunąć własną formację do politycznego centrum i zmniejszyć dystans wobec ewentualnych aliantów. Ostatnio zresztą oświadczyła, że jej partia wycofuje swój sprzeciw wobec uznania małżeństw jednopłciowych, co było publicznie ogłoszonym warunkiem wejścia do ewentualnej koalicji przez FdP i Zielonych. Zarówno socjaldemokraci, jak i liberałowie w trakcie kampanii wyborczej wypowiedzieli wiele ciepłych słów pod adresem Moskwy wzywając do odchodzenia od polityki sankcji, pogodzenia się z realiami i uznania, że Krym pozostanie na zawsze rosyjski. Paradoksalnie najbardziej pryncypialne stanowisko wobec Moskwy reprezentowali Zieloni.

I oczywiście niemieckie wybory, to pytanie o wynik kontestującej system polityczny partii AfD. Ostatnie sondaże dają jej trzecie miejsce. A dystans między jej notowaniami, a tymi, które mają drudzy socjaldemokraci nie jest nie do pokonania, tym bardziej, że zwolennicy Alternatywy dla Niemiec nie są skłonni publicznie ujawniać swoich preferencji.

Z punktu widzenia Moskwy w niemieckiej układance jest kilka interesujących kwestii. Po pierwsze nie ulega wątpliwości, że Kreml dość otwarcie wspiera kontestujących system polityczny radykałów z AfD. Po drugie pojawia się pytanie o zachowanie rosyjskiej mniejszości i wreszcie o ewentualny kształt polityki wschodniej i atlantyckiej przyszłego gabinetu.

Rozpatrzmy wszystkie sprawy po kolei. Altarnatywa dla Niemiec jest w tamtejszym pejzażu politycznym, czego nie chcą dostrzec media w Polsce, szczególnie sympatyzujące z rządem, formacją w największym stopniu prorosyjską. Jej liderzy wprost nawiązują do starych, pruskich, pomysłów na to, w jaki sposób zbudować w Europie system bezpieczeństwa. Jeszcze w 2013 roku w oficjalnych dokumentach tej partii znalazły się pozytywne nawiązania do zawartej w 1887 roku konwencji między dwoma cesarstwami. Autor i patron ówczesnego porozumienia, Bismarck był zwolennikiem rozdzielenia stref wpływów i współdziałania z Rosją. We współczesnych Niemczech nie brak jest głosów o potrzebie, zwłaszcza w obliczu chwiejnej postawy USA, powrotu do takiego widzenia porządku europejskiego. W rosyjskiej debacie publicznej też z łatwością znajdziemy zwolenników nowego sojuszu mocarstw europejskich, czyli aliansu Berlin – Moskwa. I wcale zwolennicy takiego myślenia nie zaliczają się do radykałów. Oficjalnie o potrzebie powrotu do koncepcji koncertu mocarstw mówi choćby minister Ławrow. Ale to nie jedyne związki AfD z Moskwą. Chodzi też o pieniądze. Marcus Pretzell, jeden z liderów tej formacji, a prywatnie mąż wiceprzewodniczącej Frauke Petry, jeździł za rosyjskie pieniądze do Jałty, już po aneksji, oczywiście. Sama pani wiceprzewodnicząca spotkała się na Kremlu z Wiaczesławem Wołodinem, a niemieckie media informują, że formacja jest finansowana przez rosyjskie firmy. Można oczywiście uznać te doniesienia za narzędzie rządzącego establishmentu w walce ze swymi przeciwnikami, ale publiczne deklaracje innego lidera Alternatywy Alexandra Gaulanda, który dowodzi, że Krym jest rdzennie rosyjskim terytorium, do takiej grupy trudno zaliczyć. Inni liderzy formacji łączą antyamerykanizm ze sprzeciwem wobec antyrosyjskich sankcji oraz wzywają Europę do uznania faktu, że Ukraina to rosyjska strefa wpływów. Rosyjskojęzyczne media, zarówno działające w Niemczech, jak i będące częścią rządowego holdingu propagandowego (Russia Today i RT) chętnie zapraszają polityków z AfD po to, aby ci komentowali aktualne wydarzenia i prezentowali przy okazji linię swej formacji. Być może mamy do czynienia z ideową bliskością, ale warto też rozważyć inne motywy, którymi Moskwa może się w tym wypadku kierować. Po pierwsze publiczna aktywność Alternatywy wprowadza do niemieckiego dyskursu politycznego tematy, które były do tej pory w nim nieobecne. To z punktu widzenia długoterminowej strategii perswazji i wpływu na myślenie zarówno wyborców, jak i elit, ma spore znaczenie. Z perspektywy krótkoterminowej konsolidacja formacji establishmentowych w obliczu rosnącej popularności Alternatywy, tez ma swoje znaczenie, bo implikuje albo wielką koalicję chadeków i socjaldemokratów, albo mniejszą, chadeków i liberałów. A obydwie formacje są znacznie bardzie prorosyjskie, niźli kanclerz Merkel, którą też przecież trudno zaliczyć do „jastrzębiów”.

Poparcie Kremla dla Alternatywy dla Niemiec ma też inny wymiar. Chodzi o 3 milionową rzeszę Niemców o rosyjskich korzeniach, która w swej masie jest silnie anty emigrancka. Jeszcze w 2016 roku w wyborach lokalnych w berlińskim regionie Marcan, gdzie w większej liczbie osiedlili się Rosjanie, Aletrantywa zdobyła pierwsze miejsce. Podobnie jak w Pforzheim (powiatowe miasto w Badenii – Wirtembergii) gdzie Alternatywa dla Niemiec uzyskała 43 % głosów wyborców i gdzie również, choć to może być przecież przypadek, dość masowo osiedlali się reemigranci z Rosji. W samej partii aktywnie działa platforma rosyjskojęzycznych Niemców. Wydaje się, że z punktu widzenia Moskwy wspieranie tego ruchu politycznego może też być próbą zyskania wpływu na emigrację rosyjską. Jednym słowem Kreml chciałby powtórzyć politykę, jaką od lat uprawia Ankara wobec swojej diaspory.

I wreszcie pojawia się pytanie, jaką politykę wobec Rosji realizował będzie przyszły rząd w Berlinie. I nie idzie tu wcale o kwestie energetyczne. Nie, dlatego, że są one mało ważne lub celowo lekceważone. Dominacja dostaw z Rosji na europejskim rynku gazu przez najbliższe kilkanaście lat nie jest zagrożona. Ostatnio przyznało to nawet amerykańskie Ministerstwo Energetyki, które w swoim ostatnim raporcie dowodzi, że Europa, przynajmniej do 2040 roku uzależniona będzie od dostaw ze wschodu. Powód jest jeden – cena. Następna kadencja kanclerz Merkel, to zdaniem specjalistów, czas, w którym Europa będzie zmuszona do wypracowania własnej polityki obronnej i relacji z Rosją. Tak twierdzi Stefan Meister z berlińskiego Deutsche Gesellschaft für Auswärtige Politik, wpływowego think tanku, który właśnie opublikował zestaw wskazówek jak winna wyglądać polityka zagraniczna przyszłego niemieckiego rządu. Jeśli chodzi o relacje z Rosją, to jego zdaniem przełomu nie będzie. Nadchodzące cztery lata, to raczej czas kształtowania wspólnej, europejskiej, ale formułowanej w Berlinie polityki wobec Moskwy. Bo dzisiaj, jego zdaniem, Unia takowej polityki nie ma. Symptomatycznym był komunikat wydany po niedawnym spotkaniu w trakcie sesji ONZ komisarz Mogherini z rosyjskim ministrem Ławrowem. Jak napisał na swojej stronie czeski eurodeputowany Jakub Janda, rozmawiano o wszystkich światowych problemach i ogniskach zapalnych – od Syrii, po Koreę Płn i Iran, ale nie dostrzeżono, że w Europie, na granicy z Unią, na Ukrainie, toczy się otwarty konflikt zbrojny z agresywnym i dążącym do rewizji porządku międzynarodowego państwem. Wracając jednak do diagnoz formułowanych przez Meistera to warto zwrócić uwagę, że jego zdaniem wschodnia polityka Unii winna być kształtowana w tandemie z Francją i „liczyć się z obawami mniejszych państw środkowoeuropejskich”. W całym artykule nazwa Polski nie pada ani razu. To niezwykle symptomatyczne.

Ale jest też drugi aspekt, który trzeba brać pod uwagę. Kwestie militarne. Co do zasady, obecny rząd Niemiec zgadza się z tym, że wydatki na zbrojenia winny osiągnąć docelowo 2 % GDP. Ale realia są zgoła inne. Obecny budżet, ogłoszony z fanfarami, przewiduje wzrost z poziomu 1,12 % do 1,18 % i to w sytuacji, kiedy budżet ma nadwyżkę! Specjaliści obliczyli, że w tym tempie zakładany poziom Niemcy mogą osiągnąć w 2030 roku, jeśli w ogóle. Zwłaszcza, że wywodzący się z socjaldemokracji obecny jeszcze minister spraw zagranicznych Sigmar Gabriel powiedział, że nie zna ani jednego polityka w Niemczech, niezależnie od formacji, z której się wywodzi, który zgodziłby się na taką politykę. Ale nawet, jeśli jakimś cudem Berlin obudzi się i zacznie przeznaczać więcej pieniędzy na obronę, to wobec idących w dziesięciolecia zapóźnień w tym względzie progres nie będzie szybki, jeśli nastąpi w ogóle. W amerykańskim National Interest otwarcie wątpi w to Yascha Mounk, który za jedno z największych zagrożeń dla europejskiego bezpieczeństwa widzi możliwość wycofania się Stanów Zjednoczonych z uprawianej w ostatnich dziesięcioleciach polityki obrony Europy, ale równie, w jego opinii groźna jest koncepcja wspólnych, europejskich sił zbrojnych. Ta już dziś realizowana polityka zakłada „narodowe specjalizacje” w tym względzie, czyli np. logistyka ze Szwecji, samoloty transportowe z Holandii, żołnierze z Włoch, lekarze wojskowi z Niemiec. W praktyce, jego zdaniem, taka budowa wspólnej formacji zbrojnej daje każdemu z wchodzących doń krajów faktyczną możliwość zablokowania jej działań. Bo do tego sprowadzać się będzie sabotowanie lub złe wykonanie przydzielonych zadań. A zdobycie władzy w jakimkolwiek europejskim kraju przez siły zaprzyjaźnione z autokratyczną Rosją, czyni z Europy kontynent zupełnie pozbawiony obrony. I może, dlatego Moskwa wszędzie wspiera swoich zwolenników.

Jestem byłym dziennikarzem (TVP - Puls Dnia, Życie, Radio Plus) i analitykiem. Z wykształcenia jestem historykiem. Obserwuję Rosję i świat bo wiele się dzieje, a Polacy niewiele o tym wiedzą. https://www.facebook.com/Wie%C5%9Bci-z-Rosji-1645189955785088/

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka