DeDeeN DeDeeN
1152
BLOG

Wandzia

DeDeeN DeDeeN Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

 

Pierekowka. Część pierwsza: Wandzia

 

Ona nazywała się Wanda Wasilewska, on nazywał się Marian Bogatko. Opowiem kawałek ich życia. Mimo, że ona była polonistką z doktoratem, a on był z zawodu murarzem, oboje mówili wspólnym językiem. Mieli też wspólne poglądy, a ich oczy widziały to samo. Byli w sobie zakochani.  Nie wiem, czy ich uczucie rozwijało się powoli krusząc kolejne progi, czy też, jak gorączka wybuchło w rwącym nurcie naszej największej rzeki. Jak było, to jest w tej chwili mniej ważne. Nam w zupełności wystarczy, że w pamięci współczesnych, zapisali się jako para zakochanych w sobie ludzi. Miłość, która w nich rozkwitła, oprócz  wzajemnego od siebie uzależnienia kochanków, pozostawiła każdemu, wolny skrawek duszy, akuratny na jeszcze jedno uczucie. Oboje niezależnie od siebie ulegli czarowi ideologii socjalistycznej w jej radzieckiej wersji. W ten sposób stworzyli trójkąt, na którego trzecim wierzchołku powiewał czerwony sztandar.

Ona dziedziczyła po rodzicach socjalistyczne poglądy, inteligencję, temperament polityczny oraz talenty publicystyczne. Pochodziła z lewicowego domu o niepodległościowych tradycjach. Jej ojcem był pierwszy minister spraw zagranicznych II Rzeczpospolitej, wieloletni współpracownik J.Piłsudskiego, Leon Wasilewski. Natomiast ojcem chrzestnym został sam Marszałek, i to w czasach kiedy jego nazwisko niewielu jeszcze, cokolwiek mówiło.


Wanda już we wczesnej młodości związała się z ruchem socjalistycznym, co było w jakiejś mierze naturalną konsekwencją atmosfery rodzinnego domu i socjalistycznych poglądów obojga rodziców. Pod ich wpływem, bardzo wcześnie rozpoczęła działalność polityczną w pepeesowskich strukturach, a nad przebiegiem jej kariery, unosił się patronacki cień ojca. Jeszcze przed trzydziestką znalazła się we władzach jednej z najstarszych partii socjalistycznych świata założonej w 1892 roku Polskiej Partii Socjalistycznej. Ale Wanda potrzebowała sukcesu większego, niż dreptanie po ścieżkach raz już przebytych przez swojego ojca. Potrzebowała takiego sukcesu, który nie byłby obciążony jego pamięcią. O którym nikt, nie mógłby pomyśleć inaczej, jak tylko o jej i tylko jej osobistym osiągnięciu.

Sukces przyszedł w maju 1936 roku na II Antyfaszystowskim Kongresie Kultury Polskiej we Lwowie i przesądził o jej dalszym losie. To tutaj odkryła swój wielki talent dobierania słów i gestów  którymi ornamentalizowała gmach komunistycznej propagandy. To była jej największa umiejętność, a w zasadzie jedyna umiejętność. Wanda nie byłą ideologiem ani strategiem politycznym, można śmiało powiedzieć, że tego rodzaju zagadnienia były jej całkowicie obce. Jej siła tkwiła w wypełnianiu pustki komunistycznych komunałów manieryzmem i egzaltacją udrapowaną patosem wylewającym się z mównicy. Ona nigdy nie wyszła poza garść frazesów i parę ogólnych myśli na poziomie ulotkowej wiedzy agitacyjnej. Niektórzy twierdzą wręcz, że w całym życiu nie przeczytała jednego zdania napisanego przez Marksa, a żadna głębsza myśl społeczna czy polityczna, nie była jej znana.

Nikt zresztą od niej żadnych myśli nie oczekiwał, gdyż jej wartością było - nie to co mówi, lecz jak mówi. Bo Wanda była amantką mównicy, jedną z najlepszych w swoich czasach, a jej zadaniem było uwodzić. Proszę pamiętać, że system medialny był daleko skromniejszy od obecnego i mównica zajmowała w nim miejsce podobne do dzisiejszego okienka TV.  Kongres, niczym winda wywiózł Wasilewską na same szczyty medialnej kariery. Zachwycona powodzeniem tak pisała do swojej matki:

Lwów to było coś tak cudownego, że nie wiem, czy drugi raz przeżyje takie dwa dni. Dni masowej histerii, uniesienia, braterstwa, kompletnej jakiejś ekstazy.(...)Bzikowano ze wszystkimi, ale ze mną robili takie cuda, że to przechodziło wszelkie granice.(...) Ale kiedy ja weszłam na podium, cała sala, kilkaset osób, wstała i przez dobre dziesięć minut wyli, tupali, klaskali i wrzeszczeli: niech żyje Wasilewska. (...) Marian musiał robić na ulicy awanturę gromadzie Żydóweczek, które lazły za mną, żeby choć dotknąć mojego płaszcza jak chałata rabina z Bobowej.*

To są autentyczne słowa Wasilewskiej przepisane z książki Marci Shore, w której każdy, kto ma ochotę może przeczytać więcej. Czym Wasilewska zasłużyła sobie na takie honory? Jestem przekonany, że cały ten splendor, który spadł tak nieoczekiwanie na Wasilewską był starannie wyreżyserowany. Podobnie jak cały Kongres, który przekształcił się w jedno wielkie antypolskie wystąpienie. Jego uczestnicy obiecywali sobie rychłe utworzenie Zachodniej Białorusi ze stolicą w Wilnie oraz Zachodniej Ukrainy ze stolicą we Lwowie, a nawet przyrzekali rychłą bolszewizację Warszawy. Wszystkie te projekty miały charakter wybitnie antypaństwowy i powinny spotkać się ze zdecydowana reakcją rządzących. Nie trudno było zgadnąć skąd płynęła inspiracja do tak owacyjnego przyjmowania uczestników oraz fetowanie podejmowanych przez nich postulatów.

Ale władze państwowe nie zdecydowały się żadne większe reperkusje wobec uczestników zjazdu. Świadczy to dobitnie o ich słabości lub infantylności powodującej niezdolność do prawidłowej oceny i obrony państwowych  interesów.  Stanisław Cat Mackiewicz w jednej ze swoich książek dał niezwykle trafną diagnozę rządów sanacyjnych: posiadając wiele ujemnych stron totalizmu, nie posiadaliśmy jego stron dodatnich.**

Czy nazwisko Wasilewskiej miało na ten liberalny stosunek rządu do zjazdu i jego postulatów jakiś wpływ, nie wiem, ale nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że Stalin sporo nadziei wiązał z tą kobietą, którą większość wpływowych w Polsce osób znała od urodzenia. Dlatego urządził jej ten standing ovation, dlatego biegały za jej płaszczem Żydóweczki. Stalin obserwował Wasilewską od dawna i rozumiał jej potrzeby, jakby siedział w jej głowie. To wcale nie było trudne dla kogoś, kto swoją pozycję zbudował na umiejętnym potrząsaniu siecią intryg, w której szamotał się, jak wigilijne karpie, cały, wszechpotężny aparat administrujący strachem największego więzienia świata - ZSRR. Nie takie, jak nasza Wandzia, zagadki psychologiczne Stalin rozwiązywał z łatwością, między jednym a drugim pyknięciem fajeczką.

W czasie kiedy we Lwowie w maju 1936 roku Pracownicy Kultury kombinowali jak oderwać od Polski jej Kresy, oraz zapobiec dalszej  faszyzacji Polski  poprzez jej likwidację, Stalin zbierał żniwo swej przemyślanej strategii. We Francji właśnie wygrała wybory koalicja partii lewicowych, a w Hiszpanii od dwóch miesięcy rządzili socjaliści z komunistami. Oba te sukcesy były możliwe dzięki konsolidacji partii narodowych, podległych Kominternowi w ramach tzw. Frontu Ludowego. Fronty Ludowe były iście szarlatańskim pomysłem Stalina na "pokojowe" przejęcie władzy w Europie. W tym właśnie kontekście, kroczących sukcesów Stalina, należy widzieć te lwowskie manifesty i deklaracje. Kongres był jednym z fragmentów układanki Stalina i należało go traktować z całą powagą i surowością, jako przejaw wrogiej ingerencji w sprawy państwowe. A rząd polski w zasadzie nie zareagował. Wandę Wasilewską nie spotkały żadne konsekwencje mimo jej jawnego podżegania do wystąpień antypaństwowych. Zresztą nie tylko po tym kongresie Wasilewską nigdy nie spotkały żadne represje, aresztowania, wyroki sądowe. Była osobą w II Rzeczpospolitej nietykalną. Mimo to we Lwowie, w marcu 1940, ukazuje się w Czerwonym Sztandarze jej artykuł w którym czytamy:

I trudno mówić. I głupio, że łzy zalewają oczy, że głos więźnie w gardle. To oni mają na mnie głosować. Żołnierze Czerwonej Armii. Uśmiechnięte młodzieńcze twarze, towarzysze, młodzi towarzysze, którzyście rośli pod znakiem czerwonego sztandaru, wy przecież nie możecie zrozumieć, czemu dla mnie, człowieka szczutego, człowieka ściganego, człowieka, który przez lata patrzył na najpotworniejsze sprawy posępnego życia niewolników, jest to, że stoję tu wśród was i wyrażacie mi słowa zaufania, i uśmiechacie się do mnie serdecznie, i ściskacie mi rękę - wy, którym zawdzięczam swobodę i życie, i ojczyznę, która jest waszą i moją ojczyzną proletariatu świata.*** 

Pozwoliłem sobie zamieścić ten cytat, gdyż zapoznaje on nas ze stylem i warsztatem propagandowym Wasilewskiej w bardzo reprezentatywnym dla niej tekście, oraz demaskuje największą jej siłę, czyli brak skrępowania autorki takimi drobiazgami jak minimalna chociażby zgodność wypowiadanych słów z rzeczywistością. Jak państwo widzicie dzisiaj Wanda Wasilewska, nie musiałaby się już błąkać po niszowych odłamach partii politycznych, lecz zupełnie spokojnie stać w pierwszym szeregu tej partii, która od kilku lat w Polsce nic innego nie robi, tylko odnosi coraz większe sukcesy. Nie mam wątpliwości, że Wandzia była prekursorką powszechnie dziś obowiązującego stylu uprawiania polityki, zwanego post - polityką. Szczęśliwie w przedwojennej Polsce działacze PPS-u wykazali się rozumem i odparli zakusy prekursorów. Sytuacja Wasilewskiej uległa znacznemu pogorszeniu na przełomie lat 36/37. W grudniu 1936 zmarł jej ojciec, a  miesiąc później przegrała na zjeździe partii, razem z całą komunistyczną frondą w łonie PPS-u i nie znalazła się w jego kierownictwie. To zapowiadało chude lata dla jej politycznych ambicji. Ale miała szczęście. Jej talentowi od dawna przyglądał się ktoś, kto miał nieograniczone możliwości promocji młodych talentów.   
 

Kiedy Wasilewska ujawniła swoje skłonności do ustroju, w którym klasa robotnicza sprawuje dyktaturę, Józef Stalin docenił wartość propagandową jej nazwiska i wydał odpowiednie dyspozycje. Kazał tłumaczyć i wydawać jej książki, a ambasada radziecka w Polsce wypłacała jej honoraria. Nie były to pieniądze duże, ale miały tę ogromną zaletę, że zwykle pojawiały się dokładnie wtedy, kiedy Wanda potrzebowała ich najbardziej. A Wanda potrzebowała pieniędzy zawsze, bo tak jakoś się składało, że mimo deklarowanego proletariackiego ubóstwa, to jak na porządną działaczkę robotniczą przystało miała wielkie zamiłowanie do zbytków i życia w luksusie. Paradoksalnie,  kiedy jej ojciec, jeden z najważniejszych twórców polskiej polityki federacyjnej, ekspert od spraw narodowościowych, swoim artykułom nadawał tak prowokacyjne tytuły, jak chociażby Skasowanie Rosji, jego córka była finansowana przez Stalina.
 
Jest Lwów dla niej miastem szczęśliwym, i temu nie da się zaprzeczyć. Najpierw sukces na zjeździe w trzydziestym szóstym, potem fantastyczny sukces wyborczy w październiku 1939, a zaraz potem, kawalkada gestapowskich aut paradnie odstawia z Warszawy jej córkę i parę wybranych przez nią osób. Taki gestapowski konwój musiał na mieszkańcach Lwowa, przywykłych do zbidulonej szarzyzny krasnoj armii  zrobić wrażenie, że ho, ho!. Nie byle kto musi być ta Wasilewska, skoro kiedy chce dzwoni do Stalina, a Hitler desygnuje swoich oficerów do niańczenia jej córki. Z taką to lepiej nie zadzierać! Były więc powody, aby nazwać ją Wandą Lwowną i zapisać w poczet honorowych mieszkańców miasta Semper Fidelis. Szkoda tylko, że matka odmówiła. Taki przykry zgrzyt w tak świetnej karierze. Ale o tym, na całe szczęście, niewiele osób wie, że jej rodzona matka wolała zostać pod hitlerowska okupacją, niż oglądać na własne oczy kolejne lwowskie sukcesy swojej córki. Wystarczyło jej pewnie wspomnienie tych poprzednich, opisywanych w liście z trzydziestego szóstego.


Bogatko zaś, był skromnym murarzem, który zajmował się głównie działalnością w ruchu robotniczym i organizacją strajków. O Marianie, A.Wat pisał: fantastyczny atleta, piękny rzeczywiście chłopak, do tańca i do różańca.Bardzo inteligentny, bystry, z poczuciem humoru, szalenie wesoły, silny chłop. Ona miała jakieś szczęście do tych silnych.**** Tak samo jak dla Wasilewskiej, celem jego politycznej działalności było doprowadzenie w Polsce do zmiany istniejącego systemu społeczno - politycznego. Kiedy więc, na spływie kajakowym integrującym młodą myśl postępową II RP,  Marian wyłowił Wandę z Wisły,  w której o mały włos się nie utopiła, oczy Wasilewskiej i jej serce nie mogły prześlepić jego męskiej urody, a wspólne fascynacje polityczne zrobiły resztę. Zostali parą i zapewne gdyby nie ów trzeci wierzchołek z czerwona flagą, to historia ich związku zamknęłaby się w standardowo sentymentalnych ramach. Historia jednak potoczyła się w dobrze znanym kierunku i Wasilewska osiągnęła upragnioną sławę, za to dla Mariana, los nie był łaskawy. To co miało być lepiszczem ich uczucia, rozdzieliło ich losy w sposób najbardziej brutalny, ze wszystkich możliwych. Tak niestety bardzo często kończą się miłosne trójkąty. Ale zanim do tego dojdzie, ich serca bić będą jeszcze kilka lat, w zgodnym rytmie Międzynarodówki.

Obok wymienionych już zalet, które anonsował A.Wat, a które oczy i dusza Wasilewskiej rozpoznały w Marianie, czyli: urody, męskiej tężyzny, poglądów, bystrej inteligencji i dowcipu, jeszcze jeden argument pochylał jej kobiecą kibić w stronę Mariana równie mocno. Była to jego robotnicza tożsamość, dzięki której  zyskiwał w jej oczach podwójnie. Marian jako mężczyzna, a Bogato jako deklaracja klasowa. W czach Wandy, Marian to takie nasze przedwojenne dwa w jednym. Chłopak jak z reklamy.

Marian Bogatko świetnie tańczył, co powodowało, że Wandę na szczyty egzaltacji wynosiła perspektywa zbliżenia jej białoburżujskiego jestestwa, z jego silnym torsem i żylastymi ramionami murarza. Pokusa zespolenia klasowego w tanecznych i partyjnych układach, niosła ze sobą, obok przyjemnie wibrujących ekscytacji, również zaspokojenie innych potrzeb. Wanda, będąc córką ministra kapitalistycznego państwa, mogła być odbierana z dużą rezerwą wśród towarzyszy, szczególnie niższego szczebla. Małżeństwo z robotnikiem, łagodziło ten dysonans. Dla Wandy Wasilewskiej z jej trefnym, bo zgodnie z najnowszymi wytycznymi Kremla, faszystowskim pochodzeniem, "wżenienie" się w klasę robotniczą, było bez wątpienia okolicznością uwiarygadniającą  polityczne deklaracje. Nie twierdzę, że Wanda wyszła za mąż za Mariana dla politycznej kariery, ale małżeństwo z robotnikiem zdejmowało z niej odium złego pochodzenia. To nie złośliwość. Jest to stwierdzenie prostego faktu, że Wasilewska miała szczęście zakochać się w osobie jak najbardziej właściwej, z punktu widzenia własnej kariery politycznej.

 
Ich polityczne pragnienia zaczęły się realizować od połowy września 1939 roku, kiedy Józef Stalin objął opieką ziemie wschodniej Rzeczpospolitej, a oni znaleźli się w mieście będącym centrum życia politycznego i kulturalnego zachodnich terenów, swojej nowej ojczyzny. W tym czasie oboje są jeszcze młodzi, oboje napędzani entuzjazmem czerpanym z bliskości tej chwili, która zwiastuje spełnienie ludzkich nadziei i pragnień. Nic tylko działać, organizować, pisać i przemawiać. Agitować, agitować i jeszcze, aż do zatracenia przemawiać, porywać, działać i pomagać. Papierosy, kawa, zmęczona szara twarz - to nic, że zmęczona, zdarty głos - to nic, że zdarty; za to w oczach iskry, którymi spali stary świat i naprawi błędy ojca, trzymającego się przez całe życie, niepodległości Polski, jak pijany płotu.

Wandę wciąga wir komunistycznej agitki. W tym żywiole jest znakomita. Ma talent kobieta!. To widać już po tym jak się zbliża się do mównicy. To widać po tym, z jaką łatwością wzrokiem panuje nad tłumem. Ona jedna, a naprzeciwko niej też jedno ciało z tysiącem głów, ulepione z jej słów. Tak, tak.. A gdy zaczyna mówić, milkną najszczelniej wypełnione sale, milkną w napiętym oczekiwaniu na każdą pauzę jej przemowy, by wypełnić tę chwilę ciszy - eksplozją młodych serc.
 
Wanda roztacza wizje i upija tłumy słuchaczy, aby potem wchłaniać ich upojnie i nim się karmić. To działa jak perpetuum mobile. Jej euforia wsparta talentem i zaprzęgniętą do furmanki własnej pychy, domową kindersztubą i uniwersyteckim wykształceniem, otumania kolejne fale żołniersko - robotniczych głów,   wpatrzonych w jej płaską twarz, której urody nigdy nie była pewna. Ale teraz, kiedy czuje jak zasila ją energia męskiego wzroku, każdą tkanką swego ciała, pragnie im ofiarować to szczęście, które niesie w sobie nowy proletariacki porządek.

Ważnym elementem w zdobywaniu zaufania słuchaczy jest wmówienie im dotychczasowej udręki życia. Potem jest już łatwo. Ona, bywszaja polka, co podkreśla z dumą, zaprowadzi ich wszystkich w takie obszary życiowej rozkoszy, których dotychczas w swoim życiu nie zaznali. Odsłoni przed nimi wolność nie znającą granic, ani mórz, ani gór, ani żadnych innych przeszkód, czyli uzmysłowi im potęgę, którą nieświadomie noszą w sobie, a którą każdy przedstawiciel klasy robotniczej przynosi na świat z chwila poczęcia, by potem zostać zmuszonym do złożenia jej na ołtarzu burżujskiego wyzysku. Dość tego!

Bo to jest dar przyrodzony, to jest wolność płynąca z ich czystych sumień i z myśli niezbrukanej pożądaniem krzywdy bliźniego. Jej gwarantem jest siła robotniczej moralności, na której czystym tle, niczym na obrusie plama, panoszyła się odrażająca ideologia ucisku. Tej siły nie powstrzyma żaden opór, bo ta siła, tak jak uderzenie hydraulicznej prasy tłoczy wzorzec matrycy, tak ona przebije kordony, bo czekają na nią uciskani bracia nad Renem, Tamizą i Sekwaną. I w ogóle wszyscy zniewoleni ludzie dobrej woli od Londynu po Lwów, który właśnie jest szczęśliwie wyzwalany przez wielkiego człowieka o najczystszym sercu świata. Jedynie zetrzeć trzeba ostatnią granicę blokującą odwieczny marsz Wielkiego Kuśtyka, szlakiem wschodzącego słońca. Trzeba poderżnąć gardło białej gęsi, niech więcej nie gdacze i nie stroszy piór. Więc poprośmy wszyscy razem towarzysza Stalina, aby zechciał przyłączyć, tę część Ukrainy do swojej, sięgającej Pacyfiku, ziemi wolnej od wszelkiego ucisku. Niech od razu przyłączy też Białoruś, Litwę i ten nadbałtycki drobiazg razem z Finlandią. Poprośmy go wszyscy razem, nie smućmy jego czystego serca ociąganiem albo, co gorsza absencją przy urnie jego pragnień. Resztę Europy przyłączymy później, to znaczy już wkrótce, jak tylko nasz przemysł wyprodukuje odpowiednią ilość czołgów.


To nie jest żart. Wanda nie mogła nie wiedzieć, że robi karierę w państwie totalitarnym. Nie ma takiej możliwości, po prostu, aby nie wiedziała, że służy reżimowi, który ma miliony istnień na swoim sumieniu, a końca nie widać. Ale słodki miód kariery smakuje zawsze jednakowo, niezależnie od koloru oczu pszczelarza.

Pod koniec października miały miejsce we Lwowie dwa ważne fakty, które zdarza się, że jeszcze dzisiaj są pokracznie interpretowane przez ekspertów od czasów i zdarzeń minionych. Najpierw 22.X.39 odbyły się wybory powszechne do Zgromadzenia Ludowego Zachodniej Ukrainy, a tydzień później owo Zgromadzenie uchwaliło  wniosek o przyłączeniu ziem zajętych przez sowietów po 17 września do macierzy, czyli do ZSRR. W ten sposób realizowały się postulaty tego kongresu na którym płaszcz Wandzi, dla niektórych stał się tak ważny, jak chałat rabina. Wybory i uchwała miały stwarzać fikcję legalności działań Kremla. Od agitacji do tych właśnie wyborów swoją karierę bywszej polki rozpoczyna Wanda Wasilewska. Ale władza radziecka ma spore doświadczenia w organizowaniu wyborów  i mimo podziwu dla talentu Wandzi postanowiła zastosować jednak swoje metody, tak dla pewności. Po pierwsze wybór został ograniczony do jednej listy kandydatów, a po drugie, zadbano o frekwencję. Otóż, czekiści poinformowali gospodarzy domów, że zostaną wywiezieni na Syberię wraz z całą najdalszą nawet rodziną, gdyby choćby jeden lokator z ich budynku nie stawił się przy urnie. Proste? Ludzie stali w kolejkach, aby na listach spisowych odfajkować swoje nazwisko. Wanda wiedziała o wszystkim. Wszyscy wiedzieli o wszystkim. Wszystkim takie metody sprawowania władzy kojarzyły się z despotią gorszą,  niż najsroższe carskie samodzierżawie. Wandzie i jej kumplom kojarzyły się z wolnością i swobodą wypowiedzi. Bo oni wszyscy mieli właśnie taki talent. Widzieli czego inni nie widzą, za to nie widzieli co pod nosem.

Wasilewska wiedziała o żenujących faktach okradania prywatnych mieszkań lwowskich, wiedziała o wagonach wypełnionych bibelotami wywożonymi pazernie w głąb kraju. Wiedziała, że dobra te zostały wyniesione z prywatnych mieszkań, jakże często ludzi wcale nie zamożnych, czyli takich, których zgodnie z głoszoną przez siebie frazeologią, broniła przed uciskiem. Doprawdy nie mogła mieć lepszej okazji, aby realizować tę swoją niby wrażliwość na krzywdę, jak właśnie w tym momencie, kiedy wybitny intelektualista i pisarz radziecki Aleksy Tołstoj, bierze sobie zegar z kukułką i zestaw cienkościennych szklanek z przygodnego mieszkania, i wywozi tego ekskluzywnego dobra kilka wagonów kolejowych do podmoskiewskiej daczy. Czyż to nie jest doskonała okoliczność, aby pogadać jak literat z literatem o moralnych aspektach marksizmu - leninizmu? Kiedy rozmawiać o krzywdzie i prześladowaniach jak nie teraz, kiedy od cierpienia, ludzkiego bólu i krwi kruszeją mury Zamarstynowa i Brygidek? A z kolejowego dworca odchodzą transporty setek tysięcy ludzi w warunkach, które trzeba uznać za eksterminacyjne? Z czym to porównać? Owszem, w czasie tej wojny będą mieć miejsce rzeczy równie okropne, ale nie wolno nam zapominać, że sygnał do ludobójstwa został wydany przez tych, którym Wanda nie tylko służyła, ale miała nieskrywany zaszczyt i przyjemność się do nich zaliczać. Do zbrodniarzy, żeby była jasność. Kropka.

Ależ! zaraz, zaraz, ktoś mi powie, powolutku drogi panie, i z oburzeniem zarzuci mi, że jestem brutalnie niesprawiedliwy wobec wyczulonego na krzywdę ludzką serca pani doktor humanistyki. Że nie dostrzegam jak wiele uczyniła dobrego. Że wyciągnęła z wagonów parę osób, że dała pracę i kartki na chleb, kilku innym, że była miła i życzliwa dla każdego, ale przecież co ona mogła? nic nie mogła, a zrobiła jednak tak wiele!  Więc ja biegusiem to naprawiam i wyjaśniam, że tak, że owszem, Wanda była tak wyczulona, że wysłała swojej przyjaciółce, Aleksandrze Watowej do Kazachstanu poduszkę bodaj, czy kołdrę, dokładnie nie pamiętam, a może i jedno i drugie, aby sobie tym dziecko przykryła w kazachskim stepie. Bo tam, w tym zimowym kazachskim stepie, na który wysłał ją menadżer Wandy Wasilewskiej, tam może być, kurna olek, zimno!. Więc masz tu Olu kołdrę i słoik smalcu. A o sensie i konieczności twoich cierpień pogadamy jak przeżyjesz. Idiotyzm kompletny i barbarzyństwo, a nie wyczulenie. No dobra, wyciągnęła jeszcze paru komunistów starej daty z łagrów w nadziei, że będą jej pomocni, lecz ich stan był taki, że wstyd było ich swiatu pokazać, więc trzymała ich w podmoskiewskiej daczy, prezencie otrzymanym od Stalina. 

Więc ja się pytam jakie refleksje musiały się pojawić w głowie pani doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, kiedy widziała tych dwudziestoparoletnich młodzieńców, podoficerów czy młodszych oficerów wychowanych w komunistycznym dwudziestoleciu, dla których ciężkim szokiem poznawczym jest możliwość zakupienia chleba legalnie, w sklepie i to w dowolnej ilości oraz konstatacja, że posiadanie butów ewentualnie zegarka nie jest oznaką zamożności? A posiadanie tych dóbr równocześnie, czyli i zegarka i pantofli, to jeszcze nie jest bogactwo, tylko standard u tych, których przyszli wyzwolić od burżujskiego ucisku. Przyszli z kraju, w którym te dobra, po dwudziestu latach budowania komunizmu zwyczajnie zanikły i praktycznie nie występują. Jakie myśli docierały do głowy Wasilewskiej, kiedy patrzyła na te niedożywione i pół analfabetyczne  dzieci rewolucji komunistycznej? Skoro komuś obiecuje się raj, co więcej samemu się w niego wierzy, to nawet najpobieżniejsza z możliwych obserwacja ludzi przybyłych z tego wzorcowego raju musi spowodować dysonans poznawczy u każdego, więc tym bardziej, u osoby wykształconej i co więcej jak twierdzą jej obrońcy, wrażliwej na niedolę ludzką. Jak w takich warunkach można jeszcze dać się otumaniać tak prostacką argumentacją?. Przecież ta cała Armia Czerwona, która przybyła na wyzwolenie Lwowa, to nie jest zbiorowisko  ludzi wolnych, radosnych, z perspektywami na udane życie, lecz oddział zindoktrynowanych nieszczęśników z rozbudzonymi najgorszymi instynktami, sadystów, bandytów i złodziei. Od szeregowca po generałów. To jest widoczne gołym okiem, bez żadnych szczególnych analiz. Ukąszenia i fascynacje nie mają nic do rzeczy.

Co do Mariana, to trzeba uczciwie przyznać, że po jakimś czasie, nieco osłabł  jego początkowy entuzjazm. Szczególnie kiedy zauważył, że zbudowanie raju wymaga tysięcy bydlęcych wagonów, aby wywieźć nimi  w inne obszary rozleglej ziemi radzieckiej, tych wszystkich, którzy do życia w raju okazali się niezdatni. Wandzie, która widziała przecież te zimowe perony z ludźmi skazanymi na tułaczkę, balsamowała sumienie pomoc której udzieliła paru osobom. Losem reszty, jakoś nie była zainteresowana, a kto wie, może nawet im zazdrościła po cichu? W końcu, tam gdzie jechali, raj trwał już od dwudziestu lat, nie to co tutaj, gdzie dopiero ugór trzeba orać. Chociaż myślę, że w tym nawale pilnej przecież roboty, rozmyślaniami o przyjemnościach, raczej głowy sobie nie psuła. Wanda żyła jak w transie. Była sławna. Za to Marian łaził z Broniewskim po knajpach i zapijali robala. Bełkotali potem jakieś wiersze o dymach nad Warszawą i czołgach które niespodzianie zaszły od tyłu. Przez tą wódkę i alkoholika Broniewskiego, Marian stał się zbyt uciążliwy dla sumienia Wandeczki. Zupełnie nie potrafiła zrozumieć o co mu chodzi. Przecież ma wszystko czego tylko chce. I piękną willę, i przydziały, i nadziały, i losy innych w swoich rękach, czyli to, o co zawsze walczyli. A on nic, tylko dzień w dzień pije z tym Władeczkiem, co zbzikował ...

Do lwowskiego mieszkania Wasilewskiej zapukało kilku panów. W domu była Wanda, jej córka z pierwszego małżeństwa - Ewa, oraz Marian Bogatko. Przybyłym otworzył właśnie on, Marian. Twarze, które zobaczył za drzwiami, na zawsze pozostaną w jego martwych źrenicach. Nieprzytomnego zdołano go co prawda dowieźć do szpitala, ale tam okazało się, że nie ma dla niego ratunku. Powędrował z wizerunkiem swoich morderców pod powiekami, przed oblicze Pana Boga.

W ten sposób Wanda przystąpiła do najważniejszego egzaminu. Rozpoczęła się pierekowka. Po zdarzeniu, pojawiły się liczne wersje tłumaczące incydent. Mówiono, że mordu dokonały polskie siły kontrrewolucyjne(!), że strzelali nacjonaliści ukraińscy, że celem zamachu była Wanda, ale Marian zasłonił ją ciałem i temu podobne historie. Typowy szum informacyjny, który miał do wykonania całkiem porządne zadanie, dostarczając samej Wasilewskiej, ale głównie jej politycznym współpracownikom argumentacyjnego alibi wobec historii i własnych sumień. Te fałszywe informacje tworzyły kordon za którym, jako tako, mogła się schować kolaborancka godność intelektualistów. Bo dla nich również, a właściwie przede wszystkim dla nich, rozpoczęła się pierekowka. Wrócimy do tego wątku później.

 

Aby jednak pierekowka mogła się dokonać w pełnym wymiarze, należało postawić Wasilewską w sytuacji jednoznacznej. Wanda nie mogła mieć wątpliwości co do autorstwa zamachu. Nie mogła się łudzić tym, że morderców przysłał ktoś inny niż ludzie dla których pracuje. Dlatego, ówczesny gensek Ukrainy Nikita Chruszczow, wysłał do wdowy dwóch ludzi, którzy pojawili się u niej z tak litościwie smutnymi minami, że skołowana dusza młodej wdowy, zupełnie rozpłynęła się w ramionach jednego z nich. (No cóż, miała Wanda słabe punkty, oj miała.) Tym razem nie spiżowy tors, lecz lokajska uroda i fryzjerskie maniery Kornijczuka zawirowały w jej oczach i omotały duszę. Ale też pamiętać trzeba, że na obecnym etapie kariery sowieckiego inżyniera dusz, dla Wandy wymiana męża z polskiego robotnika na ukraińskiego literata, była bez wątpienia bardzo korzystna. Choć uczciwie przyznajmy, Kornijczuka również kochała szczerze i namiętnie, wybaczając mu liczne bezeceństwa i zdrady. Tak twierdzą świadkowie. Taka była. Taka była wrażliwa i uczuciowa. I lubiła silnych chłopów.

Zanim jednak ich dłonie splotą się w ślubnym ceremoniale, koniecznie musimy zdradzić to, co Wanda usłyszała przy pierwszej wizycie emisariuszy Chruszczowa, Kornijczuka właśnie i niejakiego Bażana. Brzmiało to mniej więcej tak: izwienitie, eto była prosta oszibka. ( podobieństwo ze słynną wypowiedzią rzecznika, zamierzone ). Od tej chwili miała tylko dwie drogi. Przyjąć szykanę i przypieczętować w ciemno zadania, które wyznaczy jej Stalin, albo zmierzyć się ze swoim strachem. Nawet przez chwilę nie miała najmniejszych wątpliwości. Świetnie rozumiała, jak szeroko otwierają się dla niej bramy kariery i dobrobytu, do którego, jak na proletariacką działaczkę, miała nadmierną słabość. Pozostała wierna do końca ojczyźnie światowego proletariatu i jego przywódcy. A na Kremlu wraz z fajczanym dymem, snuły się refleksje o korzyściach płynących ze stosowania naukowych metod, w kierowaniu państwem proletariackiej dyktatury. 
 
Bezpośredni obserwator i uczestnik lwowskich wydarzeń pod okupacją sowiecką,  co prawda przebywający już w tym czasie w sowieckim więzieniu, Aleksander Wat, na tę okoliczności zapisał:  I jest to ciekawa historia, bo to jest prawdziwa, świetna szkoła stalinowska, żeby nie miała złudzeń. Point de reveries. Od razu. Jednorazowy szok. Zen. Po łbie i cała zrestrukturalizowana świadomość. Następuje pierekowka duszy.****
 

Ale czy aby na pewno Wandzinej duszy? 

CDN


-------------------------
*     Marci Shore Kawior i popiół  Warszawa 2008 str. 161


**   Stanisław Cat Mackiewicz O jedenastej - powiada aktor - sztuka jest skończona. Polityka Józefa Becka. Kraków 2012 str.198


***  Jacek Trznadel Kolaboranci Komorów 1998 str. 398


**** Aleksander Wat Mój wiek  Kraków 2011 str. 317 i 318

 

 

 

Appendix

A teraz zapraszam do obejrzenia Apolonii Chałupiec polskiej polityki  w jej ulubionej roli: Amantka z Mównicy.

(ten który przemawia przed nią to jej trzeci mąż A. Korniejczuk, goniec od Chruszczowa)

 

 

 

 

DeDeeN
O mnie DeDeeN

Przezorny. Nigdy nie spadnę, bo nigdzie nie włażę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura