Jestem z tych czasów, gdy ludzie czytali książki, żeby się czegoś dowiedzieć. Mimo istnienia internetu czytam wciąż książki, nie tylko po to, by odpocząć. Zamiast skróconej papki (czy, jak wolą niektórzy: esencji), również gdy chcę się czegoś nauczyć, wolę przeczytać książkę, niż polegać na specjalnie przygotowanym streszczeniu. W jednym wypadku się na to zgadzam: gdy sam przygotowuję takie streszczenie dla siebie i wtedy nazywam je notatkami.
Znaczy to, że przeczytałem wiele książek, znam wiele słów i - tym samym - mam wiele do powiedzenia.
Czy to wszystko, co napisałem powyżej jest popisywaniem i przechwalaniem?
Podczas mojej drogi do trzeźwości (na której wciąż jestem: naszym celem jest bowiem duchowy rozwój a nie duchowy ideał) nauczyłem się, że trzeba odróżnić pokorę od samoupokarzania się. Tak samo jest z własną wartością, trzeba ją odróżnić od samolubnego i niezdrowego samouwielbienia. Ja zaś nikogo nie oceniam po liczbie przeczytanych książek, a nawet o to nie pytam.