Przez osiem lat byłem ministrantem. Napatrzyłem się. Potem zmarła moja Babcia, choć prosiłem Boga, by wyzdrowiała. Tego samego dnia prosiłem, podczas porannej mszy. Potem poszedłem do szkoły, a gdy z niej wróciłem Babcia już nie żyła.
I tak obraziłem się na Boga. Dziś nie lubię Kościoła Rzymskokatolickiego jako instytucji. A Bóg nie jest dla mnie starszym panem z brodą, siedzącym na chmurce. Wolę nazywać Go: "Siłą Wyższą", choć to kojarzy się z "siłą większą od nas samych" (utożsamianej zwykle ze Wspólnotą AA). Najbardziej spodobało mi się inne określenie: "Wielka Zasada Wszechświata", bo gdybym miał szukać dla siebie kościoła, istnieje szansa, że odpowiadałyby mi nauki Zakonu Jed. Nie wyznaję jediizmu, raczej wyznając zasadę, że religia jest dla ludzi, którzy boją się piekła, a dla tych, którzy tam byli zostaje duchowość.
Moje przebudzenie nastąpiło jakiś czas temu, gdy jedna z terapeutek powiedziała znamienne zdanie: Nie jesteś bohaterem, dlatego że nie pijesz. Masz Żonę i dzieci. Trzeźwość to jest twój obowiązek.
I nie było to powiedziane do mnie. Może właśnie dlatego tak zadziałało.