Dzisiejsza publikacja w "Rzepie" dotycząca badań szczątków samolotu TU154M który rozbił się 10 kwiernia 2010 roku w Smoleńsku wywołała fale komentarzy.
Chociaż sprawa jest tragiczna i poważna trudno się nie uśmiechnąć słuchając komentarzy powołanego dyżurnego "eksperta".
I tak najpierw sugerował że ślady trotylu to pozostałości walk sprzed siedemdziesięciu lat pod Smoleńskiem.
Przypomnał mi tym odpowiedz ciecia indagowanego na okoliczność śladów moczu pozostawionych na zabawkach dziecka w piaskownicy. Z triumfalną miną zapytał. Co pan, nie wiesz pan że tędy przebiegała droga napoleońskich kurierów? Faktycznie. No to może osikali.
Ten sam ekspert nijak nie mógł dojść do tego jakim cudem w towarzystwie trotylu znalazła się nitrogliceryna.. Szkoda że nie słyszał w tym momencie mojej małej wnuczki która rezolutnie stwierdziła: Nitrogliceryna? Pewnie samolotem leciały osoby chorujące na serce. Na pewno w czasie tego obrotu na plecy tabletki nitrogliceryny rozleciały się po wnętrzu samolotu.
Nieco póżniej zadziwiła swoją przenikliwością prokuratura wojskowa. Wprawdzie wiem że to wojskowa tylko z napisu w tle, bo za konferencyjnym stołem zasiadło dwóch bardzo poważnych (żeby nie napisać smutnych) panów. Jeden tytułowany pułkownikiem z przekonaniem stwierdził że: Wprawdzie ta (głupia no bo jak inaczej) aparatura wskazywała na niemal wszystko co jej podsunąć to, ON WIE SWOJE. Trotylu i nitrogliceryny nie było ! Teraz jeszcze tylko sześć miesięcy badań które potwierdzą jego przekonanie.
Dlaczego tak długo? No jak by inaczej? Wyniki należy uzgodnić z rosyjskimi a tłumaczenie (tego już doświadczyliśmy) trwa.
Wprawdzie badania fragmentu szczątków samlotu zlecone prywatnie w USA potwierdziły obecność trotylu ale co tam badania z USA. Nie były uzgodnione w Rosji.
Inne tematy w dziale Rozmaitości