Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki
2208
BLOG

Nauczyciele: między chęcią podwyżek a utrzymaniem przywilejów

Dominik Wójcicki Dominik Wójcicki Edukacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 91

Dlaczego nauczyciele za mało zarabiają? Odpowiedź w ostatnim akapicie tekstu.

Nauczyciele nie zarabiają dużo, ale i nie pracują za dużo. Jedni czują się pokrzywdzeni zbyt małą wypłatą, dla innych decydującym benefitem jest większa ilość czasu wolnego.

Sprawa podwyżek dla nauczycieli skrywa w sobie kilka paradoksów. Z jednej strony podwyżki się należą, z drugiej nie o podwyżki chodzi, a o walkę z rządem. Jakkolwiek jednak podwyżki się należą, to nie należą się przywileje z tytułu karty nauczyciela. Kartę nauczyciela chciała zlikwidować PO, ale to nie wywoływało w ZNP takiej furii, jak każda decyzja rządu PiS odnosząca się do szkolnictwa.

Bez względu na to, jak konflikt się skończy, jest on okazją, by próbować weryfikować fakty i mity na temat zawodu nauczyciela.

Faktem jest, że nauczyciele - zwłaszcza stażyści, zarabiają za mało. To w żaden sposób nie zachęca, by pracować w szkole. Zaś dobry nauczyciel to wartość nie do przecenienia.

Mitem nauczycielskim jest jednak, że są oni grupą zarobkowo szczególnie pokrzywdzoną. W budżetówce ten sam problem mają wszyscy i zarobki nauczycieli muszą być porównywane z zarobkami urzędników, a nie przysłowiowej pani z Biedronki.

Faktem jest, że nauczyciele są uprzywilejowani ponad miarę. Decydują o tym czynniki obiektywne - tak jest choćby z liczbą wolnych dni, gdyż trudno, by pracowali w szkole, skoro uczniowie mają wolne. Szereg przywilejów jest jednak niezrozumiały. Np. tzw. urlop dla poratowania zdrowia, czyli umówmy się rok płatnej laby. Jest on czystym kuriozum.

Mitem jest twierdzenie, że nauczyciele pracują tylko 18 godzin w tygodniu. Pracują więcej i jest to zawód, dla którego idiotyzmem byłoby wyznaczenie 40-godzinnego tygodnia pracy liczonej jako zajęcia dydaktyczne.

Mitem jest jednak także opowieść nauczycieli, że pracują oni więcej niż 40 godzin. Być może 40-godzinny czas pracy przekraczają ambitni poloniści, czytający lektury. Nikt prócz nich więcej jednak nie pracuje, jeśli jest do zawodu dobrze przygotowany.

Lubią nauczyciele mówić, że poza 18 godzinami dydaktyki czas pracy wypełnia im szereg innych zajęć. Np. klasówki same się nie sprawdzą. To prawda. Tyle tylko, że między 18 godzinami a ponad 40 godzinami jest oczywista przepaść.

Ponieważ 12 lat chodziłem do szkoły to mogę się tylko roześmiać na przepracowanie z tytułu sprawdzanych klasówek. Nie ma takiej klasówki, za wyjątkiem wypracowania z języka polskiego lub historii, której sprawdzenie zajęłoby więcej niż 5 minut na ucznia. A gdy w grę wchodzą testy, to jest to jeszcze mniej. Zorganizowany nauczyciel jest w stanie w sześć godzin z powodzeniem ocenić 30 prac opisowych. Z testami poradzi sobie w godzinę i kwadrans.

Naturalnie są i inne obowiązki nauczycielskie i być może zdarzają się tygodnie z ponad 40-godzinnym byciem w pracy. Tyle tylko, że druga strona równania przynosi tygodnie z 30-godzinnym tygodniem pracy.

Nieporozumieniem jest traktowanie wszystkich nauczycieli jednakowo. Zupełnie inny jest nakład pracy polonisty, a inny wuefisty. Inaczej (dłużej) do lekcji przygotowuje się historyk, a inaczej (krócej) matematyk. Tymczasem podwyżki mają być jednakowe dla wszystkich. Nie ma jednak jednakowych nauczycieli. Ich pracę trzeba niuansować.

Nauczyciel nie odpowiada za to, co umie uczeń - odpowiada za to sam uczeń. Ale też uczeń - jako produkt wychodzący spod ręki nauczyciela - powinien być świadectwem jakości danego nauczyciela. Za lepszą jakość produktu nauczyciel powinien być lepiej wynagradzany. Można stworzyć algorytm, który różnicowałby zarobki nauczycieli na podstawie wyników ich uczniów z egzaminów centralnych. Ale jak znam życie taki pomysł oprotestowaliby sami nauczyciele.

Podwyżkom przeciwny nie jestem. Ale objęcie nimi wszystkich nauczycieli to absurd. I jeśli ZNP wysuwa taki postulat to jest to potwierdzenie, że po tej strony nie ma chęci na poważną debatę o statusie nauczyciela w XXI wieku.

Jeśli ktoś czeka na zakończenie zapowiedziane w tytule, to niniejszym je przedstawiam.

W 2007 r. w kampanii wyborczej Donald Tusk zapowiedział: - "Nasze dzieci będą uczyć zadowoleni, dobrze opłacani nauczyciele".

Jak to zatem możliwe, że po ośmiu latach rządów PO istnieje w ogóle temat podwyżek dla nauczycieli? W 2015 r. zarobki były akceptowalne, a w 2019 r. po podwyżkach ze strony PiS są nieakceptowalne? A może to Donald Tusk robił przez osiem lat nauczycieli w konia, ale ZNP i część kadry nauczycielskiej, żyjąc miłością do PO, nie zważała na stan własnego portfela. I jeśli nauczyciele szukają dzisiaj odpowiedzi na pytanie, dlaczego tracą społeczną sympatię, to właśnie dlatego ją tracą.

Rocznik 1981, mieszkam w Toruniu. tak w ogóle to młody, wykształcony i z dużego miasta.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo