„Zarzuty Kaczmarka ocenią wyborcy” – cieszy się Piotr Semka w tytule dzisiejszego komentarza w Rzepie. Jest to oczywiście zgodne z ogólną strategią, jaką przyjęli obrońcy linii Kaczyński-Ziobro w mediach (także tu, w Salonie24): najpierw wybory, potem komisja śledcza.
Ale właściwie na jakiej podstawie wyborcy „ocenią zarzuty Kaczmarka”? Na tej samej podstawie, na jakiej zarzuty te będę mógł ocenić ja, Piotr Semka i Wy, Czytelnicy tego wpisu: czyli na podstawie informacji medialnej, ogólnego szumu informacyjnego tudzież manipulacji z jednej, drugiej i trzeciej strony. Znów pewno nawiedzi nas, via TV, Siedmiu Wspaniałych i orzekną na konferencji prasowej, ze Januszek to kłamczuszek. (No, jeden z siedmiu coś trochę cicho siedział, ale on pewno na wylocie...)
Najbardziej nawet gorliwy wyborca, dysponujący nieograniczonym czasem i pełnym dojściem do wszystkich publicznie dostępnych informacji, nie bedzie w stanie zaznajomic się z jedną setną informacji, jakie zdobędzie komisja śledcza, niezbędnych do tego, by „zarzuty Kaczmarka ocenili wyborcy”. Bo tylko komisja śledcza, której procedury zdobywania i oceny dowodów wzorowane są na postępowaniu karnym, dysponuje odpowiednimi instrumentami, wspartymi gwarancjami prawnymi. Nigdy doskonałymi, ale lepszych na razie nie wymyślono. To przede wszystkim: obowiązek zeznawania przed komisją, pod groźbą kar (artykuły 11 i 12 ustawy o sejmowej komisji śledczej), a także odpowiedzialność prawna za mówienie nieprawdy (art. 11 d). I oczywiście – możliwość domagania się wszelkich dokumentów i akt od organów władzy publicznej (art. 14).
Czyli hasło, że zarzuty Kaczmarka (niewsparte dochodzeniem komisji śledczej) ocenią wyborcy jest analogiczne do sugestii, by w karnym procesie poszlakowym, o winie oskarżonego dedydować w ogólnopolskim plebiscycie.
Nie mam najmniejszego przeświadczenia co do uczciwości Janusza Kaczmarka. Ale nie mam też najmniejszego przekonania o uczciwości Zbigniewa Ziobro. W ogóle moje przekonania (i – niestety – także przekonania Panstwa) nie mają tu wiele do rzeczy. Pewne sprawy trzeba po prostu sprawdzić, a że komisja śledcza może zrobić to nienajgorzej (w każdym razie – o niebo lepiej niż prokuratura podległa ministrowi albo trybunał medialny) – to już trochę przetestowaliśmy w Polsce ostatnich lat.
Cnoty i przymioty moralne osób wzywanych przed komisję są tu stosunkowo mało istotne. W procesach, wywołanych aferą Watergate, amerykański system prawny wydobył bardzo wiele przydatnych informacji z kilku panów, którzy wcale nie byli aniołami. Niektórzy nawet poszli siedzieć - ale na trochę krócej, niż gdyby nie współpracowali z wymiarem sprawiedliwości, albo gdyby wręcz kłamali w swych zeznaniach.
Desperacka linia obrony PiS w obliczu perspektywy ujawnienia metod realizacji Odnowy Moralnej polega na haśle: Najpierw Wybory – potem Komisja Śledcza. No jasne, potem to już nie będzie miało specjalnego znaczenia, co najmniej przez kolejne cztery lata.
Czyli: najpierw operujemy, a jak szwy się zagoją – pomyślimy o diagnozie.
PS: Komentarz Piotra Semki: http://www.rzeczpospolita.pl/dodatki/druga_strona_070827/druga_strona_a_1.html
Inne tematy w dziale Polityka