Niektórzy z Państwa wiedzą być może, że z Profesorem Ryszardem Legutko dzielą mnie niejakie różnice, którym zresztą dałem publicznie raz czy dwa razy wyraz, zaś Profesor Legutko też nie udawał, że z moimi poglądami się zgadza. Mówiąc krótko i otwartym tekstem: ostro ze sobą polemizowaliśmy.
Dlatego pewno niektórzy przypuszczą, że słowa poparcia i pochwały dla profesora Legutko (tym razem występującego bardziej w charakterze ministra niż filozofa) z trudem przejdą mi przez gardło – tym bardziej, że jest ministrem rządu, który nie jest (wyznam to nareszcie z pełną szczerością) obiektem mojej nieograniczonej miłości i zachwytu. Otóż nie: wszystkim szczerze polecam doskonały wywiad z Profesorem Legutko w GW
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75515,4457318.html?as=4&ias=4&startsz=x
w którym to wywiadzie, powiem to bez lęku, wstydu i niepewności co do własnej przyszłej samo-oceny, zgadzam się prawie ze wszystkim, co pytany mówi.
„Prawie robi wielką różnicę” – jak głosi slogan reklamowy, stanowiący zresztą paskudny anglicyzm, który podporządkowani profesorowi Legutko nauczyciele powinni aktywnie zwalczać. Nie zgadzam się, rzecz jasna, z (wybitą w tytule) niechęcią profesora Legutko do idei „tolerancji”. Ale jednocześnie, Legutko-minister wykazuje dużo mniejszą gorliwość w zwalczaniu pojęcia „tolerancji” niż czynił to Legutko-filozof.
Właściwy fragment wywiadu brzmi:
„Mówił pan, że szkoła ma uczyć życia we wspólnocie. A powinna uczyć tolerancji? – pyta Adam Leszczyński
- Niech pan przy mnie nie otwiera puszki Pandory... Źle reaguję na to słowo, bo jest kompletnie pobawione znaczenia. Podobnie jak nietolerancja.
Kiedyś na strychu w Krakowie znalazłem regulamin gimnazjum żeńskiego sprzed II wojny światowej. O problemie narodowości - który w Polsce przedwojennej był znacznie ostrzejszy - było jedno zdanie: że dyrekcja zabrania jakichkolwiek wypowiedzi i zachowań, które mogłyby podsycać konflikty narodowościowe. I tyle.”
Można dyskutować z Legutko-filozofem, czy rzeczywiście aż taka różnica dzieli pojęcie “tolerancji” od zakazu wypowiedzi, które mogłyby podsycać konflikty, zwlaszcza jeśli Legutko-minister nie ograniczy się do “konfliktów narodowościowych”, ale rozciągnie zasadę z owego przedwojennego regulaminu na wszelkie konflikty, związane z tożsamością grupową uczniów, a także grupami żyjącymi w spolełzenstwie, w jakim uczniom przyszło żyć.
Z Legutko-filozofem podjąłbym przeto dyskusję twierdząc, że zakaz wypowiedzi jątrzących to jest pewna konkluzja praktyczna, ktorej uzasadnieniem teoretycznym może być właśnie dobrze pojmowana zasada tolerancji. „Dobrze pojmowana” – to znaczy nie oznaczająca akceptacji dla treści tolerowanych, ale opierająca się na uznaniu godności i autonomii ludzi, którzy mogą myśleć i zachowywac się inaczej niż my, ale jeśli nie czynią nam ani społeczeństwu krzywdy, nasza niezgoda z ich koncepcjami życia nie powinna uzasadniać ograniczania ich wolności. Nie myślę zatem, że pojęcie tolerancji (jak i nietolerancji) jest „kompletnie pozbawione znaczenia”.
Ale o tym mógłbym porozmawiać z Legutko-filozofem. Natomiast wobec profesora Legutko-ministra uchylam kapelusza (typu Akubra, bo akurat jestem w Australii) i dziękuję Mu za madre słowa. Wystarczy, że weźmie sobie do serca ów regulamin gimnazjum sprzed II wojny światowej i odpowiednio go zreinterpretuje (przenosząc do dzisiejszych warunków), to i tak będzie dobrze – zwłaszcza na tle destrukcji, dokonanej przez swego fatalnego poprzednika.
Szacunek i poparcie, Panie Ministrze.
(O rany, co ja zrobiłem, poparłem ministra PiS-owskiego! Nawet nie bolało – ale jakoś tak dziwnie... Bicie serca, duszności, ciemne plamy przed oczami...)
Inne tematy w dziale Polityka