Gdybym dzisiaj, jak tu stoję, oświadczył Państwu, że zależy mi na tym, by PiS miało takie a nie inne oblicze polityczne, to uznalibyście Państwo (a w każdym razie ci z Was, którzy trochę znają moją publicystykę) tę moją troskę o wizerunek PiS-u za cokolwiek nieszczerą, a może wręcz fałszywą i obłudną. I mielibyście rację – ale tylko po części. PiS, nie jest – wyznam tu wreszcie tę bolesną prawdę - obiektem moich miłosnych westchnień, a okres władzy tej partii uważam za spore nieszczęście dla Polski. Nie jest jednak mi wszystko jedno, jaka będzie twarz partii, która ma szanse zebrać największą ilość głosów i dalej rządzić (obym nie wykrakał!), a jeśli nawet jej się to nie uda – być najmocniejszą partią opozycyjną.
Swojego czasu najaktywniejszy eksponent polityki PiS-u w Salonie24 wyraził pogląd, że losy popularności Zbigniewa Ziobro i całej jego partii są ze sobą związane - i to w sposób aż tak ścisły, że jeśli ludzie zaufają ministrowi Ziobro, PiS ma szanse wygrać, zaś jeśli wiarygodność Ziobro legnie w gruzach, PiS może przegrać zbliżające się wybory. Niewykluczone, że tak właśnie jest i że dla aktywu partyjnego stawką walki o wiarygodność ministra – jakichkolwiek dalszych brewerii by się nie dopuścił – jest właśnie polityczna przyszłość całej partii.
Nie mój to problem. Mam jednak nadzieję, nie tyle przez wzgląd na PiS ile przez wzgląd na Polskę, że PiS nie jest spleciony z Ziobrą w uścisku tak mocnym, jak związani ze sobą byli członkowie Grupy Laokoona, bo i skutek na dłuższą metę byłby zapewne równie radosny. Mam – słowem - nadzieję, że PiS może jeszcze przyjąć, jako swój wizerunek, twarz np. Lecha Kaczyńskiego, a nie Zbigniewa Ziobro.
Jeśli ktoś uzna ten kontrast na bezsensowny, to już wyjaśniam co się za nim kryje. Zbigniew Ziobro na zawsze już pozostanie (a ja w miarę swych skromnych możliwości zrobię wszystko, by nie zostało mu to zapomniane) jako ten, który z podnieceniem ogłaszał relaksującym się przed telewizorami rodzinom polskim, że pewien doktor już nigdy nikogo nie pozbawi życia, a także obiecywał, że ujawni jakieś strasznie kompromitujące „fakty i dowody” na wszystkich czterech, wymienionych z imienia i nazwiska, liderów partii opozycyjnych. Podobnych przykładów pajacowania było oczywiście więcej (niszczarki; kawały lodu), ale te dwa są szczególnie niewybaczalne: w każdym innym kraju minister sprawiedliwości w pięć minut po wygłoszeniu takich myśli straciłby posadę – i to z hukiem. Ziobro okazał się politykiem niezdolnym do powstrzymywania swej paplaniny, gdy tylko wyczuwał możliwość minimalnego choćby zysku politycznego. Jako najwyższy urzędnik odpowiedzialny za wymiar sprawiedliwości ukazał swą niekompetencję, związaną z brakiem woli respektowania zasad konstytucyjnych. Jak wiemy od nie lada autorytetu, jest to 35-latek o mentalności 25-latka, a dodać można – o poczuciu odpowiedzialności 15-latka i o rozsądku 5-latka.
Lech Kaczynski oparł był w 2005 r. swą kampanię wyborczą na haśle „Polski solidarnej”. Gdy tylko upadła kandydatura Włodzimierza Cimoszewicza, PiS dokonał genialnej (z punktu widzenia politycznej skuteczności) i natychmiastowej zmiany całej strategii wyborczej, i z konfrontacji Polski antykomunistycznej przeciw Polsce postkomunistycznej, motyw kampanii zmienił na „Polska solidarna kontra Polska liberalna”. Hasło to było oczywiście w wielkim stopniu bałamutne, ale zamysł moralny i polityczny, jaki za kampanią Kaczyńskiego stał – bałamutny wcale nie był. Chodziło o postawienie wyborcom pytania o to, który kandydat w większym stopniu pamięta o ludziach przegranych (przynajmniej na krótką metę) na transformacji: o tych, którym nie udało się załapać do dynamicznej i aktywnej klasy średniej. I nawet jeśli nie miał żadnych rozsądnych recept do zaproponowania, to sam fakt, że tak głośno i spektakularnie upomniał się o najbiedniejszych, najmniej przygotowanych do wyzwań, najmniej umiejących obracać się w demokratycznym kapitalizmie Polaków – przesądził o jego zwycięstwie.
Powtarzam: być może kontrast między Zbigniewem „Przyjdzie czas na ujawnienie kolejnych faktów i dowodów” Ziobro a Lechem Kaczyńskim jest bezsensowny; nie wykluczam też, że w moim przypadku przesądzają osobiste preferencje, bo tego drugiego znam i szanuję, a tego pierwszego – wręcz odwrotnie. Ale w takim razie proszę zapomnieć o nazwiskach, a rozważyć dwa możliwe oblicza PiS-u. Oblicze podejrzliwości, populistycznej gry pod publiczkę i wykorzystywania wymiaru sprawiedliwości jako sceny, na której rozgrywa się emocjonujący publikę show. I oblicze troski o biednych, starych, niewykształconych; tych, którym obniżka podatków nic w najbliższej perspektywie nie da.W rzeczywistości, i w Zbigniewie „Ten pan już nikogo nie pozbawi życia” Ziobro i w Panu Prezydencie Kaczyńskim jest trochę jednego i drugiego. Ale w różnych proporcjach. A dla partii nie powinno być obojętne, który przekaz przeważy w kampanii wyborczej. Zresztą, pal licho partię (powtórzę jeszcze raz, bo mi to sprawia przyjemność: „Pal licho partię”) – Polsce nie powinno to być obojętne.
I być może nie powinno to być też obojętne Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Inne tematy w dziale Polityka