Zastanawialiście się kiedyś jak wyglądałby wyniki wyborów w Polsce gdyby frekwencja wynosiłaby nie 40-kilka procent, a 70 czy 80? W obecnej sytuacji ponad połowa narodu dobrowolnie rezygnuje z możliwości decydowania o własnym losie, własnych pieniądzach i własnej przyszłości.
Z ciekawości zajrzałem jak w ostatnich wyborach parlamentarnych wyglądała frekwencja w innych krajach europejskich? Szczególnie interesowały mnie Anglia, Niemcy i Norewgia czyli państwa do których młodzi Polacy tak chętnie wyjeżdżają w poszukiwaniu "lepszego życia" - wszak jeśli chcemy im dorównać powinniśmy brać z nich przykład.
Dane są nieubłagane w ostatnich wyborach w Wielkiej Brytanii udział wzięło 2/3 uprawnionych, jeszcze większą popularnością cieszyły się wybory w Niemczech czy Norwegii, gdzie do urn poszło aż 78,2% uprawnionych. Warto też wspomnieć, że w wyborach chętniej niż Polacy uczestniczą nasi przyjaciele z Węgier i Czech.
Być może w tych krajach żyje się lepiej bo ich obywatele potrafią korzystać z demokracji? Być może tamtejsi politycy boją się podejmowania złych decyzji, bo wiedzą, że naród oceni ich przy urnach wyborczych? Myć może my Polacy, jeszcze nie dorośliśmy do tego by odpowiedzialnie rządzić naszym krajem i swoją biernością pozwalamy "im" żeby "wybierali się sami"?
W Polsce przyzwyczailiśmy się do tego, że frekwencja wyborcza w okolicach 50% jest uznawana za niezłą. Szczerze mówiąc? To jest tragedia! Oznacza to, ni mniej, ni więcej tyle, że ponad połowa narodu ma w dupie to jak będzie jej się żyło. Nie idąc na wybory pozwalamy innym wybierać ludzi, którzy zadecydują jak mamy żyć...
Fragment artykułu: Nie idziesz na wybory? Nie idę z Tobą do łóżka!
