Prawie wygrana PiS. Kto dziś wypije szampana?

Na pewno Korwin, choć to temat na zupełnie inny, dłuższy tekst. Nie doradzałbym paniki z powodu wejścia do gry kolejnej Partii X, bo jak pokazała historia z Samoobroną (w mniejszym stopniu) czy Palikotem, są to twory efemeryczne. Zawsze pojawi się w wyborach element buntu, kontestacji, czy wyborów dla "beki", jak mawiają młodzi, na czym korzystają populiści. Zwycięzcą jest z pewnością PiS, bez względu na to, czy utrzyma przewagę do godziny 18. I przede wszystkim mieszkańcy Krakowa.

Donald Tusk już wie, że następnych wyborów, o ile nie wydarzy się jakieś trzęsienie ziemi w PiS, nie wygra. Zupełną klęskę poniósł jego były czołowy minister od kluczowego resortu finansów, Jan Vincent Rostowski. Znowu PO uszczupla liczbę mandatów. Ciekawe, czy nowa jedynka w lubelskim, Michał Kamiński, dostanie się do europarlamentu. Najprawdopodobniej jednak nie. Niektórzy już chcieli w Platformie otwierać szampany, zapominając, że skończyły się czasy przewagi 10-procentowej w wyborach nad Kaczyńskim. To se ne vrati - zmęczenie materiału będzie narastało. Proszę zwrócić uwagę na retorykę PO w kampanii wyborczej - nie tyle antypisowską, co prounijną. "My jesteśmy euroentuzjastami", "jest fajnie w Unii", "Tusk ma świetne relacje z europejskimi przywódcami", "jesteśmy doświadczonymi europosłami" - w przeciwieństwie do polityków PiS, określanych jako "obciach Europy". I co? Albo minimalna wygrana albo raczej bardziej prawdopodobna porażka. Mimo efektu stygmatyzowania i prób zwiększenia frekwencji, Platforma poniosła klęskę, choć paradoksalnie poparcie po 7 latach rządów na pierwszy rzut oka tak nie wygląda.

Zupełny dramat, co mnie najbardziej cieszy, przeżywa palikociarnia. Hartman z Palikotem przekonali się, gdzie ich miejsce. Za rok opuszczą prawdopodobnie mury Sejmu przy ul. Wiejskiej. Młodzi przerzucili się po części na innego Janusza, większa część elektoratu zapewne została w domach. Zawiedli się na idolu - miał być dostęp do narkotyków, tanie państwo, robienie sobie jaj z krzyża, a została im Grodzka.

Najbardziej haniebnym - rzadko używam tego słowa, ale inaczej nie można tego określić - było wczorajsze wystąpienie Leszka Millera po ogłoszeniu wyników z exit polls. Lider SLD poskakał na trumnie komunistycznego dyktatora, ogłosił niemalże żałobę narodową i dodał, że dzięki Jaruzelskiemu możemy głosować w wyborach do europarlamentu. Czegoś takiego, takiej buty i wyskoku w jednym, nie spodziewałem się nawet po byłym sekretarzu PZPR. Teraz wypada czekać na ruch Bronisława Komorowskiego. Zaprosił już raz na posiedzenie RBN Jaruzelskiego, by doradzić się w sprawie Rosji, więc nie zdziwiłaby mnie jego obecność na państwowym pogrzebie komunisty.

Jeśli kogoś szkoda, to na pewno prof. Andrzeja Zybertowicza, którego ostatnie dni kampanii pozbawiły mandatu i zwycięstwa w PiS kujawsko-pomorskim. Wielkim wygranym jest za to Marek Jurek, który w stolicy z 5. miejsca osiągnął ponad 50 tys. głosów.

I ten Kraków, który powiedział "nie" pani Marczułajtis i panu Majchrowskiemu. Wstyd na całą Polskę, a może i świat, bo miasto wpompowało i w prywatne kieszenie ogromne sumy. Jeżeli wewnętrzne sondaże rzekomo pokazywały poparcie dla inicjatywy, dlaczego zwolennicy igrzysk zostali w domach albo głosowali głównie na "nie"? Czy nie należy się nam słowo "przepraszam" z ust polityków, którzy odprawiali propagandowe modły nad, od początku, fatalnym projektem? Majchrowskiego czeka teraz trudniejsza kampania samorządowa, niż mógłby się spodziewać. Choć nadal jest faworytem w wyścigu po 4. kadencję na fotelu prezydenta Krakowa.