Kolejny dzień "dyskusji", opartej, niestety, przede wszystkim na emocjach ws. tekstu Piotra Woyciechowskiego i Sławomira Cenckiewicza, przynosi nowe argumenty rzekomo na korzyść Profesora Kieżuna, a tak naprawdę świadczą one o bezradności tych, którzy atakują badaczy albo też opierają się na kalkach myślowych i chwytach erystycznych. Część z tych opinii pojawiła się wśród komentujących w Salonie24 i w innych miejscach, dlatego spróbuję się nad nimi pochylić.
1. "Zachowanie autorów jest niegodne, bo nie dali okazji Profesorowi na wytłumaczenie się i zachowali się wobec niego nie fair"
Otóż panowie spotykali się z bohaterem tekstu "Do Rzeczy" przez bite 4 miesiące. Woyciechowski przekazał mu kilkanaście stron kopii dokumentów na jego temat. Zaproponował Profesorowi zapoznanie się z nimi w IPN - było to, o ile dobrze pamiętam z relacji, w czerwcu. Profesor miał odpowiedzieć tylko, że ma ludzi, którzy mu w tym pomogą. Wiedział, że chodzi o przypadek "TW Tamizy". Nie wiadomo, dlaczego nie skorzystał z normalnej propozycji, a może lepiej pasuje tu słowo rady. Gdyby Woyciechowski i Cenckiewicz nie spotykali się z Prof. Kieżunem, by omówić zawartość teczek, zgromadzonych w IPN, byłby to uprawniony zarzut, stosowany przez krytyków.
I, wbrew pozorom, to nie jest łatwa sprawa i nie każdy badacz zachowałby się podobnie, o czym decyduje wiele czynników. Jeśli sprawa dotyczyłaby zwykłego Kowalskiego, którego przypadek agenturalny byłby udowodniony, ale o wadze marginalnej dla prowadzonej kwerendy, historyk nie miałby obowiązku informować go o tym, co wydobył z archiwum. W przypadku tak legendarnej postaci jak prof. Kieżun, autorzy zachowali się zgodnie ze standardami - pokazali mu dokumenty, dyskutowali, pytali o szczegóły i konfrontowali jego wypowiedzi z innymi źródłami. Podobnie Cenckiewicz zachował się w stosunku do Wałęsy, za co ten w późniejszej korespondencji go gnoił i wyzywał od "ubeków", grożąc, że się z nim policzy.
I w tamtej sprawie, opisanej w publikacji książkowej i w tej, badacze kontaktowali się z opisywaną postacią i - mało tego - redakcja opublikowała wyjaśnienia bohatera tekstu. Każdy może więc je porównać z treścią cytowanych i omawianych dokumentów. Gdyby jeden z tych elementów nie nastąpił, byłby to bardzo poważny i prawdziwy argument. Nie fair - moim zdaniem - była zajawka artykułu na portalach społecznościowych, jaka ukazała się w niedzielę.
2. "Cenckiewicz i Woyciechowski zwalczają Powstanie Warszawskie - stąd atak na Profesora"
Jakoś nie przypominam sobie podobnych oskarżeń, gdy tenże Cenckiewicz albo np. Antoni Dudek prezentowali agenturalne nasycenie wewnątrz opozycji w latach 80. A przypomnę, że z danych MSW wynika, że w połowie lat 80. ponad 60% grup opozycyjnych było całkowicie opanowanych operacyjnie - to znaczy, że bezpieka miała tam agentów, od których nie tylko wiedziała o zamierzeniach członków opozycji, ale też mogła ukierunkowywać agenturę na konkretne działania lub pacyfikowanie nastrojów - a tylko 11% (podaję dane z pamięci) było pozostawionych bez jakiejkolwiek kontroli, czyli bezpieka nie miała tam swoich ludzi.
Kierując się podobną logiką, można oskarżyć badaczy o to, że zwalczają dzieje "Solidarności" - wysiłek milionów ludzi, którzy sprzeciwili się reżimowi komunistycznemu. Przecież jeżeli 60% organizacji w tym i zakładów pracy, było infiltrowanych przez bezpiekę, więc czy autorzy, ufając w esbeckie kwitki, nie sugerują, iż opozycja była "sterowana"? Że Sierpień 80 nie miał najmniejszego sensu, odbierają bohaterskośc ludziom, którzy siedzieli w więzieniach albo trafiali w czasie stanu wojennego do obozów pracy?
3. "Cenckiewicz nie umie czytać źródeł i manipuluje, niesłusznie oskarża"
Jakoś dotąd nie padł jeden - naukowy, powtarzam - argument na poparcie tej tezy. Wszystko, co krytycy Cenckiewicza i Woyciechowskiego mają im do zarzucenia, opiera się na stylistyce: "Wydaje mi się, że...", "Nie mogło tak przecież być, to niemożliwe, by...". Nie ma to nic wspólnego z negacją wniosków badawczych. By obalić czyjeś ustalenia, należy pokazać swoje. Niekoniecznie w formie książkowej, oczywiście. Próbkę tego dał p. Roch Baranowski, z którym poprzednio po części polemizowałem. Jeśli np. ktoś uważa, że esbek dopisał sobie prof. Kieżuna do "listy agentów" i autorzy tego nie rozumieją, to musi to udowodnić. Musi skrytykować źródło tak, by wykazać, że oficerom chciało się sporządząć 900 stron nic nie znaczących kartek, że nie miały one wpływu na SOR "Spółdzielca", że wreszcie donosy, jakie są w aktach sprawy - zostały spreparowane, w związku z czym należałoby dojść do bardzo ryzykownego wniosku: sprawy operacyjnej prowadzonej przeciwko Chrzanowskiemu w ogóle nie było. Bardzo trudne to zadanie, bo jeszcze nie udało się nikomu - w tym przede wszystkim środowisku "Wyborczej", która od lat 90. powtarza jak mantrę argument o fikcyjnych TW - tego udowodnić.
Część komentatorów w Salonie24, która dziś oskarża - na podstawie bogatego materiału źródłowego - autorów o wszelkie niegodziwości, sama oskarżała Bronisława Geremka, gdy w archiwach IPN znalazła się adnotacja o zarejestrowaniu go jako kandydata na TW (kTW). "Znawcy" teczek jakoś zapomnieli albo im to nie przeszkadzało, że by zasadnie oskarżać kogoś o współpracę, musi być nr rejestracyjny TW, a przede wszystkim zachowana teczka pracy (a ta zachowała się w przypadku TW "Tamizy"). Dalej - jeśli nie ma teczki pracy jak w przypadku Maleszki, identyfikuje się agentów po analizie akt z prowadzonych spraw operacyjnych (a prof. Kieżun w nich, niestety, występuje). W przypadku Geremka - tak jak i tysięcy innych - zarejestrowano go jako potencjalnego kandydata. I nic więcej. Wtedy jednak "wybiórczość" nie przeszkadzała. Nie zgadzamy się z Geremkiem, nie znosimy go jako symbolu ugody z komunistami, to nie przeszkadzają nam wówczas żadne reguły. Gdy uderzy to w kogoś, z kim się identyfikujemy - tu już zaczyna się problem. Dla jasności wyjaśniam, bo zaraz przeczytam oskarżenia, jakim to obrońcą Geremka jestem - uważam jego działalność na polu lustracyjnym w III RP za skrajnie szkodliwą.
4. "Czy badacze żyli w tamtych czasach? Mają choć połowę zasług Profesora?"
Z reguły każda postać historyczna, o której pisze historyk, zrobiła w życiu - czy przeżyła - więcej, niż badacz. Gdyby było inaczej, pisanie o historii nie miałoby żadnego sensu. Upadki ludzi nie przekreślają ich zasług, o czym część z tych, którzy nagle sprzeciwiają się lustrowaniu osób publicznych, zapomniało. I na odwrót - wielkie dzieła i sukcesy ludzi nie zmażą plam, które zachowały się w papierach. Dotąd nie rozumiało tego - choć może lepiej pasuje tu słowo "cynicznie" - środowisko, skupione wokół Adama Michnika. Teraz też duża część prawicowych komentatorów.
Można znowu odwrócić ten argument i zapytać: ilu spośród nie krytyków, a poniewierających autorami, wyzywających ich od "gnojów", zadało sobie trud wejścia do IPN, złożenia wniosku badawczego i ślęczenia w archiwum, wcześniej ucząc się metodologii badań? Żaden?
Ilu z tych, którzy oskarżają badaczy, a przy okazji również starających się ich bronić, napisało chociaż jedną publikację taką, jak kilkusetstronicowa "Anna Solidarność"? Ilu z sympatyków Lecha Kaczyńskiego podjęło trud zbadania jego ścieżek życia i napisało w 1/3 tak ogromną pracę, jak "Lech Kaczyński. Biografia polityczna". Ktoś napisze, że to chwyt erystyczny. A czym innym jest wyboldowany "argument", który przecież banalnie można odwrócić? Nie będę już pytał, jaki procent z "krytyków" przeczytało w całości publikację "Do Rzeczy". Choćby z czatu fejsbukowego z Cenckiewiczem wynika, że niewielu. Ba, padła tam - oczywiście po insynuacji, skierowanej pod adresem autora - prośba jednego z czytelników o dostarczenie tekstu do domu.
5. Dlaczego Cenckiewicz nie napisze o Michniku albo Bartoszewskim?
Niestety, część moich dobrych znajomych podnosi ten argument. Na przykład Witek Gadowski uważa, że Cenckiewicz mógłby się zająć Borusewiczem. Dlaczego badacz ma zajmować się postaciami lub wydarzeniami, bo ktoś tak uważa? Niegdyś Gadowski - autor znakomitych tekstów śledczych i książek - napisał w odpowiedzi Katarynie na Twitterze, że jest wolnym człowiekiem i decyduje o tym, o czym chce pisać. Dlaczego tego samego argumentu nie stosować wobec autorów tekstu w "Do Rzeczy"?
Zresztą, lista publikacji naukowych Cenckiewicza jest imponująca. Od bezpieki w latach 50., po Grudzień 70, "Solidarność" w latach 80., służby wojskowe PRL, biografie ważnych polityków i działaczy. Dlaczego jeden Cenckiewicz i drugi Gontarczyk mają pisać o ważnych postaciach, które funkcjonują w III RP? Innych historyków już w Polsce nie ma? A może właśnie ci, którzy szermują argumentem: "Nie napisał o tym, a mógł, zamiast tego" sami wezmą się do roboty i napiszą publikację naukową o postaci, o której chcieliby przeczytać?
6. Nie pisze się o esbekach a o ich ofiarach, z czego oni śmieją się nam w twarz.
To kolejny błąd w argumentacji. Owszem, mało zajmujemy się tak naprawdę na poważnie historią PRL-u. Ostatnimi laty mamy niby boom zainteresowania tą epoką, ale tylko część autorów podejmuje trud przeczytania i konfrontowania źródeł. Bo uważają, że IPN należy zabetonować, bo nie potrafią analizować akt policyjnych albo tkwią w błędnym przekonaniu, że są one do niczego niepotrzebne.
O funkcjonariuszach SB pisał i sam Cenckiewicz przy wielu okazjach. IPN przed laty rozwścieczył byłych funkcjonariuszy aparatu represji publikacją "Twarze bezpieki" w każdym większym mieście. Ich twarze wraz z biogramami wreszcie ujrzały światło dzienne. Działający jako "tarcza i miecz" partii przestali być anonimowymi postaciami, skrywającymi się gdzieś w papierach i w swoich ogromnych domach. Jednocześnie nasza wiedza o nich nadal jest zbyt mała. Nie wiemy, ilu z nich dokładnie przeszło szkolenia w Moskwie, w jakim charakterze działali tacy oficerowie w Polsce, czym zajmowali się już po demontażu systemu komunistycznego. Oczekiwanie jednak, że historycy będą się zajmować tylko katami, jest naiwne.
I nie jest do końca tak, że każda spawa lustracyjna czy wyciągnięcie papierów z IPN cieszy ich jak dzieci. Znam kilka przypadków, o których funkcjonariusze mówią: "Krzywdę mu zrobili, taki był porządny", "to nie był żaden agent!". Dodam, że mówią to najczęściej funkcjonariusze, prowadzący te osoby.
7. "Kieżun nie był agentem SB, a podwójnym agentem, działającym dla CIA"
To sugerował również sam Profesor, który przyznał się autorom podczas jednego ze spotkań do współpracy z SB, ale na zasadzie dwutorowej - bo działać miał również dla Amerykanów. Problem w tym, że w IPN nie ma na ten temat archiwaliów. Problem jeszcze w tym, że autorzy sprawdzili łączników ze służb amerykańskich, którzy mieli kontaktować się z Prof. Kieżunem. Żaden z nich nie przebywał w Polsce na początku lat 70. - w okresach, o których mówił zainteresowany. Również bezpieka, nieustannie sprawdzająca TW "Tamizę", nie wykryła, by kontaktował się on z przedstawicielami amerykańskich służb. Można się oczywiście zastanawiać, czy wersja Profesora jest prawdziwa, ale by mieć jakiekolwiek zdanie - należy sięgnąć do innych źródeł, niż tylko wspomnień. Niestety, Ci, którzy tak kategorycznie wypowiadają się na temat warsztatu historyka, o tym zapominają.
8. "Kieżun będzie miał swoje ulice, to bohater na zawsze - w przeciwieństwie do szambonurków i lustratorów"
Nie mam wątpliwości, że tak będzie, ale też mam wrażenie, że żaden historyk, opowiadając o dziejach, również o tych przykrych, nie aspiruje do miana herosa i bohatera narodowego, którego nazwisko będzie ozdabiać okoliczne ulice. Historyk poddaje jakiś fragment dziejów pod dyskusję, zmusza do myślenia, przekonuje do własnej narracji. Można się z nim nie zgadzać i dyskutować. I tyle.
Ja, uważając, że autorzy i redakcja dobrze zrobili, publikując tekst o TW "Tamizie", nie mam problemu z tym, by osoba Profesora była obecna w podręcznikach i upamiętniana pomnikami. I to, że kogoś nazwisko nie patronuje jakiejś szkole, ulicy czy placom - a takich bohaterów jest niestety wielu - nie świadczy negatywnie o jego dokonaniach. Czasami bardziej świadczy o tych, którzy o wielkich postaciach w historii nie pamiętają.
Publicysta i redaktor Salonu24, "Gazety Polskiej", "Gazety Polskiej Codziennie", kiedyś "Dziennika Polskiego" (2009-2011, 2021-2023).
Wszystkie zamieszczone teksty na tym blogu należą do mnie i mogą być kopiowane do użytku publicznego tylko za moją zgodą.
Grzegorz Wszołek
Utwórz swoją wizytówkę
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka