Czy człowiekowi potrzeba kursu do bycia prowadzonym przez Jezusa? Nigdy tak nie myślałam ze swoim przeświadczeniem o wszechobecności Boga w życiu ludzi, dostępie dowolnym i adekwatnym do każdego. Zatem z rachunku sumienia zapisując się na kurs Fundament zrobiłam coś głupiego - bardziej jak cofnięcie się w wierze, czy nawet na obrazę Boską. Na dodatek podglądając, już po zapisaniu się, ostatni materiał prowadzącego, zetknęłam się z niemiłym zrozumiem, że to chodzi o te niekontrolowanie upadanie, chichranie i płacze. Jako coś na czym ma mi zależeć w takim Kursie? Wtedy od razu pojawiły się pytania nie na żarty, jakim to odruchem się pokierowałam po czyimś pięknym świadectwie wiary, a nawet dwóch pod rząd, na kanale Prowadzi mnie Jezus, gdzie w którymś momencie podano informację o takim właśnie kursie. Coś mi zaimponowało i poczułam zazdrość, że ja też tak chcę, czy tylko się wzruszyłam i potrzebowałam spontanicznie skanalizować dobre czucia tam, gdzie wskazano palcem?
Pytanie z formularza zgłoszenia: "Czy Twój lider wspólnoty wie o Twojej chęci uczestnictwa w Kursie i czy wyraża zgodę?" Oj dziwne mi to, dziwne... Z jednej strony podpunkt z wyborem dowolnych wyznań, także o braku przynależności lub opisywanie jej własnymi słowami, a tu zapytaj przewodnika świeckiego w organizacji do której należysz. Jeżeli do ruchu w stronę Boga potrzebne są zezwolenia, to kim wobec Niego jest ten, który udziela takiej zgody? Póki co, jestem wolna od takich liderów, ale jeśli zapisaniem się na ten kurs, właśnie zmierzam do jakiejś nowej hierarchii? Równoległej do kościelnej?
Może niekoniecznie, bo kojarzy mi się to już z chrztem moich dzieci, do którego też potrzebna była "dyspensa", ale i tak dziwne to. Cokolwiek mi się odmieni po Kursie chcę mieć porównanie, jak to było przed, że tak łatwo wszystkim w tym miejscu tworzyć granicę, pokazując w sobie zmiany na lepsze. Czy nie mówią o tym, co mieli zawsze, starając się reklamować Kurs w obronie własnego wyboru?
