niktt niktt
306
BLOG

Dwa dni w Sienie

niktt niktt Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Cały wczorajszy dzień poświęciliśmy Sienie. To niezwykłe miasto, całe w kolorze sieny. Ten kto w Sienie nie był, nie zrozumie duchowości tego koloru.

I nie zrozumie reminiscencji losów miasta zaklętych w barwie sieny.

Dumna i potężna do końca XIV wieku Siena, miasto większe od Paryża i potężniejsze od Rzymu, wpływające na losy świata, najpierw została zdziesiątkowana przez dżumę, by następnie, skutkiem nieszczęsnych sojuszy, zostać pokonaną i upokorzoną przez Florencję. Florencja rywalizująca z Sieną zakazała na wieki budowania tu czegokolwiek.

W ten oto sposób została Siena spetryfikowana w swym XV- wiecznym kształcie i tak już pozostała. Inna niż wszystko inne.

Cała średniowieczna, cała ceglana, zamknięta, ściśniona wokół Piazza del Campo - placu w kształcie muszli, promieniście podnoszącego się ku górze i opadającego w centrum w głąb.

W Sienie jest wiele rzeczy niezwykłych, ale Piazza del Campo nawet we Włoszech uchodzi za jedną z rzeczy niezwykłych najbardziej.

I katedra. No i palio, którego oczywiście nie widzieliśmy, ale którym tyle słyszeliśmy.


 

I kontrady, czyli dzielnice. Szlachetne kontrady.

Jest ich 17 i od wieków po dzień dzisiejszy, wciąż rywalizują ze sobą. Każda ma swój znak, herb i chorągiew. Są one widoczne na każdym kroku kiedy spaceruje się po mieście.


 

Wczoraj zmoczył nas deszcz.Aby pomimo deszczu móc chodzić po mieście, kupiłem tandetną parasolkę za 5 E. Godzinami wałęsaliśmy się więc po Sienie, co rusz zapuszczając się na jej obrzeża i dochodząc aż do samych jej murów, skąd roztaczał się urzekający widok. Ulice Sieny układają się zgodnie z kształtem najważniejszego placu miasta niczym pręgi w muszli, biegną jakoś tak, nieco zakrzywione, w ustalonym przed wiekami porządku, oplatając każde z siedmiu wzgórz sieneńskich wąskimi, wężowymi bruzdami.

Wszystko w Sienie jest ceglane, gotyckie. Florencja po swym zwycięstwie w 1555 roku zakazała budowania czegokolwiek i ten zakaz obowiązywał bardzo długo.

Siena pozostała więc w dawnym kształcie przez wieki niewiele zmieniając się.

Na Piazza del Campo kupiliśmy przewodnik w wersji polskojęzycznej. Bardzo dobry! Usiedliśmy na marmurowych schodach kaplicy dziękczynnej przy wejściu do ratusza i przeczytaliśmy wszystko, co dotyczyło placu. Potem przeszliśmy na Piazza del Duomo, czyli na Plac Katedralny. Katedra, a w zasadzie jej fasada, była oczywiście w remoncie, jak wszystkie katedry we Włoszech, ale jej wnętrze do zwiedzania - jak najbardziej!

Bilety po 6 E od osoby.

Sama katedra, historia jej budowy, a zwłaszcza nigdy nie dokończonej rozbudowy - to temat na zupełnie osobną opowieść. Jest przepełniona bogactwem i przepychem do granic przyzwoitości!!!

Chodziliśmy oszołomieni w tłumie zwiedzających. Co niektórzy obok nas w słuchawkach na uszach. Za kilka euro można było takie słuchawki sobie wypożyczyć i usłyszeć o tym, co się właśnie oglądało. Inni, z kolei w ogóle niczego nie oglądali, tylko stali przed ekranami komputerów. Na ekranach ukazywało się dokładnie to samo, co było obok, ale z opisem i ze szczegółami.

Po co więc oglądać rzeczywistość, skoro jej wersja wirtualna jest bardziej zajmująca?

Katedrą zachwycać się można od góry do samego dołu.

Na dole - posadzki, gdzie w różnych kolorach i odcieniach marmurów stworzono kilkadziesiąt wielkich obrazów - biblijnych i świeckich.

Do sklepienia prowadzą pasiaste, kamienne kolumny, wspierające romańskie łuki. Całość wieńczy kopuła pokryta ołowianą czaszą. Pasiastość kolumn nadaje wnętrzu atmosferę sprzyjającą refleksji. A do refleksji skłania tu wszystko!

Choćby witraż w apsydzie katedry - najstarszy taki zabytek na świecie.

Od 800 lat ten wątły i ulotny, kolorowy szklany motyl wznosi się ponad katedralnym wnętrzem. Albo ambona Pisaniego, kamienne cacko, też nie mające sobie równego na całym świecie. To średniowieczne dzieło jest na wskroś renesansowe, pomimo że na renesans przejdzie światu czekać jeszcze wiele lat.

Albo ołtarz w kaplicy Piccolominich, z czterema posągami dłuta Michała Anioła. No i sama biblioteka Piccolominich - pomieszczenie w ciągu katedralnych kaplic, którego przeznaczenie miało być zgoła inne, aniżeli religijne. Miał tu być przechowywany księgozbiór, należący do tej potężnej sieneńskiej rodziny. Ale nigdy tu nie trafił. Na ścianach biblioteki pozostały za to niezwykłe freski, w barwach tak żywych, że aż nierealnych. Freski przedstawiają w 8 obrazach życie Eneasza Piccolominiego - najwybitniejszego przedstawiciela tej rodziny, który został papieżem, jako Pius II. Kartony do nich, sporządzał sam Rafael, który sportretował się na nich dwukrotnie, jako przystojny młodzieniec ze świecą w tłumie barwnych postaci.

Chodziliśmy po katedrze z przewodnikiem w ręku i czytaliśmy półgłosem o tych wspaniałościach, które przed nami wisiały, leżały lub stały.A kiedy wreszcie wyszliśmy na powietrze, byliśmy tak otępiali, że nawet nie zauważyliśmy, że w międzyczasie niebo pociemniało i zaczął padać deszcz. Pierwszy deszcz od miesiąca - ostatni zmoczył nas jeszcze przed odpłynięciem na Sardynię.

Uciekliśmy więc do kawiarni, gdzie zamówiliśmy cappuccino i czekaliśmy aż przejdzie.

Piazza del Campo było prawie puste, bo wilgoć wymiotła stąd ludzi. Zrobiliśmy więc zdjęcie, aby uwiecznić naszą samotność na tym sławnym placu.

Tak chodząc to tu, to tam w końcu wylądowaliśmy w uroczej knajpce z widokiem na gasnące o zachodzie słońca dachy Sieny.

Stoły były poustawiane w szeregu, a każda przychodząca para zajmowała miejsce tak, aby mężczyzna zasiadał naprzeciwko swej kobiety. W naszym szeregu najpierw siedziała para niemiecka, potem francuska, potem my, para angielska i na końcu jakieś dwie dziewczyny niewiadomego pochodzenia.

Francuzi pili wino, które było tu piekielnie drogie, Niemcy oczywiście, nieco tańsze piwo, Anglicy co popadnie, a my, czyli Polacy - wodę! ( To dobrze brzmi, ale nie do końca jest prawdą - ja wziąłem piwo, a Grażynka wino).

Tak to z grubsza wyglądało. Wzięliśmy też pizzę - ja capriccioso, a Grażynka fungi - czyli z grzybami.

Super! No, a potem zrobiło się ciemno i chłodno.

W środę też nieoczekiwanie włóczyliśmy się po Sienie, bo rankiem zdecydowaliśmy, że jeszcze jeden dzień zostaniemy i przedłużamy sobie wakacje. 

To był fajny dzień!

Łaziliśmy już na luzie, bez pośpiechu z dnia poprzedniego, bez tego zachłyśnięcia się jakie zawsze towarzyszy pierwszemu spotkaniu z nowym miejscem.

Kolor sieny palonej już nas tak nie odurzał.

Był jednak w tym naszym łażeniu po Sienie pewien zamysł.

Nie było to takie tam proste dreptanie dookoła Piazza del Campo.

Odwiedziliśmy więc oba klasztory dominujące od XIII wieku we Florencji i w Sienie - Klasztor Franciszkanów i Klasztor Dominikanów.

Kościół Dominikanów wyglądał jak olbrzymia stodoła - nie robił żadnego wrażenia, zresztą podobnie jak kościół Franciszkanów. W swej surowości stanowiły oczywistą przeciwwagę dla przepychu i bogactwa katedry.

Dominikanie wylansowali Świętą Katarzynę, więc jest u nich tzw. Kaplica Sklepień, gdzie owa święta doznała mistycznych widzeń itd. Mają też w osobnej kaplicy, w specjalnym relikwiarzu, głowę Świętej Katarzyny.

Franciszkanie nie mieli już takiego szczęścia w dostępie do tej świętej, więc posłużyli się innym świętym - Świętym Bernardem, który miał wygłaszać kazania przed ich bazyliką. Obejrzeliśmy obie bazyliki i weszliśmy na dziedzińce obu klasztorów. U franciszkanów jest teraz wydział ekonomii uniwersytetu sieneńskiego.

Klasztory ostro ze sobą rywalizowały, więc dlatego oba mieszczą się na przeciwległych krańcach starego miasta. Nie jest to jednak daleko, bo średniowieczne miasta, nawet te największe, nie były zbyt rozległe.

Ponieważ zachmurzyło się, poszliśmy do Museo dell' Opera del Duomo, choć oczywiście nie dlatego tam poszliśmy, że się zachmurzyło. Poszliśmy tam dlatego, że muzeum w Palazzo Pubblico, czyli w ratuszu było w środy zamykane już o 12.00.

Do muzeum katedralnego wchodziło się z placu katedralnego, w miejscu gdzie wciąż tkwiły resztki murów, nigdy nie zbudowanej, ale planowanej - powiększonej katedry. W przewodnikach piszą, że do tego muzeum warto wejść, choćby z jednego powodu - z powodu Duccia.

Duccio to XIII wieczny malarz sieneński. Jego wielkie dzieło namalowane na desce przedstawia oczywiście Matkę Boską w otoczeniu 4 świętych - patronów Sieny. Oprócz tego jest tam cały ciąg mniejszych kompozycji z życia Chrystusa.

Mówiąc prawdę to najbardziej przemawia do mnie malarstwo średniowieczne! Kiedyś podziwiałem malarstwo bardziej zaawansowane technicznie - malarstwo renesansu i późniejsze. Teraz, gdy jestem dużo starszy, w pełni doceniam malarstwo wieków średnich. Może do tego malarstwa trzeba po prostu dojrzeć?

Fascynuje mnie jego fabularność i to beznadziejne zmaganie się z perspektywą, jego nadmierna szczegółowość w opowieści, a także czytelna i nieczytelna alegoria, jego symbolika, w wielu sprawach bardzo trudna do rozszyfrowania.

Obrazy średniowieczne to niekiedy mroki tajemnic. Niektóre - te najbardziej proste - można bez trudu rozwikłać, wpatrując się w obraz wystarczająco długo. Ale tych mniej dostrzegalnych nie zdołano rozwikłać do dzisiaj, mimo że wydają się tak proste.

Malarstwo średniowiecza jest stanowczo niedoceniane!

No więc Duccio - on jest ekstra!!!

Tyle tu naopowiadał, że można by w jego sali spokojnie spędzić nawet miesiąc, aby cokolwiek zrozumieć, cokolwiek odczytać, a nie tylko tak po prostacku podziwiać.

Z jednej z sal - bodaj że nr 8 - wchodzi się na niedokończone kamienne łuki, nigdy nie wybudowanej katedry. Idzie się pod górę krętymi schodkami, wewnątrz jednej z kamiennych kolumn. Trzeba przeciskać się pomiędzy schodzącymi w dół.

Z góry, a trzeba powiedzieć, że staliśmy wysoko, bo na łuku katedralnego przęsła, które nigdy nie stało się katedralnym przęsłem, a więc z góry tego przęsła, widzieliśmy całą starą Sienę, a właściwie jej dachy.

Widok był niesamowity, ale nie staliśmy tam długo, bo zaczęło padać.

Zdążyliśmy jeszcze tylko wejść podobnymi schodkami na najwyższe przęsło katedry, kiedy deszcz zaczął już walić wielkimi kroplami. Byliśmy więc tam nie dłużej niż dziesięć sekund - ja zdążyłem tylko pstryknąć zdjęcie otulonej ciężkimi chmurami Sieny i zbiegliśmy z powrotem, do suchych muzealnych sal.

Sal w tym muzeum jest wiele. Jest, na przykład sala, gdzie we wspaniale zdobionych szkatułach, puzdrach i flakonach stoją resztki różnych świętych. A więc jakaś szczęka, jakiś kawałek czaszki, kawałek palca, ząb itd. Brrrr….!

Nawet nikt nie podpisał jakiego świętego to szczęka czy palec, bo tak naprawdę nikogo to już nie obchodzi. Dużo ważniejsze okazały się zdobne puzdra i pudełka, w których te święte szczęki są przechowywane, bo są to prześwietne zabytki.

Rzecz dzieje się w muzeum katedralnym, a więc należącym do Kościoła katolickiego. Po latach, jak się okazuje, nawet Kościół nie ceni doczesnych szczątków swoich niezliczonych świętych. Ciekawe? Przecież tych świętych od szczęki i palca nikt dotąd chyba nie unieważnił.

Gdy wyszliśmy z muzeum deszcz już nie padał. Przed katedrą na bocznym placyku dwaj muzycy - skrzypek i klawikordzista dawali koncert. Obok spokojnie spały dwa wielkie psy. Przy każdym standardzie ludzie zatrzymywali się, bili brawo, niekiedy wrzucali do puszki drobne monety. Kamienie parowały ciepłym oddechem, od ścian katedry odbijały się dźwięki Ave Maria, a my siedzieliśmy sobie tuż obok na białych, marmurowych schodach. Fajnie!

Chodziliśmy bez celu, odkrywając coraz to inne urokliwe zaułki.

Na koniec rozsiedliśmy się na Piazza del Campo - dosłownie rozsiedliśmy się - siadając wprost na bruku, tak jak wielu innych. Bruk tego placu to po prostu cegła położona na sztorc. Siedząc sobie na Piazza del Campo i czekając na zachód słońca, zakończyliśmy nasze wakacje. Kiedy więc słońce w końcu zaszło, odwróciliśmy się i postanowiliśmy wracać do domu!


 


 

 


 

niktt
O mnie niktt

mam wątpliwości

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości