Jarosław Ryba Jarosław Ryba
396
BLOG

Deficyt demokracji w procedurze wyboru prezydenta UE

Jarosław Ryba Jarosław Ryba Polityka Obserwuj notkę 1

Deficyt demokracji to zjawisko obserwowane w niektórych współczesnych demokracjach, które charakteryzuje się tym, że systemy z formalnego punktu widzenia demokratyczne, nie w pełni spełniają standardy dające im prawo do posługiwania się argumentem o pełnej legitymizacji władzy ośrodków decyzyjnych. Niewystarczający poziom demokracji w demokracji, lub po prostu jej brak, z równoczesnym odwoływaniem się do jej idei nazwać można patologią systemu. Z reguły wynika ona ze strukturalnych błędów w konstrukcji demokratycznego systemu. Przejawami deficytu demokracji są brak właściwej reprezentatywności i legitymizacji organów władzy.

 

Sztandarowym przykładem występowania zjawiska deficytu demokracji są struktury Unii Europejskiej. Jednak większość zarzutów, które stawiano tej organizacji dotyczy czasów sprzed wejścia w życia traktatu konsolidującego i reformującego unijne procedury i instytucje. Chodzi oczywiście o Traktat Lizboński obowiązujący od 1 grudnia 2009 r. Wydaje się jednak, że problem deficytu demokracji nie został dostrzeżony przez autorów-strony tej umowy międzynarodowej, ponieważ mimo że traktat, jak każda wcześniejsza umowa traktatowa pomiędzy państwami członkowskimi, odnosi się do ideałów pełnej demokracji, to jednak nie podejmuje faktycznie tego problemu, ani co więcej nie eliminuje przyczyn i skutków wadliwych, w kontekście omawianego problemu, procedur wyborczych.

 

Dyskutować można na temat przyczyn tego stanu rzeczy: zaczynając od obiektywnych trudności z przeniesieniem mechanizmów wewnątrzpaństwowych na szczebel międzynarodowy, przez złożoność i unikalnych charakter społeczeństw wchodzących w skład Unii, aż po zakładające złe intencje insynuacje o potrzebie ucieczki funkcjonariuszy politycznych i biurokratycznych spod kontroli opinii publicznej, a co ważniejsze – wyborców. Jednak poza wszelką dyskusją pozostaje fakt, że deficyt demokracji w strukturach Unii Europejskiej istnieje, a co gorsza dla jej obywateli, patologiczne zjawisko zdaje się na stałe wpisywać w procedury wyborcze. Przykładem może być tutaj ustanowiona przez Traktat Lizboński funkcja stałego przewodniczącego Rady Europejskiej, zwanego również prezydentem Unii Europejskiej.

 

Do aktualnych kompetencji przewodniczącego Rady Europejskiej należeć będzie reprezentowanie Unii na zewnątrz w sprawach dotyczących wspólnej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Ze strategicznego punktu widzenia oraz w kontekście partykularnych interesów państw członkowskich jest to rola bez precedensu. Pierwszy raz w historii jedna osoba uzyskuje formalne uprawnienia do wypowiadania się na forum międzynarodowym w imieniu prawie całej Europy. Jednak czy ma ku temu legitymizację?

 

Przewodniczący wybierany jest przez Radę Europejską. Rada Europejska składa się głównie z szefów rządów, których większość powoływana jest przez głowy państw na podstawie układu sił w poszczególnych parlamentach narodowych. Dopiero posłów do parlamentów narodowych wybierają wyborcy. Jak widać droga od urny wyborczej do jednego z najważniejszych stanowisk w Unii Europejskiej jest bardzo długa. Sprzyja to powstawaniu dystansu pomiędzy obywatelami a politykiem, który ma być głosem całej Europy.

 

Kontrowersyjna jest również kwestia odpowiedzialności prezydenta Unii Europejskiej. Jak ustaliliśmy powyżej, nie pochodzi on z demokratycznych wyborów, lecz jest na tę funkcję mianowany przez innych polityków. Jednak ze względu na jego aktualną pozycję, odpowiedzialność za decyzje, które podejmuje lub firmuje swoim nazwiskiem rozkłada się solidarnie na całą Radę. Tymczasem Rada składająca się z przedstawicieli rządów państw członkowskich nie posiada nad sobą organu kontrolnego, ani tym bardziej nie znajduje się pod presją wyborców, ponieważ w chwili przeniesienia kompetencji prawodawczych ze szczebli krajowych na poziom europejski i przy podejmowaniu decyzji w sposób kolegialny, transparentność tak podejmowanych decyzji jest zbyt nikła, aby mogły one stać się przedmiotem ogólnoeuropejskiej debaty publicznej.

 

Dodatkowo, konstrukcja struktur organów decyzyjnych, w tym roli prezydenta Unii Europejskiej w kreowaniu bieżącej polityki międzynarodowej, nie sprzyja partycypacji obywateli w tym procesie. Można mówić o dużym dystansie pomiędzy władzą a blisko 500 mln obywateli. Potwierdzeniem tego były pierwsze „wybory“ na stanowiska prezydenta Unii, które pozostały szerzej niezauważone przez media, a tym bardziej przez opinię publiczną. Zaskakująca jest ilość obserwatorów, którzy nawet mimo śledzenia bieżących spraw politycznych, nie tyle nie zdają sobie sprawy, z tego kim jest pierwszy historyczny stały przewodniczący Rady Europejskiej, ale nawet że taka funkcja istnieje. W żadnym zakresie nie utożsamiają jej z medialnym określeniem „prezydenta Unii Europejskiej“, które w dorozumieniu, szczególnie w Polsce, łączą z koniecznością przeprowadzenia ogólnoeuropejskich wyborów bezpośrednich, a konstatując że takowe się nie odbyły, zakładają że jest ona wciąż nieobsadzona.

 

Trudno zatem mówić o wystarczającym poziomie demokratyzacji procedur wyborczych, skoro jedynymi obywatelami żywotnie zainteresowanymi i posiadającymi bezpośredni wpływ na obsadzanie najwyższych stanowisk w strukturach tej organizacji, są urzędnicy i politycy w ramach niej funkcjonujący. Tym bardziej polityk występujący na forum międzynarodowym w imieniu wszystkich krajów członkowskich, nie może uzurpować sobie prawa do wspierania swojego autorytetu formalnego pełną legitymizacją wyborczą.

 

Przewodniczący Rady Europejskiej powoływany jest w głosowaniu członków Rady większością kwalifikowaną na okres 2,5 roku, przy czym odnowienie kadencji jest możliwe jednokrotnie. 19 listopada 2009 r. desygnowany na to stanowisko został premier Belgii Herman Van Rompuy. Urząd objął 1 stycznia 2010, miesiąc po wejściu w życie traktatu z Lizbony. Jego powołanie było owocem konsensusu i zakulisowych porozumień zawieranych jeszcze przed głosowaniem. W związku z wyborem na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, Van Rompuy w tydzień później zrezygnował z funkcji szefa rządu Królestwa Belgii.

 

Temat legitymizacji do pełnienia tak ważnej funkcji przez tego polityka w ogóle nie jest podnoszony w dyskusjach na szczeblu unijnym. Głosy takie jak brytyjskiego eurodeputowanego Nigela Farage o tym, że najważniejsze stanowiska w Unii obsadzane są przez polityków przez nikogo nie wybieranych i odpowiedzialnych przed nikim, są w oficjalnych debatach ignorowane. Jak już wcześniej wspomniano trudno jednoznacznie określić przyczyny tego stanu rzeczy.

 

Krytycy obecnego układu sił i struktur w zjednoczonej Europie zwracają uwagę na to, że „biurokratyczne lobby“ urosło w siłę do tego stopnia, że poszczególne parlamenty i organizacje pozarządowe straciły jakąkolwiek nadzieję na możliwość zreformowania procedur wyborczych. Zdecydowały się za to na kooperowanie z urzędnikami, tak aby maksymalizować swoje osobiste korzyści. Panuje powszechne przeświadczenie, że w strukturach unijnych pracują rzesze bezproduktywnych urzędników, których jedyną pracą jest stwarzanie pozorów użyteczności i uzasadnianie swojego zatrudnienia. Wynagrodzenia w strukturach tej ponadnarodowej organizacji są bezprecedensowo wysokie. Swoistym benchmarkiem niech będzie wysokość wynagrodzenia otrzymywanego przez prezydenta Unii Europejskiej, które wynosi 350 tys. euro rocznie, czyli więcej niż zarabia prezydent Stanów Zjednoczonych (282 tys. euro). Wobec powyższych zarzutów, może nie dziwić fakt, że wybór na to i wiele innych unijnych stanowisk, dokonywany jest w ramach kuluarowych porozumień i wzajemnego podziału benefitów pochodzących z publicznych pieniędzy.

 

Obrońcy tezy o wzorcowej demokracji wewnątrz Unii Europejskiej uważają, że tego typu zarzuty wobec unikalnego charakteru ponadnarodowej struktury są bezzasadne i nieprzystające do powstającego sui generis fenomenu. Być może należy się z tym twierdzeniem zgodzić i uznać, że skoro traktat formalnie ustanawiający tę strukturę w „demokratycznej“ procedurze był głosowany, aż do skutku, to również przedefiniować należy pojęcie „deficytu demokracji“ na lepiej pasujące do interesów grup czerpiących profity z ułomności wewnątrzunijnej demokracji.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka