Ukazał się artykuł w "Gazecie Polskiej" (24.10.br.).
Komorowski i WSI
Czy Bronisław Komorowski będąc ministrem obrony wiedział o nielegalnych działaniach WSI - inwigilowaniu posłów z sejmowej Komisji Obrony? Romuald Szeremietiew, były wiceminister ON, uważa to za bardzo prawdopodobne. W 2004 roku zgłosił się do mnie z rodzinną sprawą Komorowskiego mężczyzna, przedstawiający się jako lobbysta. Potem okazało się, że to oficer WSI, występujący w inwigilacji prawicy, który często bywał w Sejmie. Co go łączyło z ministrem?
W Sejmie i hotelu sejmowym działała tajna grupa oficerów WSI, która stosowała techniki operacyjne, m.in. podsłuchiwała rozmowy posłów przez telefony komórkowe - napisał tyg. "Wprost". W ten sposób w 2000 roku byli inwigilowani przez WSI posłowie z sejmowej Komisji Obrony. Z tych działań pozostały sprawozdania i notatki.
Decydowały się wówczas losy trzech ogromnych przetargów na: samolot wielozadaniowy, kołowy transporter opancerzony i przeciwpancerny pocisk kierowany. Łącznie 25 mld zł.
W 2001 roku miała nastąpić gruntowna modernizacja polskich sił zbrojnych, ważyły się też losy szkół wojskowych znajdujących się na atrakcyjnych terenach.
Informacje o planach i zamierzeniach posłów komisji obrony mogły pomóc w działaniach lobbystom firm ubiegających się o lukratywne kontrakty.
Krzysztof Borowiak, dyrektor Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wyższego MON, usunięty ze stanowiska przez Komorowskiego (w sądzie Borowiak wygrał z MON sprawę o niesłuszne zwolnienie) powiedział „Wprost”, że podczas rozmowy z ministrem Komorowskim w tamtym okresie, minister puścił mu nagranie poczty głosowej telefonu komórkowego Stanisława Głowackiego, wówczas przewodniczącego Komisji Obrony Narodowej, zarzucając mu brak lojalności. Było to nagranie głosu Borowiaka. Borowiak zastanawia się - skąd Komorowski miał to nagranie?
Komorowski zaprzeczył, że w ogóle była taka sytuacja.
Kto podjął decyzję?
W tamtym czasie tajne służby wojskowe podlegały bezpośrednio i wyłącznie ministrowi obrony narodowej. Działania WSI w Sejmie musiały więc być zaaprobowane przez ministra. Jeśli tak było - dawał przyzwolenie na przestępstwo. Wojskowe tajne służby - wywiad i kontrwywiad nie posiadały uprawnień dochodzeniowo-śledczych. Nie mogły więc prowadzić takich działań w Sejmie. Jeśli zaistnieje potrzeba podjęcia takich operacji, służby wojskowe przekazują je właściwym organom ścigania - Żandarmerii Wojskowej oraz policji lub ABW, gdy sprawa dotyczy osób spoza wojska.
Teoretycznie istnieje jednak możliwość, że samo szefostwo WSI (czyli gen. Tadeusz Rusak i jego zastępcy - szef kontrwywiadu płk Kazimierz Mochol i Mariusz Marczewski, cywil z UW, którego wprowadził do MON minister Janusz Onyszkiewicz ) z jakiś powodów postanowiło przeprowadzić operację inwigilowania posłów, nie informując o tym ministra. Gdyby minister nieudolnie sprawował nadzór nad WSI. Jednak w przypadku tej sprawy jest to mało prawdopodobne. Rusaka na stanowisko szefa WSI ściągnął z Krakowa, poprzednik na stanowisku i przyjaciel Komorowskiego minister Onyszkiewicz. Przedtem Rusak z wojskowych służb przeszedł do cywila i był szefem krakowskiej delegatury UOP. Jego zastępcą w UOP był Mochol. Mówiło się, że obaj są zaprzyjaźnieni ze środowiskiem, które dziś grupuje się w PO, w tym też z Komorowskim.
Jeszcze inna możliwość. Działania wobec posłów jakaś grupa oficerów WSI mogła by prowadzić na własną rękę. Np. "lobbyści", zainteresowani, by firma dla której pracowali wygrała przetarg, mogli w tym celu nawiązać kontakt z oficerami WSI i za ich pośrednictwem nielegalnie wpływać na bieg spraw w MON.
- Niestety, najbardziej prawdopodobny wydaje mi się wariant pierwszy, że minister o tym wiedział - mówi „GP” Romuald Szeremietiew, wówczas wiceminister obrony narodowej. I dodaje - upoważnia mnie do tego sam Komorowski, który chwalił się w „Życiu Warszawy” (7.05.04) jak to będąc ministrem „zlecił” WSI „objęcie działaniami Romualda Sz.”. Skoro więc minister kazał inwigilować posła Szeremietiewa, to mógł to zrobić wobec innych posłów. Szeremietiew mówi: - Ciekawe, że mimo objęcia po AWS rządów przez SLD, ludzie, którzy decydowali o przetargach w MON za czasów Komorowskiego pozostali. Kluczową osobą w zakupach był szef departamentu zaopatrywania Sił Zbrojnych, płk Paweł Nowak, zaufany ministra Komorowskiego. Minister mianował go na to stanowisko po odwołaniu poprzedniego dyrektora, mojego współpracownika. Gdy po Komorowskim ministrem obrony został Jerzy Szmajdziński, pozostawił płk Nowaka na tym stanowisku. A nawet awansował protegowanego Komorowskiego na generała - dodaje Romuald Szeremietiew.
Ciągle podejrzany
Szeremietiew został odwołany z funkcji ministra 12 lipca 2001 roku. Dwa dni po jego odwołaniu - 14 lipca Komorowski ogłosił stworzenie „parasola ochronnego” nad samolotem wielozadaniowym i stwierdził, że tę sprawę zakończy nowy rząd. Przyłączył się do tego wniosku Szmajdziński.
W wywiadzie dla Gazety Wyborczej z 10.07.2001 roku, Romuald Szeremietiew powiedział: „Według „Rzeczpospolitej” mój doradca Zbigniew Farmus i ja sam jesteśmy zamieszani w aferę o charakterze korupcyjnym. Na całym świecie robi się tak, że delikwent podaje się do dymisji. Przetarg toczy się dalej. Wiadomo, że to duże pieniądze, wiadomo też, że kończy się kadencja i nastąpi zmiana ekipy. Więc można przypuszczać, że ktoś ten przetarg chce opóźnić, storpedować, by robili to już inni”.
- Odwołano mnie, co opóźniło rozstrzygnięcie przetargu na samolot – miałem zakończyć procedurę wyboru 14 września 2001 r. Jestem pewien, że „afera” jaka wybuchła w lipcu 2001 r. była świetnym pretekstem, aby odsunąć mnie od decyzji w przetargach. Dlaczego?
Może warto sprawdzić w jaki sposób rozstrzygnięto te przetargi beze mnie - mówi Szeremietiew. Były wiceminister wyjaśnia: - Obecnie toczy się kilka postępowań karnych przeciwko gen. Pawłowi N. związanych z podejmowanymi przez niego decyzjami w sprawach zakupów uzbrojenia. Jest też wiele głosów krytycznych w sprawie wynegocjowanych przez stronę polską warunków offsetowych dotyczących tych przetargów.
Bezpośrednim powodem dymisji były zarzuty, głównie dotyczące korupcji, wobec wiceministra i jego doradcy Farmusa, spektakularnie zatrzymanego w czasie rejsu promem do Szwecji. Dziś sytuacja jest taka, że Farmusa sąd uniewinnił od zarzutu łapownictwa, a w sprawie dotyczącej korupcji Szeremietiewa, toczącej się od września 2005 r., w lipcu br. Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieście uznał się za niewłaściwy i przekazał ją do okręgowego. Postępowanie zacznie się więc od początku. W sprawie drugiego zarzutu - defraudacji pieniędzy Fundacji Niepodległości Polski, akt oskarżenia leżał w sądzie od 2004 roku. 28 września tego roku sąd uznał, że jest źle przygotowany i odesłał sprawę do prokuratury.
- Lata upływają, a ja nie mogę doczekać się zakończenia postępowań i wyroku. Wciąż jestem osobą podejrzaną. Tak jakby „komuś” zależało, aby mnie możliwie najdłużej trzymać z dala od spraw wojska i obronności - mówi Szeremietiew.
Przyjaciel z WSI
W końcu marca 2004 roku, gdy pracowałem w Superexpressie zadzwonił do mnie mężczyzna, który powiedział, że ma dla mnie informacje o tajemniczym wypadku syna Bronisława Komorowskiego, który został potrącony, gdy przechodził po pasach na zielonym świetle. Twierdził, że potrącił go mercedes jednego najbogatszych Polaków, który jechał w obstawie dwóch lancii BOR z pokazu Ferrari w hotelu Victoria. Syn Komorowskiego został ciężko ranny. Informator bardzo dokładnie zrelacjonował przebieg zdarzenia, od czasu wyjścia syna posła z Filharmonii w towarzystwie dziewczyny i kolegi. Według niego śledztwo tuszowano, a nagranie z monitoringu skrzyżowania ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdzie doszło do tragedii, urywa się dziwnym trafem tuż przed najechaniem auta na chłopca. Poinformował mnie, że Bronisław Komorowski był czasie wypadku w Finlandii, a gdy wrócił zadzwonił "wściekły" do komendanta stołecznego policji, Siewierskiego, że policja nic nie robi.
Podczas kilku spotkań informator nie tylko w szczegółach zrelacjonował przebieg przesłuchań dotyczących wypadku, ale skontaktował mnie z pełnomocnikiem Komorowskiego w tej sprawie mec. Maciejem Bednarkiewiczem. Spotkałem się z mecenasem. Byłem jedynym dziennikarzem, który posiadał informacje w tej sprawie. Ówczesny premier, Józef Oleksy, pytany przez Monikę Olejnik, skąd były auta eskortujące mercedesa, odpowiedział, że z Urzędu Geodezji i Kartografii. Sprawa wypadku, jak się dowiedziałem, nigdy nie znalazła finału w sądzie.
W tamtym czasie nie wiedziałem kim jest ów informator, jego nazwisko nic mi nie mówiło. Przedstawiał się jako lobbysta, mówił, że często bywa w Sejmie, kiedyś nawet spotkałem go przed Sejmem. Prawie dwa lata później dowiedziałem się, że to pułkownik WSI, były szef Zarządu I Szefostwa WSW, Aleksander L.
Fragment z raportu o WSI dotyczącego inwigilacji prawicy: "K. ocenił, że kontakty por. P. z politykami prawicy z lat 1991-1993 mogły być inspirowane przez wysokich rangą byłych oficerów Szefostwa WSW: płk. Aleksandra L. (ostatniego szefa Zarządu I Szefostwa WSW) oraz płk. Marka W. (ostatniego szefa Oddział II w Zarządzie III, a wcześniej szefa Oddziału III w Zarządzie I Szefostwa WSW)93.".
Jaki interes miał wysoki rangą oficer WSI, by występować jako rzecznik Bronisława Komorowskiego? Co łączy czy łączyło obu panów? Czy była to znajomość prywatna czy też miała inny charakter? Te pytania chcieliśmy zadać marszałkowi Komorowskiemu.
Niestety, nie znalazł czasu, by porozmawiać z "GP", jego asystent kilkakrotnie przekładał termin wywiadu. Asystent marszałka odesłał nas do sekretariatu Bronisława Komorowskiego w Sejmie. Sekretarka zapisała mój numer telefonu i powiedziała, że połączy mnie, gdy marszałek skończy spotkanie. Nie połączyła. Więc zadaję te pytania publicznie.
Leszek Misiak
»
zdecydowany, bezkompromisowy
"Jeśli pozwolisz, by robactwo się rozmnożyło - rodzą się prawa robactwa. i rodzą się piewcy, którzy będą je wysławiać"
Saint-Exupery
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka