Nie tak dawno temu za Wielka Woda żył sobie facet zwany Harrym Harrisonem. Nienawidził Armii Amerykańskiej, Południa, uwielbiał Nowy Jork. Promował aborcję i eutanazję. Jednym słowem, odrażający lewak, na widok którego nawet w Niedzielę Miłosierdzia ręka wędruje ku rękojeści noża. Mógłby urodzić się jako lewak, żyć jako lewak i umrzeć jako lewak. Ale miał dar. Był cholernie dobrym pisarzem. Nie, nie potrafił jak Hemingway uczynić z codziennej czynności czegoś zajmującego, porywającego i wzniosłego. Nie potrafił jak Sienkiewicz opisywać bitew czy uczuć. Nie tworzył wielkich epopei jak Tolkien. Ale miał pomysły. Wciągał. I te jego cudowne puenty. Streszczę jedno jego opowiadanie. W pewnym państwie (chyba USA przyszłości) jedno małżeństwo nie może mieć więcej niż dwoje dzieci. Jeśli mają trzecie, mężczyzna musi stoczyć pojedynek o życie z chętnym bandziorem, kogo państwo wyposaża i opłaca. Zawsze ktoś z nich ginie, więc liczba ludzi po urodzeniu dziecka pozostaje bez zmian. Opowiadanie kończy się zwycięstwem ojca. Facet leży i krwawi, a wtedy podbiega do niego uradowana żonę i mówi mu, że ... będą mieli czwarte dziecko. Chapeau bas, monsieurs!
Ale jedno w tej opowieści wkurza – autor uważa takie rozwiązania za jedyna rozsądną alternatywę dla aborcji.
Większość pisarzy science-fiction tamtego okresu rozpisywała się o ludziach w białych kitlach, którzy zmienia świat na lepsze. Ale ci ludzie w białych kitlach byli inżynierami i naukowcami – nie „lekarzami” od skrobanek. Wtedy, kiedy środowisko snuło wizje postępu (który wszak potrzebuje rąk do pracy) i ekspansji ludzkości, on już myślał o ograniczaniu liczebności przyszłych pokoleń. Nie o nawadnianiu pustyń i produkcji taniej, syntetycznej żywności, nie o wykorzystywaniu nowych źródeł energii i wydajniejszych technologii, nie o kolonizacji dna morskiego i „miastach w chmurach”, nie o podboju kosmosu wreszcie – o aborcji, eutanazji i antykoncepcji. Nie był rasistą. On walczył z rasizmem!!! Ale więcej małych Murzynków nie potrzebował.
Tak a propos, przypomina się historia pewnej działaczki organizacji humanitarnej, która prosiła w oenzecie o pomoc dla podopiecznych. Jedzenia, lekarstw, koców nie było – a prezerwatyw każda ilość. Oto jak chce się dziś pomagać krajom trzeciego świata. I żadne obłudne „Life Aid” – y tego nie zakryją.
Dzisiaj świat jest inny niż za czasów Harry’ego Harrisona. Wtedy wydawało się, że ludzkość pójdzie w kosmos. Dziś widać – i tak przewidywali parę lat temu, gdy internet był jeszcze młody albo i go nie było pisarze science-fiction – że jeśli w ogóle będzie jakieś do przodu, to głębiej w cywilizację informatyczną. I to czyni groźbę przeludnienia jeszcze mniej realną. Bo być może za sto lat, po wynalezieniu biozłącza (połączenia kabli z ludzkim systemem nerwowym) ludzie żyć będą siedząc tylko w ziemkiewiczowskich „gniazdach”, połączeni z siecią i w niej żyjący, odczuwający wszystko pięcioma zmysłami, tworzący, prowadzący interesy i wojny. A w internecie przestrzeni dostatek.
I naprawdę nie na ograniczaniu liczby mieszkańców naszej planety trzeba się skupić, ale na globalizacji. Trzeba znieść nie tylko bariery celne czy graniczne (chodzi mi o swobodę podróżowania, nie o jakieś superpaństwo), ale także gospodarcze. Tylko wtedy zniknie głód i zacofanie, tak jak znikły w XIX wieku w Ameryce Północnej i Europie dzięki dobroczynnym skutkom kapitalizmu. I tylko wtedy moszczący sobie wygodne posłanie przed komputerem na całe życie ludzie Zachodu nie będą musieli się obawiać, że ich czarni czy arabscy „bracia” głodujący w realu (tak, głodujący Arabowie – po co komu ropa w internecie?) odetną im prąd, kończąc żywot Zachodu. „Co masz czynić, czyń prędzej”, bo chwila, kiedy unicestwienie Cywilizacji Białego Człowieka będzie tak proste, nieuchronnie się zbliża.
Twórca - raz na miesiąc, leniwy do imentu. Libertarianin - tyle wolności ile można tyle atlantyckiego imperializmu żeby zlikwidować jeszcze gorsze państwa. Amerykanin - i do tego nacjonalista! Przykład na to jak można nim zostać nie mając obywatelstwa i nigdy nie ruszając się z Europy. Transhumanista - religia taka, popularna szczególnie w Dolinie Krzemowej; głosi ze przy tym tempie postępu technicznego ludzie zaczną niedługo posiadać cechy boskie, a przynajmniej nadludzkie, takie jak dodatkowe zmysły czy nieśmiertelność, i z tego każdy już sobie sam wyciąga wnioski. Można sobie wierzyć, znajdować w tym pociechę, czuć się wyjątkowym i w imię tego tworzyć i zabijać, jak w przypadku każdej innej religii. GG: 7211588 - nabluzgaj mi w cztery oczy ;)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka