Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński
188
BLOG

Maurice Papon pokonany przez Edith Piaf

Tomasz Siemieński Tomasz Siemieński Polityka Obserwuj notkę 3

Ponieważ byłem w kinie na filmie „La Môme” (w wersji eksportowej „La Vie en rose”) o życiu Edith Piaf, nie mogłem przygotować na czas dla radia korespondencji o śmierci Maurice’a Papona, skazanego przed kilku laty za współudział w zbrodniach przeciwko ludzkości. Organizował transport francuskich Żydów z okolic Bordeaux do obozu przejściowego w Drancy pod Paryżem. Stamtąd byli wywożeni do obozów śmierci.

To oczywiście tylko zbieg okoliczności, Piaf i Papon niewiele mieli ze sobą wspólnego, poza tym oczywiście, że należeli do tego samego pokolenia. On urodził się w roku 1910, ona pięć lat później. W konsekwencji oboje przeżyli okupację, każde na swój sposób.

Po wyzwoleniu niektórzy zarzucali Edith Piaf, że śpiewała podczas okupacji. Śpiewała zresztą nawet w Niemczech, a dokładniej mówiąc w obozach dla francuskich jeńców wojennych. Przy okazji tych występów chętnie fotografowała się z owymi jeńcami. Dopiero potem okazało się, że te wspólne fotografie służyły następnie do wyrabiania im fałszywych papierów, które miały ułatwiać ucieczkę z obozu.

Co do filmu o Edith Piaf, mogę powiedzieć: dobry, ale nie zachwycający. Jest kilka świetnych scen, ale całość jest dość chaotyczna. Autor scenariusza i reżyser wybrał konwencję luźnych fragmentów z życia piosenkarki, trochę o dzieciństwie, trochę o początkach kariery, trochę o sukcesach w USA, oczywiście dużo o chorobie, narkomanii, przedwczesnym starzeniu się i o śmierci. Film złożony z takich luźnych fragmentów mógłby być bardzo udany, gdyby można było wyczuć jakąś wiążącą je siłę, emocję, potrzebę. Gdyby coś pozwoliło nam wyczuć, że właśnie te wydarzenia, a nie inne, trzeba było w filmie koniecznie opowiedzieć.

Rola Marion Cotillard, która fizycznie bardzo upodobniła się do Edith Piaf, jest niestety trochę karykaturalna. Najbardziej denerwujący jest jej sposób wyrażania się. Cotillard starała się mówić (a jeszcze częściej krzyczeć) jak prosta paryska przekupka, z przerysowanym akcentem przypominającym Arletty i jej sławne „Atmosphère? Atmosphère? Est-ce que j’ai une gueule d’atmosphère?” (porównanie jasne dla znających francuskie referencje kulturalne).

Pisałem już, że na ten karykaturalny wizerunek Piaf dał się nabrać Tadeusz Sobolewski. Napisał w „Wyborczej”, że Piaf była „prymitywna”, „nieokrzesana”, bo tak rzeczywiście pokazano ją w filmie. Wystarczy jednak posłuchać jej wywiadów, by przekonać się, że mówiła staranną, elegancką francuszczyzną, jak dama ze starej burżuazynej rodziny. Była przekupką tylko wtedy, gdy miała na to ochotę.

Mimo tych przerysowań, film warto zobaczyć. Mam nadzieję, że zostanie pokazany również w Polsce. Tu we Francji idą na niego tłumy.

A przy okazji dwa słowa o micie związanym ze śmiercią Edith Piaf. Mówi się, że zmarła tego samego dnia co poeta Jean Cocteau, jej bliski przyjaciel. Czyli 11 października 1963. W rzeczywistości zmarła dzień wcześniej. Ale ponieważ była wtedy na południu Francji, a zawsze chciała umrzeć w Paryżu, jej bliscy po prostu umieścili jej zwłoki w samochodzie, zawieźli do stolicy (co było oczywiście zupełnie nielegalne) i dopiero nazajutrz ogłosili oficjalnie, że dopiero co zmarła w swoim paryskim mieszkaniu.

Paryski wróbelek urodził się w Paryżu, tam podbił najpierw serca publiczności, stamtąd wyruszył na podbój świata i tam zawsze wracał. Mógł więc umrzeć tylko w Paryżu.

Do niedawna - korespondent Polskiego Radia we Francji. A teraz - zapraszam do polskiego portalu Euronews: http://pl.euronews.com/ i do naszego fejsbuka: http://www.facebook.com/euronewspl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Polityka