Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
1575
BLOG

Przasnyszacy i przasnyszanie

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Kultura Obserwuj notkę 1

Edmund Majkowski, znany rzeźbiarz, otrzymał niedawno tytuł honorowego obywatela miasta Przasnysza nadany mu przez lokalny samorząd. To rzadkie wyróżnienie po raz pierwszy przypadło człowiekowi, który urodził się w naszym mieście. W języku współczesnych mediów, zwłaszcza lokalnych i regionalnych Edmund Majkowski może funkcjonować jako „znany przasnyszanin”, co zresztą przydarza się m.in. Stanisławowi Ostoi-Kotkowskiemu. To wydaje się być oczywiste. Ale tylko tak się wydaje, bo warto w tym momencie rozważyć kwestię zasadniczą: kto tak naprawdę jest przasnyszaninem? 

Nowojorscy przyjaciele z Przasnysza

Kiedy wiele lat temu byłem po raz pierwszy w Izraelu w tamtejszych mediach trwały nieustanne spory na temat tego kto jest żydem. Było to dla mnie dość egzotyczne, skomplikowane i często niezrozumiałe. Myślę, że w przypadku rozważań kto jest, a kto nie jest przasnyszaninem, sprawa powinna być znacznie prostsza.

 Nie jestem jednak w tym zakresie stuprocentowym optymistą. Bo kogo można by uznać, posługując się ową arytmetyczną miarą przasnyszaninem w stu procentach? Oczywiście osobę, która w Przasnyszu się urodziła i która również tutaj mieszka. Problem komplikuje się jednak, kiedy jakiś rodowity przasnyszanin, jak chociażby bohater ostatnich tygodni, czyli Edmund Majkowski wyjeżdża z Przasnysza i właściwie do niego nie wraca, a jeśli się tu pojawia, to tylko bardzo okazjonalnie. Czy taka osoba jest nadal przasnyszaninem?  

Żydzi emigrujący z Przasnysza na przełomie XIX i XX wieku do Stanów Zjednoczonych tworzyli tam różnego rodzaju ziomkostwa o charakterze regionalnym, najczęściej samopomocowym albo religijnym. W ich nazwach pojawiał się zazwyczaj przymiotnik „przasnyski”. Istniało np. w Nowym Jorku na wiele dziesięcioleci przed naszym Towarzystwem Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej, Prushnitzer Friendship Association tzn. Przasnyskie Stowarzyszenie Przyjaźni.

Co więcej -   w imię Przasnysza Żydzi wywodzący się z naszego miasta (podobnie czynili wychodźcy z innych miejscowości) osiadli w Nowym Jorku skrzykiwali się także na życie pozagrobowe. Wykupywali całe połacie cmentarne i zakładali tam przasnyskie mininekropolie. Składali na nich swoje doczesne szczątki; sąsiad niegdyś z Przasnysza, był sąsiadem na wieczność także tam za oceanem. Jakże silne i niezwykłe były ich „więzy ziemi”. Ale czy na tych przasnyskich cmentarzykach w Nowym Jorku spoczywają faktycznie przasnyszanie?   

Słownikowe komplikacje

W zakresie określenia związków człowieka z miejscem jego urodzenia, zamieszkania, czy pracy język polski jest dość ubogi. Podobnie zresztą jak dzieje się to wówczas, gdy chcemy bardzo krótko, a zarazem bardzo precyzyjnie określić skomplikowane nieraz relacje rodzinne. Gdy wychodzą one poza najbliższy krąg familijny, posługujemy się najczęściej słowami „ciotka”, „wuj”, albo po prostu „krewny”. Nieporównanie bogatszy pod tym względem jest ponoć język chiński, który posiada wiele osobnych terminów na określenie pokrewieństwa nawet pomiędzy bardzo dalekimi kuzynami. 

Aby rozwiązać problem nazwania różnorodnych relacji człowieka z miejscem jego urodzenia, czy zamieszkania warto skorzystać z wzorców krakowskich. Podobne praktyki obserwujemy zresztą w Warszawie i innych dużych miastach polskich, jeśli ich nazwy na to pozwalają. W słownikach znajdziemy np. synonimiczne nazwy mieszkańców Krakowa: „krakowianin” oraz „krakus”, czy „krakowiak”. Jednak zdaniem Mieczysława Czumy i Leszka Mazana, autorów książki „Austriackie gadanie, czyli encyklopedia galicyjska” istnieje subtelna różnica pomiędzy krakowianinem, a krakowiakiem. Ktoś może być na przykład „krakusem”, ale nie jest już… „krakowianinem”! Dlaczego? Dlatego że krakowianin to ‘mieszkaniec Krakowa’, a krakus to ‘ten, kto się urodził w Krakowie’. Bardzo sprytne i sensowne rozróżnienie. 

 Honorowe obywatelstwo dla Szczepankowskiego?

A zatem idąc tym tropem rozumowania, które porządkuje w jakimś stopniu kwestię określenia relacji człowieka z miejscem jego urodzenia i zamieszkania - „przasnyszanin” to mieszkaniec Przasnysza, a „przasnyszak” (określenie bardziej potoczne i cokolwiek gwarowe) to ten, który się tutaj urodził. W tej sytuacji Edmund Majkowski nie jest już przasnyszaninem, ale jest oczywiście przasnyszakiem.

Burmistrz Przasnysza Waldemar Trochimiuk, który urodził się w Siedlcach jest przasnyszaninem, ale nie jest z kolei przasnyszakiem.  Sprawa komplikuje się w przypadku przasnyskiego starosty, który od prawie 10 lat   przez wiele godzin dziennie przebywa i pracuje w Przasnyszu. Podejmuje tu różne decyzje mające istotne znaczenie także dla życia przasnyszan i przasnyszaków. Deklaruje on niejednokrotnie także swój przasnyski patriotyzm, ale pozostaje nadal „tylko” chorzelaninem, bo jako urodzony w Rutkach w powiecie zambrowskim nie jest także chorzelakiem.

Nie zanosi się na razie na powstanie jakiegoś neologizmu „uprzasnyszowiającego” casus starosty i jemu podobne. W jakimś stopniu problem załatwiłoby w tym indywidualnym przypadku honorowe obywatelstwo, ale biorąc pod uwagę skomplikowane relacje pomiędzy starostwem, a przasnyskim ratuszem nikt o takim rozwiązaniu z pewnością nie pomyśli.  

Rozróżnienie na urodzonych przasnyszaków, którzy mieszkając w Przasnyszu nazywają się niekiedy z poczuciem dumy i nawet wyższości rdzennymi mieszkańcami, a zamieszkałych tu, ale nie urodzonych przasnyszan też ma swoje ułomności. Kiedy 20 lat temu nasz szpital był w remoncie, porody przasnyszanek (tu niestety musimy zrównać w nazewnictwie panie urodzone w Przasnyszu i takie, które później tu zamieszkały, bo określenie „przasnyszaninka” nie wchodzi w rachubę) odbierane były w Makowie Mazowieckim. Nie sądzę jednak, aby urodzone tam dzieci, dziś już osoby dorosłe, myślały w większości o sobie: „my makowiaki”. Pewnie czuja się przasnyszakami.  

Są cząstką tej ziemi

Ale poza „urodzonymi” i „zamieszkałymi” mamy jeszcze zmarłych. Wspomniałem wcześniej o tych, którzy spoczywają na nowojorskich nekropoliach w przasnyskich kwaterach. Są to oczywiście przasnyszacy. Ale jak nazwać tych, którzy spoczywają na przasnyskich cmentarzach, a nie mieszkali nigdy w naszym mieście i tu się też nie urodzili, ale z różnych względów w Przasnyszu i jego najbliższych okolicach rozstawali się z życiem, albo tutaj na nasze miejsca wiecznego spoczynku prowadziły ich ostatnie drogi.

Przecież na przasnyskich cmentarzach: katolickich i ewangelickim spoczywają tysiące żołnierzy, poddanych cesarza niemieckiego i cara rosyjskiego, którzy stracili życie w okresie I wojny światowej.  Tutaj pochowani zostali ludzie, którzy z Przasnyszem nie mieli nic wspólnego jak np. b. poseł i senator Błażej Krzywkowski (na płycie przekręcono jego nazwisko na Krzykowski) zamordowany w Mauthausen-Gusen w 1940 roku) z Sokołowa pod Gruduskiem, którego prochy Niemcy przysłali jego córce mieszkającej w Przasnyszu.

Przy głównej alei cmentarza parafialnego jest grób Genowefy Goryszewskiej, pochodzącej spod Ciechanowa, która przez 12 lat była gosposią Zofii Nałkowskiej. Wybitna pisarka nazywała   swoją służącą „tą   niezwykłą Gienią”, a jej wpływ na autorkę „Granicy” był w swoim czasie tak wielki, że niektórzy z pisarzy nazywali Goryszewską z przekąsem „właścicielką Nałkowskiej”.    

Przykładów podobnych pochówków osób niezwiązanych z Przasnyszem, a spoczywających na przasnyskich cmentarzach można oczywiście mnożyć i mnożyć. Pozostaje jednak otwarta kwestia, czy są to przasnyszanie, czy może przasnyszacy, czy też potrzebne byłoby jeszcze jakieś inne słowo z przasnyskim rdzeniem, adekwatne do ich sytuacji. Bo przecież ludzie ci są teraz cząstką Przasnysza, jego ziemi i pozostaną tu na zawsze.    

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura