Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk
1203
BLOG

Wikingowie są wśród nas

Mariusz Bondarczuk Mariusz Bondarczuk Kultura Obserwuj notkę 3

W przasnyskim parku i w dzień i w nocy w pełnym blasku świateł toczy się bitwa, wielka morska batalia pod okrągłą datą, którą zapamięta nawet małe dziecko: rok tysięczny. W centralnym punkcie niezwykłej scenerii ze wzburzonymi falami, na których kołyszą się archaiczne okręty widać sylwetkę rycerza z uniesionymi wysoko rękami. W jednej trzyma miecz, a w drugiej tarczę. W jego klatce piersiowej, po stronie serca, tkwi wielka strzała. Co dzieje się dalej? Tego już nie widać, ale możemy o tym doczytać w popularnej niegdyś powieści Władysława Jana Grabskiego „Saga o Jarlu Broniszu”:

„Olaf (Trygvasson król Duńczyków, bo o niego tu właśnie chodzi - przyp. MB) skręcił się nagle, lecz nie padł, tylko miecz puścił z garści. Skurcz łokcia jeszcze głębiej wcisnął żelazny grot w pachę. Lewą ręką rozgarnia tłoczących się doń z pomocą. Pobladłymi wargami rzuca rozkazy:

-Bakburta, uwaga. Kryj wiosła!”

 

Siedmiometrowy obrazek

Trylogia Grabskiego (bo wspomniana „Saga” składa się z trzech części), do którek rzadko już ktoś dziś zagląda, doczekała się w Przasnyszu doprawdy niezwykłej ilustracji: długiej na prawie siedem i pół metra i szerokiej na metr i trzydzieści centymetrów. Została wykonana w sztucznym kamieniu. Jej twórca Edmund Majkowski, od niedawna honorowy obywatel Przasnysza i tutaj urodzony prawie 80 lat temu, uczynił to już prawie przed półwiekiem, ale płaskorzeźba źle zabezpieczona przed opadami atmosferycznymi uległa zniszczeniu. Została odtworzona, czyli jest zupełnie nowa i pewnie z pół metra dłuższa od swojego pierwowzoru.

 

Warto było to zrobić, bo praca należy bez wątpienia do najciekawszych dzieł wybitnego przasnyszaka od wielu już lat mieszkańca podwarszawskiego Józefowa. Gdyby jednak ktoś z nauczycieli historii chciał w oparciu o wspomnianą rzeźbę przyjść tutaj i zrobić wykład ze swojego przedmiotu, będzie miał z tym spore kłopoty. Bo jest to raczej materiał poglądowy dla wykładającego literaturę piękną.  Nie było bowiem bitwy morskiej, jak czytamy na dedykowanym jej pomniku, w której śmierć poniósł Olaf Trygwason walcząc jednocześnie z Bolesławem, królem Polaków, Swenem królem Dunów i Erykiem królem Szwedów. Taka bitwa rozegrała się faktycznie pod Zwłodziem, ale tylko w „Sadze” Grabskiego, który nazywa swoje dzieło powieścią-legendą i nie czuje się odpowiedzialny za jej ścisłość naukową. Literacka wizja Grabskiego została jeszcze na dodatek zmodyfikowana i skondensowana przez Edmunda Majkowskiego, bo bez wątpienia „Saga o Jarlu Broniszu” była dla naszego rzeźbiarza punktem odniesienia.

 

 Nie dajmy się zw(ł)odzić

Zwłódź to literacka nazwa dość tajemniczego nadal miejsca na Bałtyku określanego przez historyków jako Svolder. Z pewnością jednak nie znajdowało się ono u wybrzeży Pomorza, jak chce Grabski. Według niego Bolesław Chrobry nie brał bezpośrednio udziału w bitwie, ale obserwował ją z brzegu w towarzystwie swojej siostry Sigrydy (po naszemu Świętosławy), która była siostrą Bolesława Chrobrego i córką Mieszka I, a później królową Szwecji i także władczynią Danii oraz Norwegii. Majkowski zdaje się umieszczać Sigrydę na jednym ze statków biorących udział w bitwie, bowiem na płaskorzeźbie widoczna jest postać kobieca otulona w długą szatę. U Grabskiego krąży ona zresztą niczym zjawa na swoim statku unoszącym się wśród rozszalałych fal mając wokół oszalałych z nienawiści rycerzy nacierających na swoich okrętach. Majkowski utrzymuje na pomniku, iż królem Szwedów był Eryk. Ale gdy toczyła się bitwa, wspomniany słynny król Szwedów, zwany również Zwycięzcą, już nie żył. W krwawej, morskiej jatce pod Svolder uczestniczył natomiast jego syn Olof Skötkonung.  Prostowaniom tego co jest u Majkowskiego, a wcześniej było u Grabskiego  z tym, co znajduje się w źródłach i co przynoszą najnowsze ustalenia naukowe, nie byłoby końca. I nie sądzę, żeby kwestia ta była dla czytających ten tekst pasjonująca i ważna. Gdybyśmy rzecz rozpatrywali z tego punktu widzenia, dzieło Majkowskiego można byłoby uznać za anachroniczne, mylące i należałoby je zburzyć, aby nie mieszać ludziom w głowach i ich nie zw(ł)odzić. 

Przasnyski przyczółek

Przasnyski pomnik bitwy pod Zwłodziem, na co zresztą wskazuje istniejąca na nim inskrypcja, wpisany został w swoim czasie do scenariusza obchodów 1000-lecia państwa polskiego, które przypadły na pierwszą połowę lat 60., a ich kulminacja miała miejsce - jak wiadomo - w roku 1966. W przewodniku „Przasnysz i okolice” wydanym w 1981 roku przez Kurpiowski Ośrodek Informacji Turystycznej w Ostrołęce praca Edmunda Majkowskiego nazwana została wręcz pomnikiem Tysiąclecia Państwa Polskiego.  PRL-owska propaganda robiła wszystko, aby udowodnić, iż nasza państwowość było od początku rdzennie „swoja”, czyli słowiańska. Tymczasem niektórzy historycy zgłaszają w tym zakresie rozmaite wątpliwości. Jednym z takich obrazoburczych twierdzeń, zresztą nie najnowszej daty, jest teza, iż Mieszko I był Wikingiem. Zdzisław Skrok, archeolog, popularyzator nauki twierdzi, iż wspomniana wcześniej Sigryda, obecna na płaskorzeźbie Majkowskiego nie dlatego została żoną Eryka Zwycięzcy, a potem króla Danii, że jej ojcem był jakiś „królik” z odległych kniei, ale dlatego, iż w jej żyłach płynęła normańska krew. Była więc „swoja” i to się liczyło najbardziej.   Dzieło Edmunda Majkowskiego, które miało umacniać przekonanie o 1000-letniej „naszości” daje się teraz paradoksalnie „odwrócić”. A gdyby je właśnie wykorzystać jako przyczółek i forpocztę do gromadzenia dowodów obecności Wikingów na Północnym Mazowszu i urządzić dział mazowiecko-normański w Muzeum Historycznym w Przasnyszu, kiedy zasiedli ono już cały ratusz po jego remoncie? Byłaby to z pewnością turystyczna atrakcja nie tylko na krajowy użytek.   

Krew i archeologia

Wedle uważanych jeszcze niekiedy za kontrowersyjne twierdzeń, drobna szlachta mazowiecka ma swój wikingowski rodowód i wywodzi się nie bezpośrednio ze Skandynawii, ale z Rusi Kijowskiej, którą założyli Normanowie. Stamtąd mieli być sprowadzeni do nas jako najemnicy, fachowcy od prowadzenia wojen na niespokojnym pograniczu mazowiecko-pruskim w XI i XII wieku. Tutaj się asymilowali, tutaj po jakimś czasie „wsiąkli”. Znawca dziejów rodów herbowych na naszym terenie Adam Pszczółkowski nie zgadza się z tą tezą. Twierdzi, iż badania DNA, którym poddano szlacheckich potomków z terenu historycznej Ziemi Ciechanowskiej wskazują na ich bałtosłowiański rodowód, a w przypadku pewnego pana Czaplickiego z Rudna Jeziorowego nawet na bałkańskie koneksje rodowodowe. Ale jest to dopiero początek genealogiczno-genetycznych poszukiwań.  

Z kolei istotnych dowodów na osadnictwo Wikingów na Mazowszu dostarczają badania archeologiczne. Teresa Kiersnowska opisała jeszcze w okresie PRL-u grób zarządcy grodu w Czersku z XIII w., który był Normanem i nazywał się Magnus. Pochowano go z koniem, mieczem i zbroją. Tak długo utrzymywał się uświęcony rodową pamięcią związek najeźdźców z ojczystą tradycją. Nikt nie zakwestionował tych badań. Śladów normańskich w grobach z okresu średniowiecza odkrywanych na Mazowszu jest zresztą bardzo dużo. Wskazuje to, iż elita rządząca w naszym regionie w tym okresie czasu była w dużej części pochodzenia normańskiego, a dotarła tutaj via Kijów.

 

Potrzebne są oczywiście dalsze badania, także genetyczne na dużo większej próbie i jeszcze bardziej dokładne. Zresztą każdy za odpowiednią opłatą kilkuset złotych może się nim poddać w ramach projektu DNA-stia realizowanego w USA. Kto wie, czy nie okaże się kiedyś, iż postaci z pomnika Edmunda Majkowskiego i niektórzy przypatrujący się nim  przasnyszanie, potomkowie okolicznej szlachty, mają jednak wspólny rodowód.

 

Moja maksyma (zasłyszana w okolicach Przasnysza):Kto prawdę mamrze ten się głodu namrze.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura