Swietłana Cichanouska. Fot. Flickr
Swietłana Cichanouska. Fot. Flickr

Gdzie jest Pani Cichanouska?

Rafał Woś Rafał Woś Rafał Woś Obserwuj temat Obserwuj notkę 142
To w zasadzie z jej powodu mamy dziś (prawie) wojnę na granicy z Białorusią. Czy nie powinniśmy oczekiwać od liderki białoruskiej opozycji mocniejszego poparcia Polski w konflikcie z Łukaszenką?

Oczywiście najłatwiej jest powiedzieć, że przeprowadzone przy pomocy żywych tarcz (szukających lepszego życia migrantów) atak na polskie granice jest obrzydliwe. I będzie to prawda. A potem dodać, że mamy tu do czynienia z niczym nieuzasadnionym uderzeniem okrutnego dyktatora na Bogu ducha winnego sąsiada. Ale to już będzie tylko część prawdy. Drugi jej kawałek jest zaś taki, że nasz rząd mocno na ten atak - niestety - zapracował.  

Zobacz: 


Prawie wojna z Białorusią 

Stało się to rok temu, gdy w czasie antyłukaszenkowskiego powstania na Białorusi nasza dyplomacja zdecydowała się poprzeć opozycję. I to nie jakoś tam półgębkiem, delikatnie i - nomen omen - „dyplomatycznie”. Nie, myśmy poparli Cichanouską na całego. Z intensywnością, która zaskoczyła wówczas nawet sporą część polskiej opinii publicznej (nawet tej propisowskiej). Już wtedy podnoszącej obawy, że za to poparcie przyjdzie nam jeszcze zapłacić.

Pamiętam dobrze zeszłoroczne Forum Ekonomiczne w Karpaczu. Był wrzesień, a na ulicach białoruskich miast wciąż trwały antyłukaszenkowskie protesty. Swiatłana Cichanouska przyjechała wtedy do Karpacza w aurze gwiazdy rocka. I pomiędzy jednym wywiadem dla CNN a przesłaniem dla BBC odebrała nagrodę specjalną Forum. Wręczył ją polski minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau, a laudację wygłosił szef Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych czyli podległego rządowi prestiżowego think-tanka. Wcześniej z Cichanouską spacerował w Warszawie - w blasku fleszy - premier Mateusz Morawiecki.

Sygnał był bardziej niż wyraźny. Tu już nawet nie chodziło o pokazanie, iż Polska jest po stronie wolnościowego zrywu na Białorusi. I że Warszawa widzi w białoruskiej rewolcie rodzaj „nowej Solidarności”. Gra - co potwierdzali polscy dyplomaci, z którymi wtedy rozmawiałem - toczyła się o to, by Polska stała się pierwszym adwokatem antyŁukaszenkowskiej Białorusi w jej prozachodnich dążeniach. 

Na co liczyli polscy politycy 

Liczono - o czym teraz już prawie nikt nie pamięta - że Cichanouska wręcz osiądzie w Warszawie. Ustanawiając tu rodzaj białoruskiego rządu na uchodźstwie. Rządu, który po zwycięstwie rewolucji w kraju i po obaleniu znienawidzonego dyktatora przejmie władzę. Co zapewni Polsce i wdzięczność nowej demokratycznej Białorusi, ale także odpłaci nam się na innych polach. Choćby wtedy, gdy nowa Białoruś będzie szukać partnerów handlowych i inwestorów. Taka za tym stała w kręgach rządowych kalkulacja. Nawet, jeśli nie była nigdy tak do końca wypowiedziana. 

Tamto poparcie (takie właśnie przez duże P) dla Cichanouskiej miało jednak swoją cenę. Było nią ostateczne zerwanie niepisanej i kruchej umowy, która regulowała nasze (i Unii Europejskiej) relacje ze wschodnim sąsiadem. Można nawet powiedzieć, że była ona częścią polskiej racji stanu. Której - co tu kryć - Łukaszenka był w ostatnim 30-leciu pewnym gwarantem. Oczywiście oficjalnie rządzący na naszą wschodnią granicą od 1994 roku „Baćka” zawsze był w naszych mediach nazywany „satrapą” i „dyktatorem”. Nie zmieniało to jednak faktu, że z perspektywy kolejnych polskich rządów przez lata uchodził za najlepszego gwaranta względnej niezależności Białorusi wobec Rosji.

Łukaszenka przez lata lawirował pomiędzy Moskwą a Unią Europejską robiąc na przemian kilka kroków to w jedną, to w drugą stronę. A jeśli uznać, że w interesie polski jest trzymanie Rosji jak najdalej od polskiej granicy to ma przecież istotne znaczenie, czy jej bezpośrednie zwierzchnictwo zaczyna się już w Brześciu (200 km od Warszawy) czy raczej dopiero za Homlem i Witebskiem (800 km od polskiej stolicy). Kolejne rządy tak właśnie uznawały.

Wszystko wisiało więc na tej niepisanej umowie. Długo się udawało. Prezydent Białorusi nie dawał europejskim krajom wielu powodów do oburzenia. One zaś nie powtarzały każdego dnia po przebudzeniu, że „Łukaszenka musi odejść”. Oficjalnie obie strony były przez cały czas w wielopiętrowym dialogu na temat wielu spraw: od interesów gospodarczych, po prawa człowieka. W praktyce prowadziło to do znaczącego odprężenia w stosunkach polsko-białoruskich. Jego efektem była znacząca poprawa sytuacji mniejszości polskiej w kraju Łukaszenki czy zwiększenie bezwizowego ruchu turystycznego oraz zarobkowego.

Oczywiście można argumentować, że Łukaszenka jako pierwszy ten układ naruszył, gdy postanowił, że brutalnie rozprawi się ze swoimi przeciwnikami po wyborach prezydenckich roku 2020. I będzie to święta racja. Ruch polskiej dyplomacji i tak jednoznaczne poparcie Cichanouskiej tamtą równowagę ostatecznie zerwał. 

Plusy i minusy wspierania antyłukaszenkowej opozycji

I teraz najważniejsze. Jeśli przekalkulować na zimno skutki tamtych decyzji to nie wypadają one dla Polski zbyt korzystnie. Po stronie plusów zaliczyć można oczywiście „danie świadectwa” i „stanięcie po stronie demokracji”. No może jeszcze rząd Morawieckiego wytrącił opozycji z rąk argument, że „stoi po stronie dyktatora”.

Nie można jednak nie dostrzegać, że na szali minusów leżą skutki dużo cięższe i bardziej kosztowne.

Bo czy udało się doprowadzić do sukcesu antyŁukaszenkowskiej opozycji? Nie. Dyktator rozruchy brutalnie opanował i nadal mocno siedzi w siodle.

Czy Białoruś jest dziś dalej czy bliżej Rosji niż była rok temu? To oczywiste, że jest dziś bliżej Putina.

Czy Polska poniosła szkody bezpośrednie? Tak, poniosła. Bo - na przykład - represjom poddano wielu działaczy polskiej mniejszości. A zerwaniu lub osłabieniu uległo wiele kontaktów przygranicznych.

Do tego mamy na granicy stan niemal wojny. I musimy - pierwszy raz od 1945 roku drżeć o bezpieczeństwo naszego terytorium.

I wreszcie, czy Polska stała się ambasadorem demokratycznej Białorusi? Niestety nie. Cichanouska czasem wpadnie do Polski. I czasem zatwituje, że jest jej „przykro z powodu tego, co się dzieje na granicy”. Ale jej głos nie wybrzmiewa. Media zachodnie go w zasadzie nie podchwytują. Nie ma jej w CNN i BBC. I nie stanowi ona żadnej przeciwwagi dla narracji Łukaszenki wzmacnianej przez Rosję - a głoszącej, że polskie służby graniczne w brutalny sposób traktują Bogu ducha winnych migrantów.

PS. W przyszłym tygodniu Swiatłana Cichanouska będzie występowała w Parlamencie Europejskim. Może to szansa, by przynajmniej trochę zrównoważył się ten - co tu kryć - dość negatywny bilans polskiego zaangażowania w wolną Białoruś.  

Więcej: 


Rafał Woś 


Rafał Woś
Dziennikarz Salon24 Rafał Woś
Nowości od autora

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka