Odcinek 27 - Przykre przebudzenie
Iwona przysiadła na betonowej ławce. O tej porze przed Pałacem Kultury było już pustawo ale jeszcze od strony teatru Grzegorzewskiego i Szajny kręcili się spóźnieni przechodnie. Spoza betonowych kwietników obserwowała zapalające się gdzieniegdzie lampy i neony, słuchała jak Marszałkowska szumi jak we wnętrzu ula, ruchem pojazdów. W ciepłym powietrzu wieczora poczuła miłe odprężenie, rozprostowując zmęczone nogi. Oparła się o neseser, żeby pomyśleć, co dalej. Po chwili, zmęczona jazdą poczuła leniwą niechęć do czegokolwiek, jakby wszystko przestało być ważne. Mała fontanna szeleściła srebrzyście. Zagapiła się na szare płaskorzeźby na ścianach pałacu, ślizgając się bezmyślnie wzrokiem po bielejących kamieniach w półmroku odczuła przemożne pragnienie spokoju i zmęczenie życiem, a miała przecież dopiero 35 lat. Za plecami miała Domy Towarowe „Centrum” z kawiarniami pełnymi klientów, Marszałkowska szumiała monotonnie, jak przybój morza, podczas gdy ona, coraz bardziej odrętwiała, jak w ciężkim somnambulicznym transie, nie mogła przestać oddawać się kontemplacji wyblakłych obrazów przeszłości.
Niektóre obrazy były lekkie i przyjemne jak obłoki, przepływały przez nieboskłon jej jasnej świadomości, bez żadnych specyfikacji uczuciowych ani ukrytych znaczeń. Po prostu chwiejący się jak bański mydlane na wietrze, gdzieś na obrzeżach świadomości zamroczonej zmęczeniem. Ale większość tych wizji to były ziemne i ciężkie tumany jakichś mrocznych, czarnych topieli, jakichś ciemności w których nie sposób się było rozeznać, jak tylko ostrożnie i po omacku. W niebieskim powietrzu od smogu i spalin - wsłuchana w szum samochodów, stanowiący jakby ekran, na który rzutowała widoki ludzi, wychynięte z chaosu pamięci – rozmyślała, paląc papierosa za papierosem, żeby odpędzić senność i odrętwienie. Przez chwilę, oparta łokciem o neseser, paliła, stukając bezmyślnie czubkiem buta o kosz na śmieci, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w głębię swej ciemnej jaźni.
- Stan wojenny uratował władzę Kościoła, inteligencji i kamieniczników – mówił „Nikoś” – na zgubę prostych ludzi, takich jak my. Nie wiedziałaś o tym? A tyś myślała, że elita pomoże chamom za piękne oczy? – śmiał się, objaśniając ją, szyderczo.
- Chamom obiecało się jakieś nieokreślone korzyści, że będą mogli kupować coca-colę (za złotówki!) i pić bez ograniczenia, i oni, te ciemne ciule, rozwalili sobie fabryki, żeby nie chodzić do roboty. Jak dzieci, które chcą mieć wieczne wagary. Stan wojenny wprowadziła komuna razem z inteligencją, żeby odsunąć robotniczych, czyli bolszewickich wichrzycieli i przywrócić własność solidnej, przedwojennej burżuazji. Zwrócić, w odruchu sprawiedliwości browary, fabryki i kamienice. Stan wojenny dał także własność nowej, czerwonej burżuazji wpisując ich nazwiska w księgi wieczyste zakładów pracy, w których dotychczas byli księgowymi i dyrektorami. To inteligenci-administratorzy dokonali przemalowania władzy w Polsce, z socjalistycznej na kapitalistyczną, żeby dokonać przewrotu w sferze własności. Takie są fakty! Dlatego po dobiciu komuny, nie ma co liczyć na praworządność i ład ekonomiczny państwa. Gdy nastąpi bezhołowie, zapanuje zasada: ratuj się kto może, a wtedy trzeba będzie zakładać swoje prywatne mafie do handlu walutą, szajki do handlu wódką, szemrane firmy do wywózki śmieci i ochrony prywatnych restauracji…
Gdzieś, w roku 89, po obradach “Okrągłego Stołu”, ocknęła się nareszcie “z ręką w nocniku” widząc, że nie ma mieszkania i żadnych widoków na przyszłość. Jacyś bojownicy o wolność, których wcześniej nie widziała na oczy, rozbijają się luksusowymi samochodami, mają wielkie konta bankowe i stanowiska, a ona biedna jak mysz kościelna trzęsie się żeby ją nie wyrzucili z roboty, wynajmuje malutkie mieszkanie z rozlatującym się tapczanem i liczy drobne pieniążki, jakie jej zostały w portfelu po opłaceniu światła, jedzenia i czynszu. Nagle posypały się zwolnienia z zakładów pracy.
Po reformie komunisty Balcerowicza i wymianie pieniędzy, pojawił się brak pracy... tak, że na koniec, po zlikwidowaniu jej etatu, musiała się wynająć jako opiekunka do dzieci. Skóra jej cierpła, gdy zdała sobie sprawę, że ma już trzydzieści pięć lat i ani grosza w banku. Pałętała się to po Krakowie, to po Warszawie, szukając jakiegoś zajęcia i życiowego partnera - ale nie mogła znaleźć nic godnego uwagi. Pluła sobie w brodę, że dała się nabrać na frazesy o wolności i równości zwyczajnym szmaciarzom, tracąc tyle lat na poszukiwanie zeszłorocznych śniegów.
Z Tomkiem nie mogli się pobrać, bo zawsze na przeszkodzie stało jego rozdarcie pomiędzy rodzinę, piastującą komunistyczne godności, a robotą w korowskim podziemiu, w której jakoś nie było miejsca, jak w zbójeckiej gerylasówce, na małżeństwo i dzieci.
To, co przeszła w sekcji seksualnej, to nie koniec jej udręki. Chcąc znaleźć dojście do więziennych strażników i skorumpować funkcjonariuszy pilnujących aresztowanych konspiratorów, przydzielili jej jako zadanie, zatrudnienie się w kryminale w charakterze więziennego psychologa. Owszem, zatrudniła się ale nie wytrzymała długo. Pracowała tam zaledwie trzy tygodnie i uciekła nie mogąc wytrzymać w miejscu, gdzie więźniowie gwałcą się nieustannie i korumpują strażników.
Tomek nie zawsze był wrogiem liberalnego Zachodu. Na początku sądził, naiwnie, że w demokratycznym ustroju na zachodnią modłę, będzie im lepiej niż w realsocjalizmie i nareszcie będą mogli “żyć jak ludzie”. Niechby równie skromnie – tak sobie wyobrażali - byle godnie, żeby mogli pracować i tworzyć w atmosferze wolności (co za frazesy!). To dopiero potem, gdy mu spadło bielmo z oczu, że kapitalizm może być tylko “drapieżnym kapitalizmem” i niczym więcej, że od społecznego darwinizmu nie ma ucieczki w żadne papieskie gadanie o cywilizacji miłości. Toteż niechybnie popadł w drugą skrajność i stoczył się na pozycje czystego trockizmu. Jednym słowem, zaczął wyznawać pogląd, że nie pomoże żadne gadanie o cywilizacji miłości, tylko burżuazję trzeba wziąć za łeb i nie dopuścić do zagrabienia przez nią całej własności jaka została po komunie, wypracowanej rękami nic nieposiadających.
Przed powstaniem „Solidarności”, w połowie lat 70-tych, postawiono na rozwiązłość, jako najkrótszą drogę do wolności i demokracji. Walka o wolność usprawiedliwiała, a nawet warunkowała rozwiązłość moralną. „Nie ma wolności bez rozwiązłości”. Nie ma „Solidarności” bez rozwiązłości.
Solidarność to rozwiązłość. Tak jest! Rozwiązłość to przezwyciężenie egoizmu, to naddatek, to nonszalancja, wielkoduszność, to radość, to wreszcie poczucie mocy, którym chcemy się dzielić. Nie ma braterstwa bez rozwiązłości. Tylko rozwiązłość gwarantuje człowiekowi jego podmiotową wolność i poczucie braterstwa. W dobrowolnej rozwiązłości, bez przymusu, jednostka ludzka bez zahamowań może rozwijać swoje przyrodzone zdolności. Ponieważ rozwiązłość łączy się z tolerancją, bezinteresownością i brakiem zawiści, więc spełnia postulat korzystania ze swej wolności bez uszczerbku dla dobra innych. Może w tej rozwiązłości (moralnej, politycznej, pochwalającej anarchizm i rzucanie w przedstawicieli państwa kamieniami), leżącej u podstaw „Solidarności”, ma swe źródło znieczulica i niewrażliwość moralna posłów III Rzeczpospolitej.
No, ale nie mógł o tym myśleć realnie, bo skąd by wziął do realizacji rewolucji permanentnej tylu zaangażowanych, uczciwych czekistów, inteligentnych młodych enkawudzistów, czy innych idealistycznie nastawionych SS-manów? Być może to by miało szansę powodzenia, gdyby Hitler nie wymordował w Polsce Żydów. O, młodzi Żydzi na pewno by się nadawali do tej roboty. Przecież to oni tworzą komunistyczne kibuce. A w swej żarliwej wierze w rację stanu izraelskiego reżimu prześcigają najczystszych nazistów.
To są tylko teoretyczne gdybania, świadczące o tym, jak daleko nie brał pod uwagę polskich realiów. Jednakże, na zarzut o mieszczańskim pochodzeniu większości polskich studentów, którzy nie poparliby rewolucyjnego ustroju obcinającego głowę, odradzającej się nieustannie i wyrastającej ponad tłum elicie - bo sami by się chcieli wepchać do elity – Tomek odpowiadał, że w Rosji rewolucję robili właśnie mieszczańscy studenci, wprawdzie w większości żydowskiej proweniencji, ale pochodzenie niewiele znaczy, wobec zapału młodości do zmiany świata na lepsze.
Inne tematy w dziale Rozmaitości