Prawdzic Prawdzic
115
BLOG

Żydowska kochanka - czyli kto zrobił bękarta Pannie S.

Prawdzic Prawdzic Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Odcinek 31 – kici koci łapci 
Przejrzała się w szybie (to ostatnio stawało się jej obsesją), która w mroku wieczoru odbijała jak lustro. Ostatnio robiła to nader często, żeby się przekonać czy czwartym, a właściwie już piątym miesiącu już bardzo widać ciążę i traci figurę; ale stwierdzała ze zdziwieniem, że brzuch ma płaski jak nastolatka i jeszcze nic nie widać. Aż się zlękła, gdzie to dziecko, które nosi w sobie... a może wcale go nie ma? Przecież, wcale go nie czuła. Może to tylko ciąża urojona, tak doskonale, że potrafi zmylić głupich doktorów? 
 
    Z tajnego lokalu Konfederacji zwieźli ją na komisariat i zostawili samą w pokoju obok dyżurki. Była więźniem do dyspozycji służby bezpieczeństwa. Było tylko kwestią czasu, kiedy pojedzie do aresztu i na przesłuchanie. Zobaczyła, że z pokoju jest wyjście na korytarz a z niego schody do wjazdowej bramy. I jak się domyśliła, na ulicę. Oficer dyżurny jej nie widział, rozmawiał z kimś przez telefon i coś pisał. Był sam bo pozostali wyszli gdzieś do wewnętrznych pokojów. Modliła się, żeby drzwi na korytarz nie były zamknięte. Nacisnęła klamkę i drzwi się uchyliły. Nie miała na co czekać. Kajdanki zwisały na tyle luźno, że mając szczupłe i elastyczne ręce wysunęła z nich dłonie bez specjalnych trudności. Wyszła cichutko na korytarz i niepostrzeżenie po paru schodach w dół zeszła do bramy wjazdowej dla samochodów a stamtąd już w zbawienny strumień przechodniów na ulicy.
Szła bardzo szybko, żeby się oddalić ale nie śmiała biegnąć, żeby nie zwracać uwagi. Dopiero gdy już była daleko, odwróciła głowę i spostrzegła w okolicy komisariatu nadzwyczajny ruch. Wtedy skręciła w bok, do jakiejś dużej przelotowej bramy, na sąsiednie podwórze, a później przez jakiś skwer, aż do tramwaju, który nadjechał niebawem. Dobry duch opiekuńczy prowadził ją nieomylnie, nie pozwalając jej zabłądzić w ślepą uliczkę i doprowadził do wyjścia. Przyrzekła sobie, że gdy Tomek poprosi ją o rękę, nie będzie już grymasić, tylko ukryje się przed konspirą, przed bezpieką i przed całym światem, jako kura domowa, na łonie rodziny. Tak się bała ludzi, że przyrzekła sobie, po urodzeniu dziecka, zająć się tylko jego pielęgnacją, wychowaniem i miłością do męża. Żadnych gazet, telewizji, koleżanek i światowego życia. Żeby ją nie uprowadzili wściekli wariaci
 
Gdy po słodko-kwaśnym, posolonym jakimś wietnamskim curry, posiłku wyszła na ulicę, już było tak ciemno, że się paliły wszystkie latarnie. Spojrzenie na zegarek wprawiło ją w lekki popłoch, bo się zrobiło po dwudziestej pierwszej i pomyślała, że jeśli ma zostać do jutra w Warszawie, to musi szybko znaleźć jakiś nocleg, żeby nie siedzieć z lumpami na dworcu.  
Wróciła na Marszałkowską i przechodząc koło domów mody zauważyła telefon na ścianie, w jasno oświetlonym holu. Zadzwoniła raz jeszcze i tym razem zastając Krzysię, zapowiedziała się, że zjedzie do niej na nocleg. Nie tracąc więc czasu, wzięła taksówkę na Pragę.
Będąc już u przyjaciółki, dopiero od niej zatelefonowała do Tomasza, tłumacząc spokojnie, że jest w Warszawie i dzisiaj do Lublina już nie przyjedzie, bo nie zdążyła na pociąg. “Dziś”, to znaczy w nocy, już nie zdąży – mówiła powoli i wyraźnie, żeby zrozumiał - bo nie zdążyła na pospieszny do Lublina. Nie zdążyła z winy kolejarzy. Po prostu opóźnienie pociągu z Krakowa. Wiesz, jak się wlecze.
Musiała go uspokajać, że nie stało się nic złego, że z nią wszystko w porządku, pociąg się nie wykoleił ani nie było żadnego wypadku, zwykłe opóźnienie pociągu... Zwyczajny poślizg – mówiła – Ale wszystko ma pod kontrolą. Poślizg kontrolowany. “Niech się uzbroi w cierpliwość – mówiła - niech tęskni i czeka, a ona już mu wynagrodzi wszystkie smutki i gorycze...”
- Nie jesteś głodna? – pytała Krzysia.
- Poczekaj, zrobię kawy.
 
     Podczas zaparzania kawy zapytała przyjaciółkę: No, co tam u was w Krakowie? Opowiadaj, jak było?
 
- Jak wszędzie. Po zniesieniu stanu wojennego – opowiadała Iwona - wobec atmosfery powszechnej niewiary i zniechęcenia, za udział w strajkowaniu płacono w dolarach, najbardziej urobionym politycznie wybranym brygadom i zdeterminowanym oddziałom Stoczni i Huty Lenina. Oczywiście nie wszystkim, nie wszystkie wydziały mogły się dopchać do forsy. Brali w tym udział tylko zaufani ludzie, którzy tworzyli zwarte, “kościelne” kolektywy, biorące udział, poza fabryką, w pielgrzymkach religijnych, demonstracjach czy innych formach “Duszpasterstwa Solidarności”, jak np. msze za ojczyznę w Mistrzejowickim kościele u księdza Jancarza. Daj trochę cukru – dopomniała się Krzysi, mieszając fusiastą bryję – bo nie umiem pić gorzkiej.
 
71)   W tych nieformalnych strukturach obowiązywała wojskowa karność i zasada: “Chcesz otrzymać pomoc materialną, jakiej związek udziela swym aktywistom, musi cię ksiądz kapelan znać i akceptować. Musisz się wykazać gorliwością religijną, dającą pewność, że w przyszłości nie będziesz podnosił ręki na świętą własność prywatną i krzywdził swego kapitalistę.
 
Tak samo było mniej więcej tu, u nas w Warszawie- potwierdziła Krzysia ostrzyżona na chłopaka.
 
- Już daję! Chcesz jakieś ciastka? Herbatniki? Wprawdzie wszędzie wiszą jeszcze wyborcze plakaty i chorągiewki nowej „Solidarności” – podjęła Krzysia, sypiąc cukier do cukierniczki - ale nic istotnego, co by przypominało dawną „Solidarność”, nie zaczęło się od nowa. Nowa “Solidarność”, ta z 1989 roku, nie zaczęła nawet w tym miejscu gdzie się skończyła pierwsza “Solidarność”, zlikwidowana podczas ogłoszenia stanu wojennego. Poza Wałęsą i kilkuset działaczami z dawnej, prącej do uchwycenia władzy wierchuszki wśród ludzi nowej “Solidarności” nie było nikogo ze “starych”, młodych wąsaczy, którzy w 1980 roku nawoływali do narodowego odrodzenia, na bazie równościowego solidaryzmu z najbardziej upośledzonymi i najbiedniejszymi odłamami społeczeństwa. Jak dobrze pamiętasz – mówiła, mieszając zawzięcie aluminiową łyżeczką swoją kawę w szklance - wtedy chciano wyrzucać bogaczy, różnych kanciarzy, “przedsiębiorców” czarnego rynku skoligaconych z miejscowymi klikami czerwonych kacyków, z ich podmiejskich rezydencji i zamieniać je na domy dziecka. Wchodzić na konta bankowe spekulantów i zasilać nimi upadającą gospodarkę... Tamta “Solidarność” musiała umrzeć, bo do tego ani komuna, ani liberalny odłam “Solidarności” pchający się do władzy, nie mogli dopuścić. Oni chcieli ratować oligarchię przed robotniczą tłuszczą, a nie sekować czerwonych bogaczy”.                          
 
U nas, w krakowskiej Komisji Regionu Małopolska –mówiła z kolei Iwona, nad jakąś galaretką, którą postawiła przed nią Krzysia - unieważniono wybory, ponieważ zdaniem związkowej inteligencji za dużo się dostało na stanowiska decydenckie zwykłych robotników. Powiedzieli, że stanowiska kierownicze mogą piastować jedynie ludzie z wyższym wykształceniem i wybrali swoich docentów i doktorów. 
 
Potem jeszcze trochę, przy herbacie z rumem, przegadały niemal do północy, aż padła ze zmęczenia, nie czując niewygody sprężyn i wyłażących ze starego materaca.
Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości