Prawdzic Prawdzic
212
BLOG

Żydowska kochanka

Prawdzic Prawdzic Rozmaitości Obserwuj notkę 0


Odcinek 32 – Häftling Józef chce dać drapaka…
 
wmawiali mu, że ucieczka jest daremna - Przebrany w pasiak jak na defiladę, już-już chciał czmychnąć do miasta, gdy “Iwan” ruszył za nim, a z drugiej strony czujna pani “Betusia” zastąpiła mu drogę: - “Jeśli nie zdejmiesz pasiaka, to cię rozbierzemy siłą” – ostrzegł go “Ambasador”.
Spojrzał na byłego kapo-mistrza, “moderatora kombatanckich działań” i widząc, że profesor spuścił powieki, na znak aprobaty, ruszył na przebierańca, a pani Beata usiłowała zajść go od tyły i skoczyć mu na plecy.                                                               
- To moje prawo! – zawołał Nadzieja-Wroński z desperacją, uskakując za “wieżę”.                      
- Wobec wariatów nie ma prawa! – odparli
- Toż to gwałt!
- Necessitas legem frangit!Konieczność łamie prawo – odparował mu były łagiernik usprawiedliwiając użycie wobec niego siły.                                                       
 
  Józef cofnął się kilka kroków, gotów do ucieczki, ale widząc, że nie pozwolą mu się ruszyć, postanowił udawać, że ”zrozumiał” i prosić żeby chociaż na chwilę pozwolili mu pochodzić sobie po domu w pasiaku, “pobyć häftlingiem”.
- Ty masz być roześmianym, sprzyjającym Unii Europejskiej, szczęśliwym chłopcem w pasiaku – nakazywał mu Teodor – Masz jako były więzień prosić o wybaczenie i okazać skruchę, ucząc młode pokolenie miłości i wybaczenia
- Ale ja nie mogę wybaczać! - wysapał sterany życiem były koncypient - Czy mnie kto wybacza, że jestem stary, schorowany i nie mam pieniędzy? Wybaczyć... wybaczyć... - przedrzeźniał “Jowisza” – Będę radosnym chłopcem w pasiaku, jeśli założycie nowe Hitler-jugend. Wtedy byśmy się znaleźli w punkcie wyjścia, gdzie wszystko się zaczęło i moglibyśmy się zastanawiać nad wybaczaniem, minimalizując cierpienia ofiar. Tylko w takim wypadku miałoby to sens. Ale teraz gdy się już wszystko stało, nie potrzebne są żadne wybaczenia. Tylko nienawiść może potwierdzać prawdę historyczną Auschwitzu. Zauważ, że gdy nie będzie nienawiści, to tak jakby Auschwitzu nie było. Bo gdzież był Auschwitz – spytają – gdy nie ma ofiar? Gdzież ofiary – powiedzą – skoro nie ma nienawiści. Cóż to za wszawe, niegodne miana człowieka ofiary, które nie czują nienawiści? Nie rozumiesz, że nie miłość ale nienawiść jest sensem tego, co się stało w Auschwitzu?  
- Wypluj to słowo, nienawiść! – zawołał ze zgrozy pan Teodor - Chcesz żeby nas wzięli do czubków? Przebierasz się, błaźnie, co chwilę, niczym jakaś primadonna Auschwitzu! Zapomniałeś, że trzeba zachować klasyczny umiar? Wykazać cechy europejczyka, człowieka śródziemnomorskiej kultury?                                
 
    Pan Teodor pogroził Józefowi wypielęgnowanym palcem, jednak źle zrobił, bo Wroński zamiast się przestraszyć, zaciął się w uporze mówiąc, że te “pasiaste szmaty”, to całe jego życie i ma do nich prawo, jak pies do budy.
 Ruszył ku drzwiom, do miasta, ale ober-kapo zastąpił mu drogę, a pani mecenasowa, na widok wymykającego się uciekiniera, schyliła się po oderwaną nogę od stołka, żeby go rąbnąć po łbie.
- Ne exeat! - krzyknęła ostrzegawczo - Ani kroku!
- Nie ucieknie! – uspokajał ją Jan, mierząc w niego dębowym kołkiem.
- Chodź no tutaj! – zbliżył się do Lubasa - Venia sit! Niech mi wolno będzie! - krzyknął łapiąc szaleńca za rękaw, lecz ten mu się wyrwał, uskakując za “wieżę strażniczą”. 
 
72)  Przeherski wpadł we wściekłość przeklinając, że czas już z tym skończyć, że trzeba go zamknąć w chlewiku: “Będziesz gnił ze świniami, wieprzku jeden! – zawołał, i pognał za nim w ciemności.                                                                                                                                
 Teodor również pobiegł w kierunku Jana i Beaty, ścigających Józefa, żeby zedrzeć z niego „pasiaste gacie”. Wolał być przy tym gdy go pochwycą, w obawie żeby nie wyrządzili mu zbytniej krzywdy.
- Grex venalium! Sprzedajna banda! - krzyczał “Mamtowdupiarz” drapiąc do góry po konstrukcji z bambusa. Siedząc pod sufitem sądził, że jest bezpieczny, bo nie będzie im się chciało gramolić do góry. Tam przeczeka do nocy, a gdy pójdą spać, albo się zdrzemną, pijani, zapomną o nim, a on wymknie się do nocnego baru, opowiadać menelom przy piwie, o swoim krwawym życiorysie.                                                                                         
- Zejdź, Józiu, z własnej woli! – dyszał spasiony Jan, któremu nie pozwoliły złapać głębszego oddechu otłuszczone płuca – Złaź, bo cię szlag trafi! – wykrzykiwał w stronę Józefa siedzącego pod sufitem, zadzierając do góry wielką jak dynia, lśniącą od ciągłego, codziennego pucowania, łysą głowę.  
   Teodor, moderator kombatanckich działań, raczej mu współczuł niż się gniewał i chciał przemówić rozsądku, powtarzając swoje ukochane porównanie: Posłuchaj Józiu głosu rozsądku, “Joziu”: Nullum barbatum faciet sua barb beatum! Żadnego brodacza broda nie uczyni szczęśliwym!
     Ale Wroński był głuchy na wszelkie argumenty.
- Cucullus non facit monachum! Habit nie czyni mnicha! – profesor starał się przekonać przyjaciela łacińską mądrością przysłów. Rzucał co chwilę w górę, w kierunku uciekiniera swoje przemyślenia:
- Volentem ducunt, nolentem trahunt! Chcącego prowadzą, opierającego się wloką! Taki już nasz los!  
- Volo, non Valeo! Chcę, ale nie mam sił! – odkrzyknął mu Józef spod powały.
- Cholera z tobą! – zaklął pan Toeodr machając rękami w stronę sufitu.
 
   Jan palił się do wspinaczki. Sapiąc zaczął włazić ochoczo na konstrukcję z rattanowych prętów, ale odstąpił jak oparzony, gdy się pod nim zachwiała. Przeląkł ich trzeszczenia i zaczął się oglądać za drabinką.                                                       
- Tam jest! Tam siedzi! Łapcie go! – “Matka” wskazywała szaro-niebieską postać kryjącą się w cieniu rozłożystego żyrandola.                                                                   
Poddaj się, to nie zrobimy ci krzywdy! – prosili go po dobroci.                                                                   – Złaź na dół zaraz! I tak cię złapiemy! – wołali.                                             
– Za karę pójdziesz do chlewika! – “Moderator” groził mu ciężkimi katorgami, zły że na starość musi wykonywać czynności nie licujące z jego profesorską powagą. Drapiąc się po strupku na łysinie patrzył w górę bezradnie.
  Tymczasem, pani Beata z jednej, a Jan z drugiej strony, przystawili aluminiowe drabinki - które wniesiono tu, żeby zmienić story - i wdrapywali się zgrabnie do góry. O ile sapiące jak miechy, stukilowe cielsko „Sybiraka”, pełznące mozolnie w górę przez trzeszczące szczeble, można nazwać zgrabnym.
- Zawołajcie “Senioritę”, niech przyniesie sznury! – krzyczała pani Beata - Wikto-oorze! – wołała na Starskiego – Chodź tu prędzej! Gdzież się zapodział ten gudłaj?  Nigdy go nie ma, gdy jest potrzebny... – złościła się stara profesorka
    Nie lubiła go, nazywając siajgiecem i parchem; “Zawsze się gdzieś zadekuje, żydowska gnida!” - Wikto-orze – darła się jak megiera.
    Ale Wiktora nigdzie nie było. Czyżby i on uciekł – zaniepokoiła się - i ukrywał się nie wiadomo gdzie?                                                                           
- Nie dajcie mu uciec! – wołała, mając na myśli Jakuba. Albowiem schwytanie Józefa było tylko kwestią czasu. Wcześniej czy później, raczej wcześniej, musiał zejść, żeby pójść na stronę, bo z powodu choroby stercza nie mógł długo utrzymać moczu.
- Nie chcesz być posłuszny, to do chlewika! - judziła przeciwko niemu byłych łagierników, to znaczy samego Jana, bo jej ślubny pomykał chyłkiem wokół drabin, udając zaaferowanie, ale nie palił się do pomocy.                                                                       
 
- Nie ucieknie! - śmiał się Teodor, który zlazł z drabinki, na którą usiłował się wdrapać za Beatą i zaczął biegać z emocji jak mały chłopiec, jakby mu ubyło pięćdziesiąt lat – Kurwa, skąd mi się wzięła ta mania gonienia na starość...
- Złapiemy go! – zapewniał małżonkę - Nie jest zdolny uciec! Dałby się to złapać gestapowcom, gdyby nie był fajtłapą?                                                                  
 
   Beata, w której zawrzała krew starej kapomanki, podkasawszy sukienkę z groźnym okrzykiem dotarła do zbiega.
- Chwyć go za jaja! - wołał “Iwan” do Beaty wspinając się z drugiej strony i łapiąc Wrońskiego za nogawkę,
- Auribus teneo lupum! Trzymam wilka za uszy! - oznajmił ukontentowany, że go schwytał.
- Złaź na dół, bo cię zrzucę! –  ostrzegał Józefa, ciągnąc go za nogę.                                            
  
-                     Hilfe! Na pomoc! Hilfe! - chrypiał niczym zarzynany kogut                  
- Ratunku, biją mnie konfidenci Gestapo!
 
73)  Usiłował się bronić, kopiąc powietrze jakby odpędzał psa, ale Jan trzymał go mocno za chorą łydkę a pani Beata ścisnęła mu mosznę tak dotkliwie, że mu zaświdrowało w mózgu i zdrętwiało pod łopatką. Czując uchwyt kościstych palców na obolałej od żylaków kończynie, zaczął prosić o ulgę. Zrozumiał, że z nimi nie wygra i spokorniał. Prosił,  żeby go puścili, to sam zejdzie i rzeczywiście, bez dalszych oporów, pozwolił się ściągnąć na ziemię. 
Prawdzic
O mnie Prawdzic

odwołuję te głupstwa. które poprzednio tu napisałem

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości