Kontrkultura – Odcinek VII
W poprzednim odcinku napisałem, że wojna odwlokła w czasie na kontynencie amerykańskim wybuch żądania wyrównania nierówności społecznych, ale zapomniałem dodać, że komisja Kongresu USA, do badania działalności antyamerykańskiej powstała, już przed wojną, bo w 1938 roku, do której dopiero po wojnie do łączył senator mc.Carty i trząsł polityką terroru wobec podejrzanych o inny sposób myślenia niż dyktowany przez Wall Street, i poległ dopiero wtedy, gdy zaatakował generałów amerykańskich, który po prostu kazali go przegonić z gmachu Kongresu (dosłownie – siedział na schodach i płakał z nerwowego załamania, jak jakiś nerwicowiec). Znaczy to, że kapitalizm Amerykanom, tym, którzy się urodzili ze zdrowych psychicznie matek i z normalnych ojców, (co jest raczej niezbędne do wydania na świat normalnych dzieci), dawno już obmierznął, jako system dobry dla jakichś świń hodowanych w amerykańskich miastach, jak w chlewie, na kurzych odpadach i kukurydzy, ale nie dla ludzi, którzy zachowali resztki (wsiowego?) człowieczeństwa. Aż chce się dodać złośliwie: - po wymordowaniu 15 milionów Indian. Można się tylko domyślać, że angielscy koloniści na plantacjach tytoniu Massachusetts i Wirginii byli pochodzenia miejskiego, więc bez sumienia strzelali do Indian jak do świń albo kaczek, bo gdyby byli ze wsi, to jak zwykle, dobroduszni prostacy pokumali by się z czerwonoskórymi na zasadzie, na jakiej nasi wiejscy analfabeci z Galicji kumali się z Cyganami. To, co zrobiono z Indianami, świadczy, że musiała maczać w tym palce wykształcona palestra i episkopat braci kwakrów, wykształcony w miejskich akademiach Londynu i szkockich koledżach. Jednym słowem, trzeba było wyjątkowych zwyrodnialców, żeby stworzyć amerykański system życia.
A gdy już utworzono podobne akademie i koledże na ziemi amerykańskiej i zwyrodniono, co trzeba było zwyrodnić, żeby wprowadzić cywilizację, policję, konstytucję, dolara itd. to się okazało, że natura jest odporna na zwyrodnienia, ulepszanie zboczeń i sztuczne zapłodnienie cynizmem, i tak łatwo się nie poddaje, propagandzie sukcesu, symbolice masońskiej na banknocie dolara i regułom Monry’ego, reagując w ten sposób, że im więcej absurdu i zbrodni w społeczeństwie, tym więcej ludzi się temu opiera i przeciwko zbrodni protestuje.
Tak było i tym razem, że wojna światowa, a potem wojna koreańska stworzyła ruch literacki bitników (kawiarniana żakeria); zdemobilizowani żołnierze, którzy truli gazem swych japońskich kolegów w jaskiniach i bunkrach Iwo-Dżimy, wariowali zgoła nie poetycki sposób, podrzynając gardła swym amerykańskim sąsiadom i gwałcąc ich nieletnie córki, a było to już po zrzuceniu atomówek na Hiroszimę i Nagasaki. Niektórzy odreagowywali to w pisaniu wierszy, a niektórzy właśnie w ten sposób. Wojna o Japonię odbiła się zresztą szerokim echem w europejskiej nowej fali, vide: „Hiroszima moja miłość”, a wszystko to jest i było potrzebne do rozwoju ludzkości, by osiągnęła dzisiejszy poziom zwyrodnienia, więc nie ważne, czy kontrkultura, czerpiąca z Trockiego, z Kropotkina, z Kominformu, wojny hiszpańskiej i robotniczo-komunistycznej, marksistowskiej międzynarodówki, była taka czy siaka, skoro była konieczna jako motor-pompa postępu, wyciągająca z piwnicy zapomnienia i podświadomości, na powierzchnię życia kulturalnego, wszystkie smrody i gnoje. Działając jako motor-pompa postępu, w przygotowaniu następnej wojny, ma się rozumieć.
Postępu, jako stan niezadowolenia młodych ludzi na ciągłe podnoszenie procentów od kredytu. Bo… amerykańskie społeczeństwo na dorobku rozumiało konieczność kredytu i jego procent, ale nie rozumiało i nie chciało się zgodzić na wasalne płacenie coraz wyższych, bez końca, odsetek. Jest bowiem jakaś granica, za którą rozum przestaje funkcjonować normalnie i gdy spotyka się ze zjawiskiem, że za wszystko, łącznie z prawem do oddychania trzeba płacić i płacić wciąż nie spłacalne kredyty, na spłacenie których trzeba brać nowe kredyty, to cała rzecz mu się wydaje absurdem, za którą nic nikomu nie trzeba płacić.
A jakiż tu postęp, i jakiż tu ferment kontrkultury, spowodowanej Wietnamem, czy też niechęcią do zabijania dzieci i cywilów w Wietnamie, skoro to wyszło Ameryce na dobre, a po drugie, jednocześnie obok tego zjawiska (hipisowskiej kontrkultury) występowało drugie,: horrendalnego zalkoholizowania i rozpicia się młodego społeczeństwa, a przy tym jego znarkotyzowania, do tego stopnia, że statystyki z tego okresu podają, że Amerykanie mieli 20-30 milionów narkomanów i 40-50 milionów nałogowych alkoholików (dane zaniżone o 50%).
My tu sobie gwarzymy, że hipisi palili trawkę i pili wódeczkę unikając służby wojskowej w Wietnamie i że to jest ten problem, który zmienił postać kultury zachodniej i jej drogę od militaryzmu do umiłowania i obrony Pokoju, (co ja pierdolę?), a jej młodzieży, od bierności do buntu i aktywności na rzecz postępu (co ja pierdolę?), a tymczasem to bzdura, bo w tym czasie, gdy kilkaset tysięcy chłopców walczyło w Wietnamie, kilkanaście milionów młodych urzędników i urzędniczek w śródmieściach finansowo-handlowych wielkich miast wypracowywały zysk i kapitał dla wielkich korporacji, a po pracy szły na jakieś kanapki, hamburgery i piwo, apotem musieli się obowiązkowo zapić w trupa, żeby zapomnieć o tym, że żyją, że się urodzili w pierdolonym amerykańskim świecie, że są Amerykanami etc.
Jeden z takich nałogowych alkoholików z wielkiego amerykańskiego miasta, powiedział do psychologa Zimbardo: „Jeśli się nie wczujesz w beznadziejność życia Amerykanina, który musi pić, żeby to wytrzymać, że mu zabrano życie, myślenie i wolność, to nic nie zrozumiesz. Musimy pić, żeby żyć”.
I to była i jest, jak mi się wydaje, właściwa kontrkultura. Można zakazać rozmowy o marksizmie, można aresztować za użycie słowa: „terroryzm stosowany”, za aluzje o strajku i Trockim, ale nie da się aresztować alkoholizmu, zakuć w kajdanki syfu, skazać na ciężkie roboty zarazy HIV, wytępić marihuany. I tam gdzie prof. Tokarski pisze, że kontrkulturę tamtego czasu wykończyła psychodelika, alkohol i LSD, nie ma racji, bo ona kontrkulturę uratowała.
Inne tematy w dziale Rozmaitości