Podeptałem pamięć, zhańbiłem Krakowskie Przedmieście, gardziłem rocznicą. Uczestniczyłem w faszystkowskim zebraniu szalonych wywrotowców, którzy palili miasto. Przynajmniej według panujących mediów. A jak było naprawdę?
Na marsz pamięci wybrałem się z bratem. W szafie wisiał dumnie, przygotowany na podobne okazje, mundur Wojska Polskiego. W momencie kiedy zdejmowałem go z wieszaka zauważyłem przerażenie w oczach brata i jednocześnie posłyszałem jego głos: "chyba nie chcesz TEGO założyć". Brat, aspirujący do miana Młodego Wykształconego z Wielkiego Miasta (dalej: MWzWM), obawiał się chyba mordobicia ze strony współplemieńców, a co najmniej wyrzucenia z grona znajomych na "fejsie". Niestety, tłumaczenia, że to raczej on powinien przybrać jakieś barwy narodowe, bo inaczej co bardziej krewcy patrioci skłonni go wziąć (w jego stroju typowym dla MWzWM) za przedstawiciela Krytyki Politycznej, czy Młodych Demokratów, nie odniosły skutku, i tak, bez żadnych oznaczeń, ruszyliśmy w drogę.
Daleko nie mieliśmy (w Warszawie jesteśmy od pokoleń) i wkrótce oczom naszym ukazał się piękny widok dziesiątek flag pod Salą Kongresową. Ruszyliśmy w tłum. Ze schodów Sali wyglądało to naprawdę nieźle.Byłem oniemiały z wrażenia. Po 10 minutach w końcu doszedłem do siebie i wypatrzyłem w tłumie resztę naszej ekipy. Było już dobrze po 15, pochód się opóźniał (przedłużało się spotkanie w Kongresówce). Stojąc tak pod PKiN-em, pomyślałem, że jest to miejsce nieco ironiczne jak na początek takiego marszu. Z drugiej strony zawsze byłem zwolennikiem Pałacu - byłem tam setki razy, w muzeach, w kinie, na wystawach. Śmieszy mnie gdy ktoś twierdzi, że lepsze od niego byłyby te przedwojenne kamienice - ja z nich pożytku bym nie miał, a tak wiem chociaż jak obsłużyć XIX-wieczny magiel (pozdrawiam Muzeum Techniki!).
Marsz pamięci
W końcu ruszyliśmy. Tłum oceniliśmy tak na oko na 3 tysiące. Był mniejszy niż publiczność na Jethro Tull, a przecież zespół ten zapełnił prawie całą Kongresówkę. W środku pochodu szły tzw. "VIP-y" otoczone przez samozwańczą "służbę porządkową". Umięśnieni panowie raczej nie przeszkadzali. Ponadto byli tam też ludzie z długą, ok. 30 metrową flagą, która musiała nieźle wyglądać z góry. W trakcie pochodu, z tyłu grupy odzywał się czasem mistrz ceremonii, określony przez nas "gniazdowym" (taka kibicowska gwara). To właśnie ten człowiek był odpowiedzialny za wszystkie, wywrotowe przyśpiewki typu "tu jest Polska", "oddajcie skrzynki", czy też (o zgrozo!) "Boże coś Polskę". Faszystowski tłum odpowiadał głównie... śmiechem na co lepsze kawałki. Trudno też się dziwić, wokół nas (byliśmy dosyć blisko VIP-ów) pełno było rodzin z dziećmi i osób raczej starszych niż młodszych. A gniazdowemu dobrych pomysłów nie brakowało. Panowała więc atmosfera prawie jak na rodzinnym pikniku. Prawie, ponieważ tłum, mimo swej radości, wspominał. Wspominał ofiary katastrofy smoleńskiej, w szczególności śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wspominał postaci z polskiej historii, oraz wydarzenia, z których Polacy powinni być dumni. W rozmowach jakie wszyscy prowadziliśmy pobrzmiewała gigantyczna troska o Ojczyznę. Tak, wiem, wielkie słowa, ale taka była prawda. A że wszystko to działo się w rocznicę tak wielkiej tragedii, nie trudno było o emocje.
W czasie marszu mijaliśmy zabudowania mieszkalne i różnorakie biura i centra handlowe. Z tych pierwszych często, gęsto zwisały flagi z kirem, a ludzie wyglądali ze swoich okien i obserwowali nasz pochód. Z tych drugich wychodzili nieco zdumieni i przerażeni MWzWM, których widok sprawił, że poczułem się trochę jak w zoo - zdawało mi się, że widzę jakieś egzotyczne zwierzęta. Po chwili zachciało mi się śmiać, kiedy dotarło do mnie, że oni (i jakieś 90% polskich mediów) to samo myśli o nas. Na szczęście dochodziliśmy już do Pałacu Prezydenckiego.
Pamiętać i wierzyć
Przed Pałacem pierwszy przystanek - przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Nie słyszałem co mówił w Kongresówce (poza wycinkami prezentowanymi przez TVP i TVN24), ale zastanawiam się czemu media w tym kraju nie skoncentrowały się na późniejszych słowach prezesa Kaczyńskiego. W tym pierwszym przemówieniu pod Pałacem, Jarosław Kaczyński mówił wiele o pamięci o ofiarach ludobójstwa w Katyniu i katastrofy smoleńskiej. Żądał też ukarania osób odpowiedzialnych częściowo za tę katastrofę (od siebie dodam: i czterech innych katastrof w Siłach Powietrznych). Wedle słów Kaczyńskiego, to przez takich ludzi Polska pogrąża się w coraz większych problemach. Pociągnięcie tych osób do odpowiedzialności będzie pierwszym krokiem na drodze do lepszej przyszłości Ojczyzny. Tak w skrócie można przedstawić to przemówienie. Na marginesie muszę dodać, że niestety w tym momencie zawiodło nagłośnienie, prawie w ogóle nie było słychać Jarosława Kaczyńskiego, a w dodatku przez kilka minut dochodził jeszcze "ogon" pochodu z gniazdowym.
Po zakończeniu przemówienia Kaczyńskiego organizatorzy zaprosili obecnych na koncert na placu Zamkowym. Niestety, w tym momencie "służbiści porządkowi" polecieli na złamanie karku obstawiać scenę. Tłum się wymieszał, zapanował swoisty chaos, zresztą tak charakterystyczny dla Polski. Odchodzenie sprzed Pałacu zajęło nam dobrą godzinę, do czego przyczyniła się kochana Policja i BOR, które zatarasowały połowę Krakowskiego Przedmieścia, i ludzie z długą flagą, którym nie przyszło do głowy zwinąć jej na tę chwilę. Ponadto część osób zamiast iść w kierunku Zamku, lub wychodzić w boczne ulice, szła naprzeciw tłumu jeszcze go spowalniając. Staliśmy więc ściśnięci jak sardynki. Przypomniało mi się wtedy, że niecały rok temu stałem jakieś 200 metrów dalej, w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, złożyć ostatni hołd Marii i Lechowi Kaczyńskim. Już wtedy, słuchając rozmów innych stojących, wiedziałem, że podział społeczeństwa jest nieunikniony. Mówiąc szczerze, niektórzy z kolejkowiczów tak wypowiadali się o śp. Prezydencie, że nie pozostawało nic innego jak tylko uciszyć ich pięścią. Tylko po co stali w tej kolejce? W niedzielę tłum na Krakowskim stanowił jednak jedność.
Im dalej w Krakowskie, tym mniej policji i więcej miejsca. Ludzie ruszyli szeroką ławą, a flaga, wyzwolona spomiędzy tłumu, popłynęła na plac Zamkowy. Ponieważ zakończył się już występ Depressu, nie było okazji do pogowania pod sceną, postanowiliśmy, że zrobimy przerwę obiadową, a następnie ruszymy od razu do warszawskiej Archikatedry na mszę. Tak też zrobiliśmy. W momencie kiedy byliśmy pod kościołem, wierni dopiero wychodzili z poprzedniej mszy, ale i tak udało nam się wejść do... przedsionka. Ścisk był okropny, właściwie nikt nawet nie klękał bo nie było jak. W swoim kazaniu ksiądz nawiązywał do biblijnej sceny wskrzeszenia Łazarza. Łazarz powrócił do żywych dzięki wierze. Dzięki wierze w podobny sposób wrócą idee, których reprezentantami były ofiary katastrofy Tu-154M z Prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Pamięć o tych osobach nie powinna zginąć, tak samo jak wiara w wartości takie jak patriotyzm, sprawiedliwość, uczciwość. Zachowanie tej wiary spowoduje, że ofiara, złożona przez Naród w Smoleńsku, nie pójdzie na marne. Msza zakończyła się odśpiewaniem pieśni "Boże coś Polskę", z wywrotową linijką "Ojczyznę wolną racz nam wrócić, Panie".
Po mszy wszyscy ruszyliśmy w kierunku Pałacu Prezydenckiego. W międzyczasie zrobiliśmy mały przystanek na placu Zamkowym. W tym momencie doskonale widać było, ile nas jest. Tłum określiłbym na ok. 15 tysięcy, chociaż nie zdziwiłbym się, że wszystkich razem w tym momencie było nas 20 tysięcy. W tym też momencie pojawiły się osławione pochodnie - rzekomy symbol faszyzmu, nazizmu i Bóg jeden wie czego jeszcze. Pod Pałacem usłyszeliśmy kolejne przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Tym razem słyszalne lepiej. Premier Kaczyński skoncentrował się teraz na podziękowaniach dla wszystkich obecnych, zarówno w tę rocznicę, jak i każdego 10 dnia kolejnego miesiąca. Podkreślił, że to właśnie dzięki takim osobom pamięć o ofiarach nie zginie, tak samo jak wartości, które sobą reprezentował m.in. Lech Kaczyński.
Po tych słowach przemawiał jeszcze Janusz Śniadek, odśpiewano drugi raz niepoprawną wersję "Boże coś Polskę" i... obchody się skończyły. Żadnych bójek, awantur, podpalania miasta. Nic wielkiego, poza słowami o pamięci i Ojczyźnie. Kilka osób czuwało do rana, co się z nimi stało - wiemy.
Dobry uczynek
Kiedy z kolegami kierowaliśmy się do autobusu przypomniała mi się moja wizyta w Pałacu Prezydenckim - ostatni hołd złożony Prezydentowi i Pierwszej Damie. Staliśmy wtedy z ojcem i bratem 12 godzin. Kiedy dostaliśmy się do środka, okazało się, że nie było nawet czasu na porządne ułożenie kwiatów, ponieważ przed nami stała rodzina z dwoma wózkami dla dzieci - w momencie kiedy powinniśmy wchodzić my, oni dopiero się ustawiali. W Pałacu byliśmy więc może z 10 minut. Ale nie czuliśmy niezadowolenia, żadnych złych emocji. Czuliśmy jakbyśmy spełnili obowiązek. Ponadto w ogóle nie czuliśmy zmęczenia, tych 12 godzin wspartych czterema kanapkami i dwoma wojskowymi herbatkami. Rozpierała nas energia, jakby ukryta siła wyzwolona przez tak wielkie emocje.
Tym razem było trochę inaczej. Ledwie 6 godzin obecności na uroczystościach wyprało nas z resztek sił. Ale czuliśmy, że zrobiliśmy dobrze, spełniliśmy dobry uczynek. Słowa wypowiedziane przez Jarosława Kaczyńskiego i księdza w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela na długo zostaną w naszych sercach. Podobnie jak obraz tych tysięcy zebranych na placu Zamkowym - tysięcy ludzi, którzy stanowili jedność. Prawdziwą jedność. Wbrew temu co pisze GW.
PS. Jeszcze słówko co do tych "MWzWM" na ulicach Warszawy. Kilku blogerów spoza stolicy wypowiadało się o nich negatywnie (nie dziwię się), ale mówiąc o nich jak o "mieszkańcach Warszawy". Chciałbym zaznaczyć, że zdecydowana większość z tych ludzi w Warszawie nie mieszka (a na pewno nie jest w niej zameldowana) i jedyny ich wkład w to miasto to poranne korki na wszystkich wylotówkach. Oczywiście, wśród nich też są porządni ludzie, ale te korki... Pozdrawiam!
Inne tematy w dziale Rozmaitości