Od zawsze, marzyłem, żeby grać Chopina. Grać a grać ? Przecież można spieprzyć nawet, Szła dzieweczka .... I w odniesieniu, do dzisiejszego, muskania, przeze mnie klawiatury, to wyżej wypomniany song - kaleczyłem i skutecznie i metodycznie, choć nie zawsze w rytmie na 3)4.
Ale, dziś już gram utwory Geniusza, na tyle dobrze, że moja interpretacja wywołuje, powiem skromnie, różne odcienie entuzjazmu. Co jest dla mnie cenne, bom Polak, zaś gram dla Anglii, a nie tak dawno przeminęła z wiatrem okrągła rocznica urodzin NAJWIĘKSZEGO JAZZMANA. Własnym gardłem, odpowiadam, za słowa o Fryderyku Jazzmanie.
Kiedyś tego nie wiedziałem, szkoła tego też nie dopowiedziała, ale w miarę upływu lat i postępującego, wprost proporcjonalnie, bratania, się z harmonią, szydło samo wyszło z worka. Prawie samo. Bo o hektolitrach ćwiczeń, nie wspomnę....
Po jubileuszu został jeno niesmak zainfekowany komiksem o Fryderyku. Made in MSZ.
Pracuję w tak, cholernie stylowej, restauracji, że czasami aż grać zapominam.... Dystyngowane, przeważnie, towarzycho, trzeszczący, nieopodal kominek i mury, belkowania, sprzed grunwaldzkiej, dziś mówimy wiktorii.
A za lat 50 - teksty będą, że to Miemce i światła część, jak zwykle, cywilizowanej Europy, dokopała litewsko-polskim prymitywom.
Będę, spieszył, bo za niespełna godzinę, do roboty. A tu trochę inaczej traktują muzyka. W Polszy statystyczny telefon, pyta: ILE PAN BIERZE ZA GODZINĘ ? A nie pyta, co pan gra, jak pan, gra, gdzie, demo odsłuchać można, jaki repertuar, pan może zagrać ...?
A zawsze, dotąd, gdzie zaczynałem, pracę za granicą - od tego zaczynali. I po mojemu tak być powinno....
Menager z Cypru, Mr Yaniss - przez pół godziny, przez wynalazek Bella, testował moje umiejętności, na żywo - zapowiadając, co chwilę zmianę stylu.
Czasem bywa tak. Idę do pracy. Otwieram klapę instrumentu, i uszom własnym, nie wierzę, a to już gra. I ładnie. I podoba mi się. I nawet się cieszę, że to ja tak ładnie gram ....
Zboczenie pod tytułem : KTO TAK ŁADNIE GRA ? - TO JA ..... Ale innego dnia jest tak, że każdy dźwięk idzie pod górę, kamienistym szlakiem. I z finezją, tyle ma to wspólnego, ile, ja w stanie wojennym ze zmotoryzowanym patrolem milicji obywatelskiej.
W każdym razie, dziś, podczas lunchu, choć po dotkliwym przeziębieniu, grało mi samo. Skakałem, lekko z Brahmsa, na Chopina, z Chopina na Gershwina, Ellingtona i jednym słowem fajnie mnię się pracowało. A jak coś się dzieje fajnie, to już, moment, coś się schrzani.
I się schrzaniło, bo wlazłem w temat Francois i TYTUŁOWA, DYSTYNGOWANA DAMA, za ewidentną pomocą, lokaja, podeszła do fortepianu, i w melodyjnej FRANCUSZCZYŹNIE zapytała, czy ja mogę porozumieć się z nią, w tym języku, bo ona pochodzi za szlachty francuskiej i tylko ten język uważa za nader stosowny....
Koniec świata. Jako burak, poliglotyczny, wybąkałem, że ino w english, można wymienić ze mną poglądy, z uważaniem co by nie za szybko. Bo wtedy odpowiadam tylko na ostatnie, zapamiętane zdanie.
W poczuciu własnej ignorancji, spuściłem wzrok, który napotkał główkę laski, którą, mając obok, lokaja, kamerdynera, podpierała się starsza Pani.
Proszę mi uwierzyć - to co zobaczyłem - to było DZIEŁO SZTUKI. O ile, o harmonii, mogę coś tam, beknąć, to tu, mi brak słów. Na szczęście sytuacja rozładowała się spontanicznie:
Pani, mocnym, głosem o ładnej barwie, zaśpiewała, przy otwartej kurtynie,z moim dyskretnym, akompaniamentem, skądinąd, piękny utwór - FRANCOIS.
Inne tematy w dziale Rozmaitości