1954krawiec 1954krawiec
180
BLOG

Gdzieś tam w EU - epitafium/62

1954krawiec 1954krawiec Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Przez blisko lat pięć w naszym domu zamieszkiwał  żywy stwór pod postacią psa. Rasy owczarek belgijski. O wdzięcznym imieniu, które mu nadałem osobiście a wbrew gwałtownym protestom koleżanki małżonki.    Wabił się Chudej.                                                                                                                                                          Niestety już nie jest ze mną bo od przeszło dwóch lat zajadam emigracyjny chleb. I Chudej musiał zmienić meldunek. Ma lepiej logistycznie. Ogromny ogród. Kochających opiekunów do których dzwonię raz w miesiącu aby zapytać o PRZYJACIELA. A przynajmniej usłyszeć jak MU się wiedzie.

      Podczas rozstania ryczałem jak stado bobrów. I nawet teraz po upływie dwu lat kiedy mam doła a pomyślę o Chudeju to łezka kręci mi się w oku jak nie wiem co.  Przedtem też przez okres kilku miesięcy w roku przebywałem poza domem. Praca. Tam lepiej płacą. I nie zanosi się na zmiany, żeby TU płacili tak samo. Nie zwalniała mnie podczas pobytu w domu z minimum trzykrotnego na dzień spaceru z pupilem.                                                                                                                         

Pies mały.  Pies duży - wymagają jednakiej troski.  Ba ! Miłości. Przekonany o tym jestem  po kilkuletnich obserwacjach mego bieniaminka.  Niech tylko ktoś spróbował  na ulicy   wyciągnąć do mnie rękę.  Choćby w geście przywitania - to dla mego psa był to sygnał do ataku. Przerabiałem kilka razy. Zanim zacząłem uciekać na drugą stronę. Nikt go tego nie uczył.

   Fakt, że kiedy podczas szkolenia nas obu wyrzucili na zbity pysk, bo mój pies  PRZEZ KAGANIEC - pogryzł pana instruktora  to przestraszyłem się nie na żarty.  Czy dam radę ? Czy poradzę sobie ? 

   Jednak  nie o kwestiach wychowawczych chcę pisać.  Wytworzył się między nami istotny element wzajemnego zaufania.  W miarę posłuszeństwa w sytuacjach kumulacji jego wrodzonej agresji.  A przede wszystkim wzajemnie przeplatające się uczucie, które wyjazdem podeptałem a nawet zdradziłem.                 

Nie mniej każde wyjście z domu to obowiązek utrzymywania mojego wzroku  dookoła głowy  za każdym wychyleniem psiego nosa. I do meritum..... Codzienne wychodzenie z przyjacielem wymuszało dreptanie po chodnikach, skwerach, ścieżkach i ..... WYMUSZAŁO  też slalom GIGANT - pomiędzy piesowymi kupami.        Po czworonogach, które spacerowały wcześniej.                                                                                                           

Do pewnego momentu specjalnie mnie to nawet nie raziło. Tak musi być i nic i NIKT - takiego stanu - nie zmieni. Do pewnego momentu ...                                                                                                                                         

W 2008 roku  tak pod październik, na dwa dni pojechałem do Pragi. Miałem umówione spotkanie z agentem od muzyki. I po przyjeżdzie pociągu do PRAHA HLAVNI NADRAZI - okrągłe pięć godzin - dla siebie. Jak wicher pomknąłem w miasto. Kiedy ktoś uczynny  pstryknął mi ostatnią fotkę  pod Hradczanami - przysiadłem na skwerkowej ławeczce. I się zaczęło ...                                                                                                                              

Idzie autochton z psem. Wielkim. Pies po chwili robi charakterystyczny PRZYKUC i wali dużą, kształtną kupę. Wiem dokładnie, bo blisko było ... Co robi Pan Czech - właściciel ...?                                                                         Idzie dalej, jak gdyby nigdy nic, jak, dajmy na to, ja .... ? Ale skądże znowu ... Podchodzi dwa metry i wyciąga z pojemnika   za naciśnięciem przycisku - papierowy zestaw. Torebkę na ewidentną nieczystość i tekturową łopatkę.                                                                                                                                                                                      Aż WYPROSTOWAŁO mnie z podziwu, nad przemyślnością południowych sąsiadów. Niby też z DEMOLUDÓW - a jak daleko odskoczyli ... Bo diabeł, choć nie ja to wymyśliłem, zawsze tkwi w szczegółach ...  

  I dopóki polskie ulice będą permanentnie ZAFAJDANE, dopóty daleka droga przed polskim Ludem - do Zjednoczonej Wybiórczo - EUROPY. Że z przyrodzonej kurtuazji - o Pepikach nie wspomnę.                               

Trzy lata wstecz na rufie pasażera, na którym pracowałem, umiejscowiona była palarnia. Rozmawiamy sobie z sympatycznym Amerykanem kontemplując jednocześnie wolno przesuwające się za burtą  obrazy. Wcześniej coś wspomniałem, że mam dużego psa. Pan Amerykanin badawczo zaglądnął w me szczere,  słowiańskie oblicze i spytał : - CZY U CIEBIE W DOMU - PIES JEST PSEM, CZY JEST CZŁONKIEM RODZINY ...?  

Odpaliłem bez zastanowienia: - OF COURSE ....MY DOG ... HE IS MY FAMILY MEMBER !!!                                  Bo  tak było.                                                                                                                                                                              

W listopadzie byłem trzy dni w Polsce. Specjalnie nie rozglądałem się czy przez dwa lata ilość piesowych niespodzianek zmniejszyła się czy też nie. I wyszło na to,  że w mojej dzielnicy  po slalomie chodnikowym pośród piesowych kup -  jakby stworów było więcej ...

Obiecałem sobie solennie, że jak tylko wywalą mnie na zbity pysk i wrócę do Polski - to natychmiast zabiorę Chudeja do domu.  A może jednak nie ... ?

1954krawiec
O mnie 1954krawiec

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Rozmaitości