1maud 1maud
1262
BLOG

Magnum. Czyli jak kręcić lody w Polsce odc.2

1maud 1maud Rozmaitości Obserwuj notkę 11

W odmiennym stanie była także Polska.Relacje z posiedzenia z Okrągłego Stołu oglądaliśmy w napięciu. Niepokoiło nas to, co słyszeliśmy od naszego dobrego znajomego Karola Krementowskiego i ludzi związanych z Joanną i Andrzejem Gwiazdami. Że okrągły stół to zdrada, bo został zaprogramowany przez komunistów. Że dojdzie do zgniłych kompromisów. Jak bardzo chciałam, aby się mylili.

W 1979 roku zmuszona byłam do rezygnacji z pracy (gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia) w Centromorze ,gdzie pracowałam wcześniej .Najpierw w dziale importu elementów elektronicznych i urządzeń na statki, później (w pierwszym chyba w Polsce) dziale badań marketingowych, utworzonym przez dr Tadeusza Necla.

W rzemiośle nie było jeszcze zwartych szeregów solidarnościowych i mój kontakt z ruchem Solidarności ograniczałam się do wspierania grona tych, których poznałam z kręgu Gwiazdozbioru. Tryb naszej pracy w tym czasie : praca na okrągło przez cały tydzień w cukierni - skutecznie ograniczał czas  spotkań.

Z Gwiazdami i Karolem Krementowskim poznaliśmy w domu Ireny Kuran-Boguckiej. Autorki znakomitych litografii a później tłumaczce poezji hiszpańskiej - w tym rewelacyjnie przetłumaczonej poezji Federico Garcii Lorci. Prywatnie mamie naszej koleżanki.

Karol był zawsze bezkompromisowy w ocenie ludzi i wydarzeń. Dla niego nigdy nie było tzw. świętych krów. Taka postawa często doprowadzała do obrażania się przez niektórych (szczególnie tych z mniejszym poczuciem abstrakcyjnego humoru ).Czasami dochodziło do awantur. Jak ta, która wybuchła na Plebanii u księdza Jankowskiego .

Siurpryza Karola

Przenieśmy się zatem do roku 1980-tego. Kiedy każde słowo Wałęsy przyjmowane było przez większość jako prawda objawiona i nie podlegająca dyskusji. Tylko niewielu miało odwagę twierdzić, że Wałęsa nie zawsze mówi z sensem, a jego wypowiedzi często są wręcz zaprzeczeniem innych, oczywiście też własnych , spostrzeżeń. Czyli: jestem za i nawet przeciw.

  Jednym z obrazoburców był Karol z Sadu.( Sad Karola odegrał niepoślednią rolę zarówno w  okresie WZZ ,krótkiego Festiwalu Solidarności i Stanie Wojennym) Przygotowują unimorowskie gazetki cierpliwie tłumaczył wypowiedzi Wałęsy z „wałęsowskiego” na polski , podobnie jak inni działacze, którzy te wypowiedzi umieszczali w zakładowych biuletynach. Ale pewnego dnia...

 Karol postanowił, że ma dość. Niech inni sami sobie tłumaczą, o co chodzi Szefowi. W końcu Noblistę poprawiać? Podczas cotygodniowego spotkania działaczy u księdza Jankowskiego( na które powędrował z Andrzejem Gwiazdą ) uprzejmie zapytał, czy może nagrywać spotkanie. Uzyskawszy pozwolenie, nagrał całość. A potem skrupulatnie przepisał słowo w słowo

przesłania Wałęsy...

  Niektórzy wierni działacze uznali to za dywersję i mieli pretensje do Karola za wydrukowane jakichś bzdur. Ba, gazetka z Unimoru powędrowała do Warszawy…

  Kiedy Karol pojawił się na plebani , z okazji kolejnego, cotygodniowe spotkania- ochroniarz Wałęsy ruszył ostro z pięściami na sprawcę zamieszania, czyli Karola.. Ochroniarz był postury słusznej i” przetrzepanie „ żartownisia mogło zakończyć się kontuzją.

  Równocześnie z szarżą ochroniarza, Karola zauroczył irracjonalny widok: zauważył wikarego, stojącego przed sporym lustrem i spokojnie przeczesującego włosy. Znany z niewyparzonego języka Karol głośno krzyknął : czy to ładnie tak w Domu Bożym , kiedy człowieka po gębie piorą – fryzurę sobie robić? Ten okrzyk zastopował emocje. U niektórych przerodziły się w gromki śmiech. ....Wałęsa powiedział do ochroniarza, żeby nie przesadzał. To nie były czasy, w którym z powodu ujawniania jego słabości ,podawał kolegów do sądu.

 Dzisiaj, opisując ta historyjkę zastanawiam się, co się wydarzy, gdy któryś z tłumaczy w EU pójdzie drogą Karola z Sadu? Chciałabym wtedy widzieć miny pozostałych Mędrców z rady UE do którego oddelegowane naszego mistrzaJ

 

Wylew krwi do mózgu mojej Mamusi i zagrożenie mojej ciąży w związku ze stresem i koniecznością opieki nad nią w szpitalu na kilka miesięcy odcięły nas skutecznie od bieżących wydarzeń politycznych. One działy się jakby same z siebie. W dodatki ogromne trudności z zaopatrzeniem w surowce do produkcji do cukierni powodowały konieczność wymyślania co chwilę dodatkowych źródeł dochodu. Jednym z nich od kilku miesięcy były regularne jazdy Lesia na hurt do Berlina ,gdzie kupował słodycze i banany które sprzedawaliśmy w naszej cukierni.

To był handel na miarę tamtych czasów – warunkiem realizacji zysku był szybki obrót: wszystkie dostępne pieniądze przeznaczaliśmy na zakup towaru. Lesio wyjeżdżał południu ,pod halą hurtową pod Berlinem  był w nocy. Tam krótka drzemka w samochodzie , wczesno poranne zakupy i powrót do Polski. Zdarzało się jednak, że na granicy NRD celnicy „po złości” kazali mu rozładować cały transport po to tylko aby –kiedy wyładuje co do sztuki wszystkie kartony- kazać mu je bez oglądania z powrotem załadować. Taka mała zemsta tych, którzy jeszcze na otwarcie granic musieli czekać. Efektem takich zabaw była konieczność przerzucania jednoosobowo kilkuset kilogramów .

Na naszej granicy z NRD zmieniło się dopiero po upadku Muru berlińskiego. Tego dnia Lesio wracał właśnie z kolejną dostawą do naszej cukierni. Opowiadał jakie wrażenie na nim zrobiły kolumny trabantów podążających w obie strony z i do Berlina.

Codziennie raniutko jechałam do szpitala żeby pomóc w pielęgnacji Mamy, nakarmić ją ,potem praca w cukierni ,szpital i karmienie , z powrotem praca ,szpitali ,Na okrągło.

Mamusię odebraliśmy w stanie dalekim jeszcze od normalnego. Kontakt był płytki, ale wszystko wskazywało na pozytywne zakończenie i wchłoniecie się wylewu, który powodował ograniczenie jej percepcji. Jest wrzesień 1989 r. Walkę o życie mamy , wiszące na włosku przez te parę tygodni, wygraliśmy. Opiekujący się nią lekarz powiedział: to tylko w połowie zasługa medycyny. W drugiej to sukces rodziny..

 

 Niestety tempo wydarzeń, stres i wysiłek doprowadziły do bardzo niebezpiecznych skoków ciśnienia u mnie . Wylądowałam w szpitalu. Mój stan wymagał stałego nadzoru lekarza. Wiadomo było, że każdy wzrost ciśnienia, którego się nie da opanować spowoduje konieczność natychmiastowego, cesarskiego cięcia.

Ta historia to dramat i równocześnie spiritus movens do podjęcia najbardziej zwariowanej decyzji o budowie w Polsce pierwszej, profesjonalnej fabryki lodów.

Dramat zobrazuje historia

 

Podwójnej gałązki białego bzu

 

 

Tak daleko, jak zdołałam wrócić pamięcią wstecz, Boże Narodzenie kojarzyło mi się z barwną choinką, prezentami, spotkaniami z rodziną i wędrówką po gdańskich bądź warszawskich Kościołach, związanej z oglądaniem Szopek Bożonarodzeniowych. Takie wspomnienia mają pewnie wszyscy moi rówieśnicy. Ale był jeden nieodłączny element mojej Wigilii, który na pewno ją wyróżniał od innych. Tuż po życzeniach, gdy wspólnie dzieliliśmy się opłatkiem, Tatuś wręczał Mamusi gałązkę białego, podwójnego bzu. W jaki sposób zdołał zawsze ten bez zimą kupić, nie wiem.

 

Dlatego w moim domu rodzinnym, stałym elementem dekoracji świątecznej była gałązka bzu, królująca niepodzielnie w biało-zielonym, kryształowym wazonie. Po śmierci Tatusia bez znikł z wigilijnych dekoracji.

Wigilię tego roku spędzałam w szpitalu. Dzięki dobrej komitywie z salowymi, w szpitalnej kuchni przygotowałam sałatkę- niespodziankę. Resztę wigilijnych dań przyniosła Mamusia i Lesio. W sali ustawiłam dwie szafki szpitalne, które imitowały stół. Jakie było moje zdziwienie, gdy oprócz prezentów- dostałam od mojej Mamusi przepiękną, gałązkę podwójnego białego bzu. Dając ją szepnęła mi na ucho: dałaś mi nowe życie córeczko. Musiałam kupić bez…

 

Nigdy od mojej Mamusi w święta nie dostawałam kwiatów. I nagle ten bez, tak symboliczny w naszym domu rodzinnym. Którego nie było w żadną Wigilię po 1977 roku, czyli roku śmierci tatusia?

Analizując później słowa Mamusi, zrozumiałam, co ten bez dla Niej, zatem znaczył. I czym był w relacjach moich rodziców. Corocznym podziękowaniem, za straszne lata, podczas których mamusia chowała samotnie mojego brata, a Tatuś siedział w ubeckim więzieniu. Za miłość i wysiłek. Za walkę o Jego życie, wreszcie o uwolnienie.

Moja Mama nie była jeszcze w pełni sprawności umysłowej. Wchłanianie się wylewu nie było zakończone. Wróciła do uprzedniej sprawności dopiero po paru miesiącach. Nie zdawała sobie zupełnie sprawy z potencjalnego wpływu swojej choroby na mój stan. Ale czuła intuicyjnie, że gdzieś mam swój udział w tym, że przeżyła.

 

W 5 dni później nastąpił u mnie gwałtowny wzrost ciśnienia. Lekarz dyżurny, ze strachu nie pozwolił na natychmiastowe cesarskie cięcie. Nie pozwolił mi na kontakt z moim lekarzem prowadzącym. Ne pozwolił na kontakt z mężem. Pod naporem moich błagań wspartych prośbą innych lekarzy, zdecydował się po 2 godzinach na zabieg operacyjny. Za późno. Piotruś był już byt słaby. Długa reanimacja nie przyniosła skutku. Zmarł.

 

Lekarze musieli sporo czasu walczyć o obniżenie mojego ciśnienia. Kiedy wreszcie wywieziono mnie z sali operacyjnej, chciałam zobaczyć Synka. Nie pozwolono mi na wędrówkę do szpitalnej kostnicy.

 

Nie będę epatować swoją rozpaczą. Kiedy przyszedł do mnie lekarz z środkami uspokajającymi, poprosiłam o jedno:, aby zaniósł mojemu Synkowi gałązkę białego bzu. Koło się zamknęło. Jedno życie Bóg dał, inne zabrał, zanim się rozpoczęło na dobre.

Dramat utraty Piotrusia spowodował duże zburzenia zdrowotne, odbił się piętnem na mojej psychice. Było bardzo źle. Praktycznie przez blisko 2 miesiące nie potrafiłam przestać płakać natychmiast potem jak zostawałam sama. Nie chciałam brać leków psychotropowych, a mój stan pogarszał się . Ogromnym wsparciem byli dla mnie przyjaciele. I to jedna z nich, mój chyba największy w życiu przyjaciel i moja lekarka ,Terenia powiedziała: Gosieńko musisz się czymś zająć. Czymś co pochłonie Ciebie bez reszty.

Pomysłów było sporo-pisać, organizować jakieś akcje … Albo zająć się realizacją jakiegoś wielkiego przedsięwzięcia. Kryterium wyboru była skala – musiało mi to zajmować mentalnie cały wolny od innych zajęć fizycznych czas. I musiało stanowić wyzwanie intelektualne. Bo mój umysł był chory z rozpaczy .Co w ogromnym stopniu rzutowało na mój stan fizyczny, fatalny w tym momencie.

   Pomysł zaangażowania się w coś bez reszty dobrze rokował na przyszłość, bo już etap wymyślania rodzaju zajęcia przynosił niezłe efekty. Niesłychanie ekscytowała mnie tez wizja swobody rynkowej – przecież wreszcie Polska dołączyła do wolnego świata i będzie musiała nadrabiać opóźnienia w wielu dziedzinach. Także w branży, która się zajmowałam od lat- spożywczej. I - wtedy przyszło nagłe olśnienie- lody. Moja miłość od 6 roku życia.

Byłam zawsze typem niejadka- dwa produkty mogłam jeść na okrągło i bez limitów: lody i czekoladę. Dostęp do tego luksusu ( dla wielu dzieci w PRL )miałam dzięki temu, że od 1957 roku wychowywałam się „przy” cukierni otwartej przez mojego tatusia.

 

1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości