Dawno, dawno temu pewien marszałek martwił się zła passą Polski w prasie na Jamajce. Znani i niepoprawni szydercy (czasami nazywani oszołomami) kpili z biednego marszałka bezlitośnie:, co taka Jamajka może znaczyć dla Polski…
Kpiny ustały kiedy marszałek awansował na Głowę Państwa i ksywę Bronisław Jamajka Komorowski zamienił z przyrodzonym wdziękiem (słonia) na Bul Komorowski.
Ale do rzeczy.
Kiedy kilka lat temu doznałam na Jamajce złamania kości w stopie musiałam skorzystać z miejscowej służby zdrowia. Szpital dla cudzoziemców (taki przyzwoitszy) oznaczał dla mnie wtedy konieczność dalekiej jazdy po wyboistych drogach, co nie było marzeniem ani moim ani mojej zbolałej nogi. Wybrałam rozwiązanie umożliwiające szybszy dostęp do pomocy i nieodległy szpital dla tubylców.
Wszystkich perypetii opisywać nie będę: główną atrakcją była jazda na zdezelowanym wózku dla chorych zapisywanie mojej temperatury i ciśnienia na ręku pielęgniarki, wielogodzinne oczekiwanie na rtg i założenie gipsu. Ale przede wszystkim utkwiła mi w pamięci powszechna obecność rodzin przy łóżkach pacjentów. Jak wytłumaczył mi tubylczy operator mojego wózka- ten fakt wymuszała niedostateczna opieka nad chorymi przez personel szpitala. Rolę salowych i pielęgniarek dla pacjentów pełnili rotacyjnie członkowie rodziny. Szpital nie miał dostatecznych środków na zatrudnienie personelu, a dodatkowo ten już zatrudniony podchodził do swoich obowiązków zgodnie z zasadą popularną wśród ludów języka suahili „pole pole” (powoli,powoli), albo moich hiszpańskich współpracownic –pokojówek w Londynie „Margareta, maniana esz all right!, co oznaczało wprost: to co miałeś zrobić dzisiaj możesz spokojnie zrobić jutro.
Dodatkowo rodzina dokarmiała swoich podopiecznych.
Ostatnie tygodnie spędzam pośród ludzi bardzo chorych, Traf sprawił, że dwójka moich wiekowych podopiecznych trafiła do dwóch różnych szpitali w Warszawie. A ja wędrowałam i wędruję nadal – ich śladem, co pozwala mi na obserwację tego co się dzieje aktualnie w polskiej służbie zdrowia. W samym sercu stanowienia o kształcie opieki zdrowotnej.
W szpitalu wita hasło: dobro pacjenta naszym celem.A w środku trzeszczy smutna rzeczywistość.
Do szpitala przyjmowani są ludzie w ciężkim stanie zdrowa Większość z nich na oddziale chorób wewnętrznych wymaga wzmożonego nadzoru. Pokoje pełne, na korytarzu kilka łóżek. Dwójka dyżurnych lekarzy m pełne ręce roboty, to samo dwie pielęgniarki i tzw. siostra zabiegowa. Połowa pacjentów jest podłączona do tlenu.
Z korytarzowego łóżka spada na podłogę pacjentka, która nie zdołała przywołać pomocy do podania basenu. Miała pecha, bo w piętnaście minut po incydencie przyszła do niej córka, która objęła dyżur przy matce do nocy….Podchodzę do starszej pani z astmą, która prosi o podanie leku wziewnego do swojego inhalatora. Chora ma ogromne trudności ze złapaniem oddechu- uspokajam ja i biegnę prosić o lek do pielęgniarek. Po chwili przychodzi pielęgniarka z odrobiną medykamentu w butelce i informujże więcej na stanie leków szpital nie posiada….. Dzwonię do córki chorej, ta po niedługim czasie przywozi do szpitala lek ratujący życie matce.
Zlecenia zabiegów przy chorych odbywają się z dużym opóźnieniem. W przypadku mojej podopiecznej odessanie zalegającej wydzieliny z dróg oddechowych miało miejsce po..kilku godzinach od dyspozycji lekarza. Nic dziwnego zatem, że u wielu chorych przez cały dzień pełnią dyżury członkowie rodziny.
Chory w szpitalu winien być zaopatrzony we własne lekarstwa, pampersy itp. W ramach polityki poprawy sytuacji chorych (minister Kopacz) i nowych zasad refundacji pielucho- majtki dla dorosłych mocno podrożały. Jak wiele leków dla przewlekle chorych,
Niedawno pisałam o Oddziale Ratunkowym na Wołoskiej. teraz pora na warunki na zwykłym oddziale szpitalnym./
Kiedy wróciłam o całym dniu spędzonym w szpitalu na Czerniakowskiej powiedziałam do mojego dziecka: właśnie wracam z Jamajki…
Inne tematy w dziale Rozmaitości