1maud 1maud
4558
BLOG

Szalony profesor i korupcja.

1maud 1maud Rozmaitości Obserwuj notkę 11

  Po kolejnych kilu minutach nasz Arab wrócił. Wręczył nam paszporty i zniknął. A my na drżących nogach szybko poszliśmy na schody. Bramka dzieląca lotnisko krajowe z tranzytowym była otwarta. Minąwszy połowę drogi zaczęliśmy biec do rękawa prowadzącego do samolotu. Kiedy usiedliśmy nastąpiła nieunikniona reakcja. Zaczęłam płakać... Straciliśmy pamiątkowy film z Komunii córki, bo właśnie na końcówce tej taśmy Leszek nagrywał sekwencje z lotniska. Ale ocaliliśmy wolność i być może życie.

Opowiedzieliśmy całą historię sąsiadowi.  Profesor wyjaśnił nam, że lotniska w Afryce stanowią wyjątkowo strzeżone miejsca. Większość konfliktów rozpoczyna się od zajmowania lotnisk. Kręcenie filmu było niesłychanie ryzykowne z naszej strony. Podobnie jak próby robienia zdjęć. Tę lekcję pamiętaliśmy po latach wracając do Afryki.

  Wylądowaliśmy w Lagos wieczorem. Ponieważ ani my ani profesor nie mieliśmy nocnego połączenia dalej w głąb kraju, profesor zaproponował nam nocleg domu noclegowym dla pracowników Uniwersytetu z Maiduguri, położony w odległości kilkunastu kilometrów od lotniska. Zamiast sugerowanej nam w liście przez przyjaciela wersji pozostawania na lotnisku, skorzystaliśmy z zaproszenia. Koszty były bardzo niewielkie i zyskaliśmy znakomitego cicerone.  

   Kiedy weszliśmy do rękawa prowadzącego na lotnisko miałam wrażenie, że ktoś puścił na nas ogrzewanie. Niesłychana wilgoć i gorąco. Zanim weszliśmy do sali przylotów byliśmy mokrzy. Rejon Lagos to najbardziej wilgotne i malaryczne tereny Nigerii. Lagos - największe miasto Nigerii*, około 8 mln mieszkańców. Największe obok Kairu miasto w Afryce. Także jedno z najbardziej niebezpiecznych miast w całej Nigerii.  

    Odebraliśmy właśnie bagaż, gdy podszedł do nas profesor, prowadząc z sobą jakiegoś Murzyna. Zaprosił nas do baru. I.. zaczął się bardzo dziwnie zachowywać. Najpierw przedstawił barmanowi nowego towarzysza, mówiąc: - Joseph (tak miał chyba na imię) jest kierowcą taksówki, którą za chwilę pojedziemy do hostelu (podał nazwę). Potem to samo powtórzył do kilku gości siedzących w barze. Opowiadał głośno kim jest, dokąd jedzie i kim jesteśmy my.  Byliśmy lekko zszokowani. Z kulturalnego, raczej niezbyt gadatliwego towarzysza podróży – przemienił się nagle w lekko niezrównoważoną (delikatnie rzecz ujmując) gadułę.  Wsiedliśmy do taksówki. Niestety nie widziałam niczego wokół. Bo tak jak wszędzie na tym kontynencie około 18-ej zapadła noc i wokół było kompletnie ciemno.  

 W taksówce profesor wytłumaczył przyczyny swojego zachowania. Otóż często zdarzało się, że kierowcy taksówek wywozili pasażera gdzieś w ustronie; tam rabowali, często zabijając. Tak stracił życie znajomy naszego profesora. Głośne informacje na temat z kim i dokąd jedziemy miały być przestrogą dla kierowcy przed podobnymi zamiarami w stosunku do nas Cóż, spotkanie z Nigerią od początku zapowiadało się intrygująco.

 Nagle kierowca zatrzymał się. Z zewnątrz drzwi do naszego samochodu otworzyli żołnierze z karabinami. Kierowca chcąc skrócić drogę, pojechał.....przez płytę lotniska. Kierowca wysiadł. Ponieważ zachodziła obawa, że mogą wystawić nam bagaże i wtedy nakazać kierowcy odjechać- profesor polecił Leszkowi wysiąść razem z nim. Po dokładnym sprawdzeniu i bagażu (podobno szukali broni), a także zażądaniu drobnego bakszyszu, mogliśmy ruszać dalej.

   Hostel okazał się niedużą, dwupiętrową willą, położoną w dzielnicy mieszkalnej Lagos. Opiekun domu przygotował nam jakąś przekąskę i napoje.  Wyszliśmy na balkon okalający całe piętro. (styl arabski). W dole, pod domem zobaczyłam śpiącego na tekturze Murzyna w białym stroju. Po ścianach biegały jaszczurki. I pierwszy raz usłyszałam koncert świerszczy i innych, afrykańskich owadów. Tak charakterystyczny dla tropików. Temperatura była bardzo wysoka. Ponad 30 stopni C.   Wtedy dotarło do nas, ze jesteśmy w sercu Afryki.

W pokoju stał wielki wentylator. Po włączeniu kolosa prześcieradła na naszym łóżku dosłownie fruwały. Trudno spać pod takim latającym przykryciem. Po wyłączeniu- trudno było oddychać.    Nagle zobaczyłam wielkiego karakana biegnącego przez środek pokoju. Moja szybka decyzja: światło i wentylator włączone.    

Na lotnisko pojechaliśmy po 5 godzinach snu. Jak się okazało, pobudka (którą oczywiście zrobiłam ja) byłą przyspieszona w stosunku do potrzeb o godzinę. Źle przestawiłam zegarek. Ale moja pomyłka ujawniła się, kiedy byliśmy już po śniadaniu i wsiadaliśmy do samochodu.    Po przyjeździe na lotnisko okazało się, że profesor ma wcześniejszy lot do Maiduguri (15 minut). My natomiast musieliśmy poczekać jeszcze 3 godziny. Profesor oddał nas pod opiekę opiekuna hostelu i pożegnał.  

Rzeczywiście pomoc okazała się bardzo przydatna. Brak jakichkolwiek informacji wykluczał samodzielność kolejnych kroków. Musieliśmy wykupić bilety samolotowe do Jos. Koszt –100 USD od osoby, ponad dwa razy więcej niż lot z Warszawy via Wiedeń do Lagos! Podeszliśmy do punktu odpraw. Przy stoliku siedział Nigeryjczyk ubrany w mundur wojskowy. Siedzi, ma mundur- uznałam, że spełnia wszystkie wymogi wskazane nam przez przyjaciela.   

Po sprawdzeniu naszych dokumentów i biletów kazał nam zapłacić 7 naira za wejście do sali odlotów. Zaproponowaliśmy zapłatę w dolarach. Kłopot. Zgodnie z instrukcjami od Piotra nie wymieniliśmy ani dolara. Oficer odmówił przyjęcia obcej waluty. Zapytał czy nie mamy naira, a usłyszawszy zaprzeczenie - podniósł rękę do góry i przywołał Nigeryjczyka, stojącego pod nieodległą ścianą.   

Powiedział: jedźcie z nim, on wam pomoże wymienić pieniądze.   Wsiedliśmy do samochodu stojącego przed lotniskiem i w trakcie dwóch rundek wokół budynku dokonaliśmy transakcji wymiennej z kierowcą (miejscowy cinkciarz). Wymiana była w relacji 1 USD –2.5 naira. Czyli zdecydowanie mniej niż pisał nam przed miesiącem Piotr. Ale my byliśmy przyzwyczajeni do różnych cen walut na czarnym rynku, więc nawet nie mrugnęliśmy powieką.  

Kiedy wróciliśmy do check-point, oficer zażądał od nas po …15 naira za wejście na lotnisko. Na pytanie: -Dlaczego?  spokojnie odpowiedział: bo nielegalnie wymienialiście walutę, więc kosztuje drożej.  Zapłaciliśmy.

Przejście do sal odlotów stanowił dość szeroki, zaciemniony korytarz. Podszedł do nas jakiś policjant i zażądał pieniędzy. Na pytanie: Za co? –powiedział: jak nie dacie pieniędzy, to was zaaresztuję. Widziałem, że jechaliście z mężczyzną, który wymienia na czarno pieniądze, a to w naszym kraju jest niedozwolone. Leszek wyciągnął z kieszeni garść drobniaków (austriackich, nie więcej jednak niż 2 USD) i mu wręczył. Policjant był wyraźnie usatysfakcjonowany. Przynajmniej do momentu gdy zechciał wymienić je na naira u cinkciarzy…..

Korupcja, przemoc i napady to w Nigerii szara codzienność. Pewnie z tego względu do dzisiaj nie ma tam bazy turystycznej. 

Po śniadaniu, (które z obawy o stan higieniczny surowców stanowiły tylko gotowane potrawy) poszukaliśmy grupy pasażerów z różowymi boarding card. Przy wejściu do samolotu okazało się, że miejsca dla palących są zajęte. Po otrzymaniu od nas informacji, że oboje palimy, stewardesa (Murzynka) przesadziła dwójkę siedzących już Murzynów na przód samolotu, a nas posadziła na ich miejsca. Turyści mieli czuć się dobrzeJ   

      Samolot lokalnych linii lotniczych (Boeing 737) był bardzo czysty. W porównaniu z Tu 134 Aeroszrotu to był super luksus. Wygodne siedzenia, znakomite jedzenie, napoje do woli. Po niespełna dwóch godzinach lotu lądowaliśmy w Josie. Z samolotu widoczny był niewielki barak, stanowiący budynek lotniska oraz grupka czekających obok niego osób.  Nie widzieliśmy nikogo białego.  Wokoło było widać pojedyncze palmy, czerwoną ziemię i krzewy. I mnóstwo wysokiej, słońcem spalone trawy. 

Ten obraz kłócił się z naszymi oczekiwaniami. Przed wyjazdem oczami wyobraźni widziałam bujną dżunglę, wspaniałą zieleń. A Plateau Jos przywitało mnie czerwienią, niewysokimi krzewami....  Weszliśmy do baraku. Niestety, tam też nikt na nas nie czekał. Zapytaliśmy o następny samolot z Lagos podejrzewając, ze być może przyjaciele pomylili godziny przylotu. Otrzymana informacja była frustrująca: kolejny samolot przyleci w późnych godzinach popołudniowych.

Decyzja była szybka: mamy adres, bierzemy taksówkę i jedziemy –powiedział Lesio.

Teraz my odstawiliśmy komedię z wybranym przez siebie taksówkarzem. Adres pokazaliśmy w dwóch okienkach na lotnisku, na wszelki wypadek policjantowi, któremu daliśmy także paczkę papierosów …Wszystkim wskazując taksówkarza z którym mieliśmy jechać. Ustaliliśmy opłatę za przejazd – kierowca zażądał od nas 10 USD. Wydawało się to dużo, ale nie mieliśmy wyjścia.   

 

 Ruszyliśmy. Okna były otwarte na oścież, ale powietrze było tutaj o wiele znośniejsze od powietrza w Lagos. Było gorąco lecz bez tej upiornej wilgoci. No i temperatura o kilka stopni niższa, nie przekraczała 27 0C. Plateau Dżos i miasto Jos stanowią enklawę klimatyczną w Nigerii. To wyżyna, położona na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Panuje tutaj klimat suchy. To tutaj Anglicy ulokowali uniwersytety oraz szkoły dla swoich dzieci. Jos był także doskonałym miejscem na odpoczynek dla obcokrajowców przebywających w Nigerii.  

Jechaliśmy drogą asfaltową. Otaczał nas dość monotonny krajobraz. Wolnostojące baobaby, krzewy i palmy. Co pewien czas mogliśmy oglądać murzyńskie chaty i nieduże poletka, na których rosło sorgo lub maniok? Minęła już godzina jazdy, a od kilkunastu minut jechaliśmy wśród sawanny bez żadnych domów więc zaczęliśmy się niepokoić. Tym bardziej, że na pytanie: kiedy będziemy na miejscu?- padała ciągle ta sama odpowiedź: za chwilę. Później dopiero mieliśmy się przekonać, ze czas nie odgrywa dla Nigeryjczyków wielkiej roli. Za chwilę mogło równie dobrze oznaczać za 10 minut jak i za dwie godziny.   

 Wreszcie zobaczyliśmy w miarę zwarte zabudowania. Wjeżdżaliśmy do Jos. Kierowca zawiózł nas do campusu. Przy wjeździe były budki strażników w których odnotowywano każdy wjeżdżający pojazd.. Zapytani o nazwisko przyjaciół, strażnicy odpowiedzieli: tu nikt taki nie mieszka. Miny nam zrzedły. Przytomnie pokazałam strażnikowi kopertę z adresem – i wtedy dowiedzieliśmy się, że jest drugi campus, w którym mieszkają wykładowcy Uniwersytetu. To był campus dla nigeryjskich pracowników tzw. niskiego szczebla oraz administracji. 

   Jedziemy na drugi koniec miasta. Miasta zabudowanego konglomeratem budynków murowanych (urzędy, uniwersytet, szpital) i budek, nakrytych najczęściej blachą falistą.  W większości nie ma szyb, bo i po co. Mijamy „Supermarket”, czyli swojską budę, o pow. ok. 20m2.Jak się później okazało, w tym supermarkecie mogliśmy dokupić taśmy do naszej kamery... Mijamy ” hotele”- czyli zadaszone miejsca do spania dla tubylców. Zarówno supermarkety jak i hotele oznakowane były szyldami.Często widoczne były na nich zachęcające potencjalnego klienta ceny.  

Kilka razy zatrzymujemy się z powodu bydła tarasującego przejazd. Najwięcej było kóz, ale zdarzały się także wędrujące drogą krowy.   Przejeżdżamy obok największego, w dodatku murowanego, sklepu. To sklep z prawdziwego zdarzenia. Coś na kształt naszego prowincjonalnego supermarketu. Pod sklepem kilkunastu żebraków. Większość z nich jest chora na trąd- choroba Armauera Hansena. Nie mamy co do tego żadnych wątpliwości z uwagi na widoczne, charakterystyczne ubytki ciała. Żebracy są w różnym wieku. Starcom często towarzyszyły prowadzące ich dzieci.  To są ci chorzy, którzy nie chcą mieszkać w leprozoriach. Ten rodzaj trądu, jaki mieli widziani przez nas żebracy, to forma tuberkulinowa, mniej zaraźliwa. Ale najbardziej przerażające jest to, że trąd można uleczyć, a koszt wyleczenia to równowartość... 30 Zł.   

 Wreszcie dojeżdżamy do właściwego campusu. Wjazd przypomina z zewnątrz wjazd do standardowego osiedla mieszkaniowego. Check point ze szlabanem.Tyle, że strażnicy z bronią palną i maczetami. Dom naszych przyjaciół to ostatni dom na osiedlu (było ich około 30), vis a vis przedszkola (ale już za płotem) dla dzieci nigeryjskich pracowników Uniwersytetu.

  Od przedszkola wiodła droga na wzgórza, wśród których okresowo płynęła rzeka. Wzgórz porośniętych typową dla sawanny roślinnością: niedużych krzewów, od czasu do czasu urozmaiconym pojedynczym baobabem. I wysoka (teraz spalona) trawa. Pora deszczowa zaczynała się od maja –czerwca.  Na osiedlu było sporo palm i drzew owocowych. Mango, papaja,.Krzewy bungevilii i drzewka kwiatów Bożego Narodzenia nadawały kolorytu całemu campusowi.  

Dzwonimy do drzwi wprawiając w szok przyjaciół. Okazuje się, że oni nie dostali jeszcze od nas listu wysłanego przed miesiącem. Nie mieli pojęcia o naszym przyjeździe.! List nadszedł w tydzień później. Jak później przekonaliśmy się, tłumaczenie tubylców różnych dziwnych dla nas rzeczy, czy zwyczajów było zawsze jedno: this is Nigeria, you see...

Piotr zapłacił taksówkarzowi w naira, po dość długich targach. Okazało się, że rutynowa opłata z lotniska wynosiła dokładnie połowę kwoty  jaką nam kazał zapłacić. Przy okazji zostaliśmy poinstruowani, że wszędzie trzeba się targować. Akceptacja pierwszej kwoty rzuconej przez nigeryjskiego kontrahenta, to policzek dla sprzedającego Transakcje zapadały zwykle na poziomie, 3, 4 a i 5 krotnie niższym od pierwotnego. Znowu potwierdził się sens porzekadła: nauka kosztuje…

  Domy w campusie miały dość podobne rozkłady i wyposażenie. Duży salon z wyjściem do ogrodu, kuchnię, 3 bądź cztery sypialnie, łazienka, garaż. Okna były zabezpieczone szczelnymi moskitierami.Na zewnątrz budynków zainstalowane były przylegające do ściany zbiorniki na wodę. W tym samym campusie mieszkał wykładowca matematyki z Warszawy oraz dwie rodziny lekarskie z Polski.  Polacy założyli małą „wytwórnię” wędlin. Swojskie szynki, kiełbasy, –czyli produkty nieosiągalne w Jos. Do tego celu zrobili niedużą wędzarnię. Wspólnie także zaopatrzyli się w agregat prądotwórczy, zasilający awaryjnie sporą zamrażarkę. Już pierwszego dnia mieliśmy się przekonać o chimeryczności dostaw prądu przez NEP, czyli Nigerian Electricity Power Company. 

Przygotowanie potraw to był cały rytuał. Wszystkie owoce i jarzyny przeznaczone do jedzenia na surowo poddawane były wstępnemu odkażaniu w płynie Miltona, czyli były „miltonowane. Woda, wstępnie filtrowana potem gotowana i ponownie przepuszczana przez urządzenie filtrujące. Dopiero tak przygotowana stanowiła bazową wodę do posiłków, napojów i do mycia zębów.  To nie była zbędna ostrożność. Jak się okazało przez pierwszych kilka miesięcy wszyscy Polacy mieli spore problemy żołądkowe z powodu licznych bakterii znajdujących się w jedzeniu i wodzie. Dlatego Ala sugerowała w liście zabranie ze sobą środków przeciwko biegunce, ponieważ każdy reagował problemami z żołądkiem po przyjeździe. Zabraliśmy z sobą cała siatkę węgla, sulfonamidów itp., co okazało się jednak niewystarczające z zupełnie innej niż spodziewana przyczyny.

 

  Dowiedzieliśmy się, że zarówno Piotr jak i Joasia (córka) zachorowali po przyjeździe na malarię. Szczęśliwie zakończyło się na jednym rzucie u obojga. W całym domu wieczorem zapalne były spirale anty-komarowe, a Piotr dodatkowo uszczelnił cały dom zabezpieczając go przez owadami.   

 Instrukcje otrzymane na pobyt podwyższyły nam zdecydowanie poziom adrenaliny. Otóż dowiedzieliśmy się o napadach rabunkowych na campusy w Nigerii. W Josie był dopiero jeden, na dom murzyńskiego ginekologa ( z Niemiec). Natomiast w innych miastach, w tym w Port Harcourt, zdarzały się nagminnie. W jednym z takich napadów ucierpiał brat Doroty Stalińskiej, ponieważ usiłował powstrzymać rabusiów.  Do naszej sypialni zawędrowała maczeta, która została schowana pod łóżkiem. Zalecenia jednak były jednoznaczne: w razie napadu udawać, że się głęboko śpi. Maczeta miała być użyta tylko w przypadku, gdyby doszło do konieczności zbiorowej obrony...  

Urządzenie całego domu było bardzo proste. Bardzo mało mebli. Proste krzesła bez obicia, kanapa z dość wysokimi nóżkami, żadnych poduszek i narzut. Na podłodze żadnych dywaników. Była jedna zasada urządzenia domu: musisz widzieć maksymalnie dużo przestrzeni, tak aby zauważyć niepożądanych przybyszów. Mimo zabezpieczeń okien i drzwi, przybysze się zdarzali. W wannie był niezbędny korek. Gdy pewnego razu, przez roztargnienie ktoś tego korka po użyciu wanny nie zatknął, następny użytkownik łazienki mógł zażyć kąpieli z dorodnym skorpionem. 

Nie było klimatyzacji, funkcję tą pełniły spore wentylatory pod sufitem. Ponieważ w nocy temperatura wynosiła pomiędzy 18-22 o C było to rozwiązanie wystarczające.  

    Na popołudniową kawę przyszedł zaprzyjaźniony matematyk. Po jego przyjściu zdaliśmy relację z wydarzeń w Polsce. A było co opowiadać...Zapadła ciemność. Matematyk właśnie opowiadał nam historię swojego psa, kiedy zgasło światło. Przygotowani na taką okoliczność, gospodarze zapalili świece. Przerwy w dostawie prądu mogły trwać minuty, godziny albo dni. Wtedy właśnie używano wodę deszczową z tanków. Wyjęłam rozgrzane bardzo nogi z butów i chłodziłam o wyłożoną kafelkami podłogę. Matematyk kontynuował opowieść. Znalazł wychudzonego, niedużego psa. Pies był chory. Postanowił psa zatrzymać w domu. Sporo pieniędzy i wysiłku włożył w leczenie i odkarmienie chudziny. Zajęło mu to ponad dwa miesiące. Pies znakomicie zareagował na leczenie i dobrą karmę. Nabrał wagi i wigoru. Niestety, jako ssak mięsny był narażony jak się okazało nie tylko na atak dzikiej zwierzyny czy węża. Pracujący przy pracach budowlanych w campusie Nigeryjczycy upolowali go na posiłek: -( właśnie skończył to smutne opowiadanie, kiedy zapaliło się światło.

 

  Równocześnie usłyszałam od Piotra: nogi na fotel Maud! Wykonałam polecenie i spojrzałam na podłogę. W miejscu, w którym przed chwilą były moje nogi, spokojnie maszerował skorpion.  Matematyk złapał go do słoika, a kiedy wyjeżdżaliśmy otrzymaliśmy na pamiątkę intruza zakonserwowanego w formalinie. Jak się okazało skorpion wszedł przez niedomknięte -z powodu zamieszania spowodowanego naszym przyjazdem -drzwi od garażu?  

c.d.n.

* http://wiadomosci.onet.pl/1828787,12,item.html Lagos- stolica Nigerii do 1991, kiedy stolicę przeniesiono do Abudży. Lagos, mimo przeniesienia stolicy do Abudży, pozostało gospodarczym centrum kraju.

 

1maud
O mnie 1maud

Utwórz własną mapę podróży.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Rozmaitości