Żeby zrozumieć nasze krajowe media należy pomieszkać, co najmniej przez rok, w stolicy naszego kraju nad Wisłą. Warszawa to takie specjalne miejsce. Gdy przyjedzie się tam na chwilę to okazuje się, że jest strasznie brzydka. Wszyscy wszędzie biegną. Na ulicach chaos połączony z permanentnym korkiem. Gdy nastanie weekend, wieczór, jakieś święto nagle kurczy się do wielkości przedmieść prowincjonalnego miasteczka. Większość starych miejsc wcale starymi nie są a centrum nie jest na stacji centrum ani na starówce.
Oczywiście nie wszystko jest takie brzydkie jak wygląda na pierwszy moment i po jakimś czasie można się zadurzyć w praskich uliczkach. W starszych ludziach z orderami powstańców wsiadających do tramwajów. W godzinie ‘W' gdy wszystko się zatrzymuje. W Muzeum Powstania Warszawskiego, w przedmieściach gdzie wieczorami żaby dają koncerty jak mało gdzie no i oczywiście w Łazienkach. Chociaż na zagospodarowanie (a właściwie jego brak) niespotykanych nigdzie indziej dzikich wybrzeżach nadwiślańskich należy się wszystkim ekipom rządzącym porządny kopniak w koniec pleców.
Żyje tu pełno ludzi, którzy mają najrozmaitsze problemy. Na przykład czy kupić 3 pokojowe mieszkanie niedaleko pracy czy może jednak domek, ale spędzać połowę dnia w dojazdach samochodem. Innym problemem jest dylemat na temat tego jak sprawiedliwy jest podatek progresywny i w którym miejscu ziemi i w jaki sposób spędzić najbliższe wakacje.
Dla Warszawiaków nie jest problemem wysokość rachunków (ze szczególnym uwzględnieniem telefonicznego). Nie jest dla nich problemem cena artykułów spożywczych (bo znakomita większość ich nie kupuje, a jeśli nawet to tylko w Piotrze i Pawle). No i nie stanowi dla znakomitej większości żadnej pokusy możliwość wyjazdu na zachód do wspomnianej przez naszego premiera Irlandii.
Wśród tej elity wielkomiejskiej funkcjonuje stadko gryzipiórków. Niektórzy mają nawet swoje korzenia w poza metropolitarnych miejscowościach, ale znakomitej większości już dawno zalęgła się w głowach myśl, że tuż za Raszynem czy Łomiankami zaczyna się próżnia.
Ostre to słowa i zdaję sobie sprawę z faktu, że większości może się wydawać, że przesadzam. Jednak fakty niestety potwierdzają moje obserwacje. Klasycznym tego objawem był niedawny wpis Jana Osieckiego (http://www.osiecki.salon24.pl/65291,index.html). W tekście tym redaktor stwierdził, że głosowanie przez Internet będzie najbardziej pomocne na wsi. Autorowi pewnie zdawało się, że w dajmy na to Nowej Wsi (nieprzypadkowo wieś, która jest wszędzie) można sobie wybrać między osiedlową siecią bezprzewodową (oczywiście by się o kabel nie potykać) lub trochę wolniejszym, rozwiązaniem NEO 128. Pewnie nie przychodzi mu do głowy, że ktoś może nie mieć komputera i nie znać się na jego obsłudze. A już nie do pomyślenia może być to, że wydatek (już pomijając wszelkie problemy z dostępnością) kilkudziesięciu złotych miesięcznie może być barierą nie do przeskoczenia.
Podobnie było z niedawnym powrotem Donalda Tuska z szczytu energetycznego. Pamiętam, że gdy Marcinkiewicz rzucił pomysłem paktu muszkieterów ileż to było roztrząsania, że to głupi pomysł i rzucony w złym momencie. Teraz twardziel (niemal Chuck Norris) powrócił z limitami na emisję CO2 takimi jak dla państwa o ilości 70% energii elektrycznej czerpanej z elektrownii atomowych, okazuje się, że to wszystko wina PiS i wszyscy przechodzą nad problemem do normalności (http://wiadomosci.onet.pl/1712018,11,item.html). Pojawia się co prawda malutki komentarz Ziemkiewicza (jednego z nielicznych pamiętających chłopskie korzenie) (http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/03/16/tusk-twardy-jak-teletubis/), ale któż zagląda na drugą stronę RZ? W Faktach i tych wstrętnych kaczystowskich Wiadomościach nie słyszałem ani słowa. Wielbiciel spiskowej teorii dziejów mógłby pomyśleć, że obrońcy sprawy prostych ludzi stwierdzili, że nie warto zawracać głowy ludziom o decyzjach UE, które godzą w ich portfele tym bardziej, że zagrożone są takie sprawy jak sytuacja klimatyczna na ziemi. A odpowiedzialność za przyszłe pokolenia nie ma przecież ceny. Nie prawda?
Takimi zdarzeniami można sypać jak z rękawa. Przypomnijmy sobie jeszcze nie tak dawny okres hossy na Warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych. Czy ktoś jeszcze pamięta te reklamy funduszy inwestycyjnych, które przechwalały się trzycyfrowymi zyskami? Do kogo były one adresowane? Czy chodziło o młodych zdolnych z wielkich miast? NIE. Próbowano w ohydny sposób naciągnąć miliony ciułaczy (często właśnie z biedniejszych rejonów kraju), którzy z ryzyka inwestowania (a nie oszczędzania!!) w szczycie hossy nie zdają sobie najmniejszej sprawy. Przekręt się powiódł i nikt z tego powodu nie poniesie najmniejszych konsekwencji.
Łukasz Warzecha napisał dzisiaj, że ludzie nie mają swoich poglądów tylko czerpią wiedzę o świecie z przemówień Jarosława Kaczyńskiego (http://lukaszwarzecha.salon24.pl/66021,index.html#comment_966427). Nie chcę powiedzieć, że ci komentatorzy czynią roztropnie, bo każdy polityk działa w innej politycznej rzeczywistości. Jednak skąd zwykli ludzie mający problemy z zdobyciem funduszy w połowie miesiąca mają czerpać wiedzę? Z mediów gdzie największym problemem jest metoda InVitro oraz krwiożerczy Macierewicz?
Inne tematy w dziale Polityka