Adam Wielomski Adam Wielomski
65
BLOG

Tarcza i Tbilisi

Adam Wielomski Adam Wielomski Polityka Obserwuj notkę 39
Podpisanie wstępnego porozumienia o zainstalowaniu w Polsce tarczy antyrakietowej jest jedną z najważniejszych decyzji w naszej polityce zagranicznej po 1989 roku. Władze naszego kraju udzieliły w ten sposób odpowiedzi na pytanie kogo uważają za najważniejszego sojusznika politycznego i militarnego.

Polska posiada cztery możliwości: 1/ nie wiązać się z nikim; 2/ związać się z Unią Europejską; 3/ z USA; 4/ z Rosją. Innych możliwości nie ma.

Możliwość pierwsza jest iluzją. Polska znajduje się w strategicznym punkcie między Europą a Azją, stanowiąc zarówno szlak komunikacyjny jak i naturalne pole bitwy. Z tego powodu jesteśmy skazani na sojusz z jednym z realnych podmiotów polityki międzynarodowej. Na „realność” składają się takie kategorie jak: liczba dywizji pancernych, PKB, liczba ludności, zaawansowanie technologiczne, posiadanie broni atomowej. Ostatnia wojna gruzińsko-rosyjska pokazuje jak kończy się samodzielność pozornego podmiotu politycznego: podmiot pozorny, mimo że posiadał przewagę zaskoczenia, był zdolny prowadzić wojnę z podmiotem realnym przez zaledwie 5 dni.

Wybierając sojusz musimy ustalić który realny podmiot polityczny uważamy za wroga. Nasza klasa polityczna postrzega go w Rosji, zgodnie z maksymą naszego Prezydenta „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Polska”. To prowadzi nas do szukania ochrony u tego realnego podmiotu politycznego, który prowadzi ekspansywną politykę międzynarodową i jest zainteresowany partnerami w pobliżu granic rosyjskich. Stąd też naturalne zwrócenie się ku USA. Rząd Tuska wprawdzie waha się między Brukselą /Berlinem/ a Waszyngtonem, ale podpisanie porozumienia w sprawie Tarczy oznacza, że i tu wygrała opcja proamerykańska. Jeśli rzeczywiście to Rosja jest naszym egzystencjalnym wrogiem, to należy szukać suzerena nie w wewnętrznie niejednolitej UE /w dodatku militarnie zacofanej/, ale w najbardziej realnym z istniejących podmiotów politycznych na świecie.

Pojawia się tylko pytanie, czy Rosja rzeczywiście stanowi dla nas tak wielkie zagrożenie jak postrzega to nasza dyplomacja? Jest faktem, że nasze stosunki z Moskwą są złe (a po ostatniej wizycie w Tbilisi Kaczyńskiego będą arktycznie mroźne), ale nie wynika to z rzeczywistego zagrożenia Polski, lecz mesjanistycznej polityki polskiej na Wschodzie. Od wielu lat popieramy tam wszystkie możliwe antyrosyjskie ruchy (pomarańczowi na Ukrainie, Saakaszwili w Gruzji, opozycja na Białorusi). Po Polsce krąży widmo „odbudowy imperium”. Jeśli nawet taki scenariusz byłby możliwy, to przecież nie oznaczałby wskrzeszenia PZPR i dowodzenia naszą armią przez klon Rokossowskiego. Znalezienie się w „rosyjskiej sferze wpływów” znaczyłoby tylko tyle, że w polityce międzynarodowej uzgadnialibyśmy naszą politykę z Moskwą tak, jak teraz czynimy to z Waszyngtonem. Rosja chce mieć w Polsce sojusznika, a nie kraj któremu narzuci komunistyczną ideologię, której zresztą sama przecież nie wyznaje.

Z punktu widzenia cywilizacyjnego największym zagrożeniem dla Polski jest UE. Opcja brukselska oznacza zgodę na roztopienie państwa w kształtującym się Nation-Europe, a to znaczy, że będziemy musieli przyjąć „europejskie” standardy cywilizacyjne (aborcyjno-homoseksualne) i ekonomiczne (socjaldemokratyczne). Oznacza to zagładę tożsamości kulturowej i religijnej, a w ekonomii etatystyczną stagnację. Unia Europejska jest podstarzałym skansenem rewolucyjnej wizji świata, gdzie umie się jedynie prowadzić dyskurs emancypacyjny i tworzyć nowe regulacje ekonomiczne. Dlatego też pogłębianie integracji można porównać do pomysłu przyłączenia się do Cesarstwa Zachodniorzymskiego w 400 roku.

Trzeba zrobić wszystko, aby uniknąć opcji europejskiej, czyli dokonać wyboru między Moskwą a Waszyngtonem. Z konserwatywnego punktu widzenia najlogiczniejsza jest opcja prorosyjska, gdyż Moskwa nie ma ideologicznych obsesji (paradoks historii...) i pod jej skrzydłami można budować kraj autentycznie konserwatywny (zrozumieli to konserwatyści polscy w XIX wieku, przerażeni apokalipsą rewolucyjną na Zachodzie). Jest to także opcja logiczna: jeśli obawiamy się militarnej, ekonomicznej i politycznej agresji rosyjskiej, to najprościej jej uniknąć wchodząc w sojusz polityczny z zagrażającym nam podmiotem. Mam jednak świadomość, że sanacyjno-solidarnościowe mity stoją temu na przeszkodzie. Romantyczna w swojej mentalności klasa polityczna w Polsce nie jest zdolna dokonać zasadniczego zwrotu dyplomacji i doprowadzić do „odwrócenia sojuszy”.

W tej sytuacji opcja proamerykańska jest „mniejszym złem”. Będzie to opcja kosztowna politycznie i ekonomicznie (nasz eksport do Rosji, ropa i gaz), owocująca eskalacją poczucia zagrożenia przez „odwiecznego wroga”, co da wodę na młyn romantykom z PiS i Pałacu Prezydenckiego. Jeśli jednak nasza zgoda na Tarczę będzie oznaczała, że odrzucimy Traktat Lizboński, to nie będzie to najgorsza decyzja.

Adam Wielomski

www.konserwatyzm.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka