Adi Brand Adi Brand
176
BLOG

Mądrość Czechów

Adi Brand Adi Brand Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

To jest dla mnie jeden z uroków turniejów piłkarskich z rywalizacją grupową. Można w pierwszym meczu przegrać wyraźnie, a potem z ujemnym bilansem bramek wyjść z grupy z pierwszego miejsca, podczas gdy awansujący na faworytów całego turnieju zwycięzcy tego pierwszego meczu odpadają z dalszej gry mając bilans bramek na plus. Całkiem podobnie jak w tenisie, gdzie mądry system liczenia punktów pozwala triumfować niekoniecznie temu, kto wygrał więcej piłek. W tenisie zwycięża ten, kto wygrywa najważniejsze punkty, oprócz techniki i kondycji preferowana jest inteligencja w grze. I tak można przegrać gładko pierwszego seta 0:6, drugiego wymęczyć w tie breaku 7:6, a trzeciego zapisać na swoje konto 7:5. W rezultacie mamy mecz przy wygranych 14-tu i straconych 17-tu gemach. W męskich pięciosetówkach granych w Wielkim Szlemie takie różnice mogą być jeszcze większe.

 

Wracając do piłki - mądrych, dobrze zorganizowanych Czechów miałem okazję oglądać na Euro2004. Na bajecznie kolorowym stadionie w portugalskim Aveiro, przegrywając do przerwy 0:1 z Łotyszami (wyeliminowali Polskę), grając ambitnie i konsekwentnie wygrali w końcu 2:1. Potem Czesi pokonali Holandię, wyeliminowali Niemców, rozbili Danię i dopiero w walce o finał ulegli późniejszym mistrzom Europy Grekom. Faktycznie, to była wielka drużyna z Nedvedem, Kollerem, Poborskim, Smicerem. Z obecnych reprezentantów Czech grali wtedy Petr Czech, Rosicky i Baros. Takie doświadczenia procentują, a dzisiejsza mądrość Czechów polega na tym, że się nie załamali porażką 1:4 w meczu, który im się po prostu nie udał, chociaż pokazali dobrą organizację gry i potencjał na przyszłość. W trudnym meczu z Grekami po dwóch pięknych bramkach potrafili do końca meczu utrzymać wygraną, natomiast w spotkaniu z Polską dominowali bez żadnych wątpliwości. Początkowo ostrożni, skoncentrowani na obronie korzystnego dla siebie remisu pozwolili na kilka groźnych akcji polskiej drużyny. W drugiej połowie zaczęli się rozkręcać. Dokładne podania, wygrane pojedynki jeden na jeden dodawały im pewności siebie, a ich poczynaniom coraz więcej swobody i rozmachu. Strzelenie bramki było tylko kwestią czasu. Gdyby nie znakomity, opanowany Przemek Tytoń, bramek byłoby kilka.

 

Jest takie powiedzenie, że tak się gra, jak przeciwnik pozwala, a polscy reprezentanci pozwalali Czechom na wiele. Owszem, można wygrać cudem – genialny strzał znakomitego Lewandowskiego, czy Błaszczykowskiego, ale cuda nie zdarzają się często i zwykle wynik meczu jest efektem pracy zespołu tworzącego kolejne sytuacje bramkowe. Statystyka pracuje. Nasza reprezentacja, zwłaszcza w drugiej połowie meczu, niestety nie była w stanie stworzyć sytuacji, która „pachniałaby bramką”. Ponadto różnica w wyszkoleniu technicznym na korzyść Czechów była rażąca. Obserwowałem Polanskiego, dlaczego większość jego podań była kierowana do przeciwników? Dlaczego Boenisch był dwa razy wolniejszy w swoich reakcjach od każdego z Czechów? Dlaczego Dudka i Murawski traktowali otrzymaną piłkę niczym „gorący kartofel” i myśląc jakby się tu go najszybciej pozbyć, oddawali ją najbliżej stojącemu? Przecież zadaniem pomocy jest organizowanie ataków, stwarzanie sytuacji uruchamiających napastników. Polska nie miała organizatora gry, kogoś, kto byłby w stanie dobrym podaniem do Lewandowskiego wykreować zagrożenie bramki Czecha. Z drugiej strony osamotniony Lewandowski, bez wsparcia drugiego napastnika był prawie niewykorzystany i to nie jest jego wina. Wyrazy uznania dla jak zawsze najambitniejszego Kuby Błaszczykowskiego. Starał się Piszczek, ale widać, że szczyt tegorocznej formy ma już za sobą. Reszta, zdecydowanie poniżej oczekiwań.

 

To nie może być tak, że grający z orłem na piersi reprezentant Polski, nie naciskany przez przeciwnika podaje piłkę wprost pod nogi rywala, albo wyrzuca aut od razu tracąc piłkę. To są umiejętności elementarne w futbolu i jeśli ktoś ich nie posiadł w stopniu znamionującym zawodowca, nie powinien nawet przymierzać reprezentacyjnej koszulki. Trenerem reprezentacji nie powinien być dyzmowaty Smuda, który nie tylko nie potrafi sklecić poprawnej wypowiedzi w ojczystym języku, ale zamiast potrzebną wiedzą i racjonalnością kieruje się „nosem”, sympatiami, antypatiami, przeczuciem. Bezrefleksyjne faworyzowanie w składzie raczej miernych, jak na europejskie realia Polanskiego, Boenischa, Perquisa i Obraniaka kosztem wyróżniających się w naszej ekstraklasie Polaków, to wielki błąd, podobnie jak brak zmian, czy zwlekanie z nimi w kolejnych meczach. Uczestnicy turnieju, to w większości drużyny złożone z doskonale wyszkolonych zawodowców, na co dzień grających w swoich klubach, prowadzone przez starannie dobranych trenerów i potrafiące realizować bardziej lub mniej trafne założenia taktyczne. Na tym tle reprezentacja Polski jawi się jako zbiór kilku wybitnych indywidualności przemieszany ze średniakami, którzy często nie mają miejsca w podstawowym składzie w swoim klubie. O realizacji taktyki trudno mówić. Bronimy się rozpaczliwie starając się wyprowadzać kontrataki, a jeśli się uda zdobyć bramkę dzięki wybitnym umiejętnościom strzeleckim kilku gwiazd, to się cieszymy licząc na kolejny łut szczęścia. To dobrze, że trener Smuda rezygnuje. Zrobił tyle ile potrafił. Teraz trzeba polskiej reprezentacji doświadczonego, charyzmatycznego i przede wszystkim inteligentnego trenera.

 

Nadmuchany przez media do granic możliwości balon z emocjami pękł. Okazało się, że mimo porażki polskiej reprezentacji słońce wzeszło jak co dzień i jak co dzień otaczają nas problemy znacznie poważniejsze niż wygrana, czy przegrana kadry w piłce nożnej. W końcu to tylko sport, rozrywka. Emocjonujmy się dalej występami najlepszych i najambitniejszych w Europie. Cieszmy się, że dzięki Grekom do domu wraca sborna Rosji, co sprawia, że najazd dzikusów w krasnoarmiejskich czapkach z flagami z sierpem i młotem, szukających rozróby już nam raczej nie grozi. Trzymajmy też kciuki za najbardziej rozpoznawalnych w świecie polskich sportowców: Agnieszkę Radwańską i Marcina Matkowskiego z Mariuszem Fyrstenbergiem. Wimbledon tuż, tuż.

Adi Brand
O mnie Adi Brand

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości