Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński
585
BLOG

Sprawa ordynacji wyborczej

Antoni Z. Kamiński Antoni Z. Kamiński Polityka Obserwuj notkę 68

“Dobry rząd może być dla naszych celów zdefiniowany, po prostu, jako rząd zdolny i skłaniany do odpowiedzialnego działania. Przeciwnie, rząd zły, to rząd niestabilny, niekompetentny, niesprawny i/lub bezsilny.” (Giovanni Sartori)

Sprawa ordynacji wyborczej

Sprawa ordynacji wyborczej wciąż wzbudza kontrowersje. O zwolennikach wprowadzenia okręgów jednomandatowych JOW), a stanowią oni według badań opinii publicznej większość społeczeństwa, niektórzy powiadają z odcieniem wyższości, że są naiwnymi „oszołomami”. Polityczna poprawność wymaga, by opowiedzieć się za ordynacją proporcjonalną (OP). Mój stosunek do tych spraw jest czysto pragmatyczny i ściśle wiąże się z tym, co uważam za interes publiczny. Stanowisko to podziela zresztą wielu mądrych i szlachetnych ludzi. Zatem myślę, że wypowiadam tu również ich pogląd.

Decyzja o rodzaju ordynacji wyborczej nie jest zagadnieniem błahym. Instytucje społeczne, a do nich należy sposób organizacji wyborów, są podstawą porządku społecznego, a ten z kolei wpływa na losy narodów. Napoleon mawiał, z lekką przesadą, iż o losach wojen rozstrzygają instytucje. O ordynacji wyborczej powinno się rozmawiać w sposób rzeczowy i wolny od emocji, jako o podstawie ustroju państwa, która zadecydować może o jego przyszłości. W praktyce emocje dominują nad trzeźwą refleksją, a demagogia nad rzeczową argumentacją.

Podstawowa różnica między wyborami z okręgów jednomandatowych (JOW) a wyborami z okręgów wielomandatowych (ordynacja proporcjonalna - OP) polega na tym, że w pierwszym wypadku wyborcy wybierają rząd; w drugim zaś parlament, który dopiero z siebie wyłania rząd. Wyborcy wybierają rząd wtedy, kiedy mamy do czynienia z dwiema partiami zdolnymi do uzyskania większości w parlamencie, co w praktyce wyklucza koalicyjność rządów. Rząd koalicyjny pojawia się wtedy, kiedy żadna partia nie ma większości w parlamencie, co uniemożliwia samodzielne rządzenie. Podstawą tego rozumowania jest tzw. prawo Duverger’a, które mówi, iż w wybory z okręgów jednomandatowych powodują, że liczba partii zmierza do dwóch. Z kolei, okręgi wielomandatowe, typowe dla ordynacji proporcjonalnej, dają w efekcie systemy złożone z kilku partii, z których żadna nie jest w stanie zdobyć większości w parlamencie. Oczywiście, czasem pojawiają się wyjątki, jak ostatnio w Wielkiej Brytanii, gdzie w wyniku sukcesu „pozarządowej” partii liberalnej, powstał rząd koalicyjny, a z drugiej strony – na Węgrzech, gdzie w warunkach ordynacji proporcjonalnej ukształtował się system zbliżony do dwupartyjnego, a jedna z partii zdobyła w parlamencie większość konstytucyjną. Tendencja do dwupartyjności występuje również w Polsce, gdzie scena polityczna zdominowana jest od pięciu lat przez PO i PiS.

Twierdzę, a nie jestem w tym przekonaniu wyjątkiem, że JOW zapewnia ustrój polityczny o większej przejrzystości, umożliwiający skuteczniejszą kontrolę elektoratu nad politykami, a więc i zapewniający większą odpowiedzialność rządu przed wyborcami oraz ściślejszy związek między wyborcami i posłami. Te wartości znajdują się wysoko na liście moich priorytetów.

Zwolennicy ordynacji proporcjonalnej wyżej cenią, jak ujął to najbardziej z nich znany Arend Lijphart, proporcjonalność i sprawiedliwość społeczną. Moja wątpliwość dotyczy obu kryteriów. Proporcjonalność odnosi się do zbieżności statystycznej dystrybucji cech w społeczeństwie i w populacji politycznych przedstawicieli. W tej kwestii nie będę wyręczał Jerzego Przystawy, który znakomicie podważa zasadność tego stanowiska. Pojęcie sprawiedliwości społecznej jest zaś tak abstrakcyjne, że nie sposób sensownie odnieść go bezpośrednio do efektów wyborów. Wybory są z reguły sprawiedliwe w oczach zwycięzców, a niesprawiedliwe – w oczach przegranych. Zapytajmy na koniec, jaką wartość ma proporcjonalność reprezentacji skoro wyborcy mają ograniczoną zdolność rozliczania reprezentantów, tj. reprezentanci nie są zobowiązani do ich reprezentowania.

Z punktu widzenia wymogu przejrzystości, system dwupartyjny, kiedy to partia zwycięska przejmuje ster rządów, ma istotną przewagę nad systemem wielopartyjnym, gdzie koalicyjność rządów jest trudna do uniknięcia. Wynika ona stąd, że program wyborczy zwycięskiej partii staje się automatycznie programem rządu. W przypadku rządów koalicyjnych zaś, program rządu jest wynikiem niejawnych negocjacji między koalicjantami; zatem jego związek z preferencji wyborców jest luźny. Skoro prawdopodobieństwo rządów koalicyjnych w przypadku JOW jest małe, to rozwiązanie to daje większą przejrzystość.

Krytycy JOW zwracają jednak uwagę na inny skutek dwupartyjności: przy takim rozwiązaniu zwycięzca „bierze wszystko”, tj. partia na którą głosowała większość wyborców (chociaż zdarza się również, że jest to mniejszość, która zwycięża dzięki strukturze okręgów wyborczych), podczas gdy wyborcy partii przegranej nie „otrzymują nic”. Argument ten nie jest to całkiem trafny, bo walcząc o poparcie większości wyborców partie zmuszone są do przyjęcia strategii umiarkowanej, tj. „walczyć o środek boiska”. Zatem partia zwycięska musi sformułować i realizować program możliwy do zaakceptowania przez znaczną większość społeczeństwa, również wyborców partii przeciwnej. W innym wypadku zostanie przy następnej okazji skazana na porażkę.

Interesujące pytania, jakie w tym kontekście nasuwają się, dotyczą pojawienia się dwupartyjności w warunkach OP na Węgrzech, a także wystąpienia takiej tendencji w Polsce. Pierwsze z nich dotyczy oceny tego zjawiska z punktu widzenia kryteriów przyjętych przez zwolenników OP; drugie – jego oceny na gruncie kryteriów zwolenników JOW, dla których system dwupartyjny jest zjawiskiem pozytywnym. W moim rozumienia sprawy, z punktu widzenia zwolenników, dwupartyjność stanowi zaprzeczenie wartości, jakim OP ma służyć: zwycięzca bierze wszystko, kryteria „proporcjonalności” i „sprawiedliwości społecznej” także przestają być spełnione. Zatem, tendencja ta powinna wywołać niepokój i protesty tego środowiska, a nie wywołuje. Świadczy to, moim zdaniem, o tym że argument „sprawiedliwości społecznej” służy jako racjonalizacja dla zupełnie innych przesłanek.  

Drugie pytanie dotyczy tego, czy dwupartyjność w warunkach OP spełnia oczekiwania zwolenników JOW? Otóż nie spełnia. Albowiem w każdym z omawianych tu typów ordynacji wyborczej wytwarza się odmienny ustrój partii politycznych. Istota różnicy między nimi dotyczy relacji między przedstawicielami politycznymi, tj. posłami, a wyborcami oraz między szeregowymi parlamentarzystami a kierownictwem partii. W przypadku ordynacji proporcjonalnej, istotne jest znalezienie się na liście wyborczej partii, najlepiej na miejscu mandatowym, a te decyzje należą do kierownictwa partii – do partyjnych notabli. Los polityka zależy więc od stopnia ogólnego poparcia partii przez wyborców oraz dobrych stosunków z notablami, a w nikłym stopniu od bezpośredniej znajomości polityka przez wyborców. Wystarczy, że dana osoba znajdzie się na odpowiednim miejscu listy partyjnej i posiada znane nazwisko (piłkarz, kolarz, bohater reality show, uczestnik dyskusji w telewizji, itp., by zapewnić jej wybór do sejmu, niezależnie od kompetencji. A i tam, posłuszeństwo władzom partii wystarczy, by tkwić w sejmie tak długo, jak długo partia ta zachowa zdolność do zdobywania w nim miejsc. OP gwarantuje więc silną pozycję notablom, podrzędną pozycję szeregowym parlamentarzystom i nikły wpływ elektoratu na selekcję indywidualnych posłów. Oligarchiczność jest więc w sposób naturalny wbudowana w strukturę tej ordynacji.

W przypadku okręgów jednomandatowych, ze względu na ich mniejsze rozmiary i związany z tym fakt, że reprezentuje je tylko jeden poseł, kontakt wyborców z ich przedstawicielem jest bardziej bezpośredni: głosują oni nie tylko na partię, ale również na konkretnego człowieka. Ten czynnik wiąże się z kluczowym dla jakości demokracji problemem zdolności wyborców do rozliczenia politycznych przedstawicieli z ich działalności publicznej. Z drugiej strony, w sposób istotny podnosi on poczucie odpowiedzialności posłów przed ich wyborcami. Trafnie podsumował tę różnicę Karl Popper: „[…] system wyborczy reprezentacji proporcjonalnej odziera posła z odpowiedzialności osobistej. Czyni zeń maszynę do głosowania, a nie myślącego i czującego człowieka. Według mnie jest to dostateczny argument przeciwko reprezentacji proporcjonalnej. Albowiem to, czego w polityce potrzebujemy, to jednostki zdolne do własnego sądu i przygotowane do ponoszenia osobistej odpowiedzialności.”

Zdobycie mandatu w okręgu jednomandatowym wzmacnia pozycję polityka wobec kierownictwa partii: przywódcy partyjni muszą się znacznie większym stopniu liczyć z szeregowymi parlamentarzystami i brać pod uwagę ich opinie niż w przypadku ordynacji proporcjonalnej. Umożliwia to również wewnętrzna kontestację. Pozycja przywódcy partii jest przedmiotem stałej konkurencji wewnętrznej. Można powiedzieć, że tak jest również w przypadku OP, ale tam decydujące są intrygi w gronie notabli partyjnych, gdy tu o pozycji rozstrzyga poparcie wyborców oraz poparcie wewnętrzne w partii, co zapewnia większą przejrzystość i demokrację wewnętrzną, a zatem hamuje tendencje oligarchiczne.

Z punktu widzenia nas, obywateli, zaletą JOW jest konkurencyjność tego rozwiązania: politycy muszą konkurować między sobą o miejsca w organach przedstawicielskich, przywódcy partii na co dzień stają w sytuacjach, kiedy ich przywództwo jest kwestionowane. Konkurencja zmusza polityków do zwiększenia kompetencji, podnoszenia skuteczności działania. Zasada „zwycięzca bierze wszystko” znana jest we wszystkich systemach organizacyjnych, w których takie wartości, jak sprawność i skuteczność są istotne: w piłce nożnej, orkiestrach symfonicznych, nauce, przedsiębiorczości, itp. Nie ma powodu, byśmy my – obywatele – byli bardziej miłosierni dla polityków niż dla innych.

Dla prostoty zająłem się tu dwiema, ogólnymi zasadami wyborczymi, bo inne rozwiązania są tylko ich wariantami. Co więcej, konkretne OP różnią się między sobą pod względem wielkości okręgów i progów wyborczych oraz sposobów przeliczania głosów na mandaty, podobnie w JOW możemy mieć z zasadą „pierwszy na mecie”, lub z wymogiem uzyskania bezwzględnej większości. Specjaliści od systemów wyborczych zajmują się wynajdowaniem coraz to bardziej skomplikowanych rozwiązań, nie zważając na to, że systemy wyborcze powinny być zrozumiałe dla każdego obywatela, a nie tylko dla specjalistów.

Pytanie pojawiające się w dyskusjach nad kwestią ordynacji wyborczej brzmi: po co sobie zawracać tym głowę skoro ta formuła jest zapisana w Konstytucji. Zmiana ordynacji wymagałaby nie tylko poparcia większości w sejmie, co już jest mało prawdopodobne, ale i większości konstytucyjnej, co jest nierealne? Powody, dla których należy się tym zajmować są dwa. Po pierwsze, chodzi o skłonienie zwolenników OP, by podjęli dyskusję – niech zaczną myśleć! To też mało realne: po co mają myśleć, skoro ich patroni polityczni czują się lepiej przy tej formule wyboru, a to oni decydują o tym, jak będziemy wybierać. Drugi powód jest ważniejszy: niech więc mają świadomość, że sprzeniewierzają się w ten sposób interesowi publicznemu.

I jeszcze jedno, pada argument, iż taka zmiana systemu wyborczego mogłaby zdestabilizować system polityczny w sposób zagrażający bezpieczeństwu narodowemu. Nie należy takiej groźby lekceważyć. Po pierwsze jednak, Polacy wielokrotnie dali dowód wysokiego poziomu zdolności samo-organizacyjnych. Po drugie, przecież właśnie idzie o wywołanie destabilizacji związanej z otwarciem dostępu do polityki dla ludzi niezależnie myślących, kierujących się w większym stopniu dobrem publicznym; o zwiększenie publicznej kontroli nad życiem politycznym. Zmiana systemu wyborczego musiałaby przynieść efekt rewolucyjny. Można tylko zastanawiać się, czy warto to ryzyko podjąć. 

Przypomnę na koniec, że do głównych punktów programu wyborczego PO, a też i programu wyborczego Prezydenta-elekta Bronisława Komorowskiego należy wprowadzenie JOW. Gdyby Jarosław Kaczyński był politykiem z wyobraźnią, powiedziałby „sprawdzam” i poparł ten zamysł, wtedy mogłoby się okazać, że PO nie traktuje tego hasła programowego poważnie, a wśród jej przywódców wielu jest zdecydowanie przeciwnych się temu rozwiązaniu. Zaryzykuję tezę, że idea JOW jest popularniejsza wśród elektoratu PiS, partii programowo przeciwnej JOW, niż wśród zwolenników PO, która przyjęła JOW za swoje sztandarowe hasło. Ale polityka w naszym kraju daleko odbiega od normalności.

Antoni Z. Kamiński

Profesor; ​politolog, socjolog; pracuje w Instytucie Studiów Politycznych PAN; aktywny uczestnik polskiego życia obywatelskiego, m.in. założyciel i pierwszy prezes Transparency International - Polska; jeden z liderów ruchu społecznego na rzecz reformy ordynacyjnej (Jednomandatowe Okręgi Wyborcze) oraz przewodniczący Kuratorium Fundacji Konkurs Pro Publico Bono; członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (68)

Inne tematy w dziale Polityka