Komentuj, obserwuj tematy,
Załóż profil w salon24.pl
Mój profil
Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
486
BLOG

Choroba "dyrektorów" i lekarzy

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 7

Profesor Janion z Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii.

Zdawałam sobie sprawę, że dla skuteczności leczenia obok nowoczesnej aparatury najważniejsze było zorganizowanie kompetentnego, życzliwego, ale to nie znaczy pobłażliwego wobec zaniedbań zespołu. Moją długofalową strategią rozwoju było zbudowanie zespołu profesjonalistów, którzy swoją pracę wykonują z sercem i wielką starannością. W ten sposób buduje się wspólne dobro, czyli jak najlepsze rozwiązywanie problemów kardiologicznych w naszym regionie. Bo w czasie zmian organizacyjnych w służbie zdrowia bardzo łatwo "rozmienić się na drobne". Marianna Janion

Czy zabrakło wolnego stołu operacyjnego i zespołu w Kielcach aby wieść ponad 50 km pacjenta lekarza do Szpitala na Oddział Kardiologii Inwazyjnej w Końskim.

Skończyło się tragicznie dla pacjenta.

http://fakty.interia.pl/swietokrzyskie/news-smierc-lekarza-we-wloszczowie-sledztwo-prokuratury,nId,2437241

Prokuratura wszczęła postępowanie dot. śmierci lekarza szpitala we Włoszczowie (Świętokrzyskie). Śledztwo prowadzone jest ws. nieumyślnego spowodowania śmierci oraz narażenia niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia – powiedziała szefowa Prokuratury Rejonowej Małgorzata Zarychta-Chodup.

Śledztwo w sprawie śmierci lekarza z Włoszczowy (zdjęcie ilustracyjne) /Wojciech Stróżyk /East News
Śledztwo w sprawie śmierci lekarza z Włoszczowy (zdjęcie ilustracyjne)/Wojciech Stróżyk/East News

59-letni chirurg zasłabł w poniedziałek po 24-godzinnym dyżurze kontraktowym we włoszczowskim szpitalu, przed kolejnym, który miał pełnić na szpitalnym oddziale ratunkowym. Po podjętej akcji reanimacyjnej, lekarza przewieziono do Specjalistycznego Szpitala w Końskich, w związku z podejrzeniem zawału. Mężczyzna zmarł podczas wykonywania zabiegu koronografii.



Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/swietokrzyskie/news-smierc-lekarza-we-wloszczowie-sledztwo-prokuratury,nId,2437241#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome


Prokuratura Rejonowa we Włoszczowie wszczęła śledztwo w tej sprawie. "Na razie prowadzone jest ono w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny. Oprócz tego przedmiotem postępowania jest też sprawa narażenia tego lekarza, przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo w szpitalu i organizację pracy, na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia, i ewentualnego uporczywego naruszania w ten sposób jego praw pracowniczych" - poinformowała PAP Zarychta-Chodup.

Śledczy zabezpieczyli dokumentację medyczną włoszczowskiego szpitala, dotyczącą zarówno leczenia lekarza przed jego przewiezieniem do placówki do Końskich, jak i jego akta osobowe. Prokuratorzy zamierzają przesłuchać wszystkie osoby, które w dniach 3 i 4 września pełniły dyżur wraz z chirurgiem. W środę przeprowadzona zostanie sekcja zwłok mężczyzny.

Także w tym dniu zebrał się zarząd powiatu włoszczowskiego, który wysłuchał wyjaśnień dyrektorki włoszczowskiej lecznicy Joanny Ochał. Była ona pytana m.in. o to, czy zmarły lekarz po odbyciu 24-godzinnego dyżuru był zmuszany do podjęcia pracy na szpitalnym oddziale ratunkowym. "Z wyjaśnień dyrektorki wynika, że nie. Lekarz po odbyciu pierwszego dyżuru odmówił podjęcia pracy na SOR-ze, ze względu na złe samopoczucie. Dyrekcja placówki w jego miejsce oddelegowała innego lekarza" - powiedział PAP starosta włoszczowski Jerzy Suliga.

Dyrektorka lecznicy pytana była też, czy lekarz mógł być przeciążony pracą, z powodu zbyt wielu dyżurów. "Z jej słów wynika, że zmarły lekarz miał niewiele dyżurów - siedem w miesiącu. Inni też pełnili podobne dyżury, które są praktykowane głównie w weekendy. W dniach roboczych te dyżury są krótsze" - podkreślił starosta.

14 września zbierze się rada powiatu włoszczowskiego, która może podjąć decyzję o ewentualnej kontroli w szpitalu. "Jeśli padną wnioski o przeprowadzenie kontroli w lecznicy, to zapewne Komisja Rewizyjna przychyli się do tej sugestii.  Wydaje się jednak, że powinniśmy poczekać na rezultaty postępowania prokuratorskiego.  Poza tym dokumentacja medyczna została zabezpieczona przez policję i prokuraturę. Nie mielibyśmy możliwości wiarygodnego sprawdzenia, jak przebiegały dyżury w szpitalu" - dodał Suliga.

PAP



Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/swietokrzyskie/news-smierc-lekarza-we-wloszczowie-sledztwo-prokuratury,nId,2437241#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome


http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/zdrowie-i-uroda/artykuly/art/8073342,profesor-marianna-janion-i-jej-swietokrzyskie-centrum-kardiologii,id,t.html

Marianna Janion Profesor doktor habilitowany nauk medycznych, specjalista kardiologii, od 1990 roku konsultant wojewódzki w dziedzinie kardiologii, ordynator Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii, wykładowca akademicki, propagatorka profilaktyki chorób serca. Pierwszy w województwie kardiolog - kobieta profesor zwyczajny nauk medycznych. Autorka podręczników akademickich, programów dydaktycznych z interny i kardiologii oraz ponad 300 prac naukowych wydanych w Polsce i zagranicą. Autorka unikalnych badań przeprowadzonych w województwie świętokrzyskim o wpływie środowiska, z którego pochodzą chorzy na zawał serca. Od początku zabiegała o rozwój świętokrzyskiej kardiologii. Przewodnicząca Sekcji Chorób Serca u Kobiet Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Czytaj więcej: http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/zdrowie-i-uroda/artykuly/art/8073342,profesor-marianna-janion-i-jej-swietokrzyskie-centrum-kardiologii,id,t.html


Żeby zdobyć pieniądze na pracownię diagnostyczną i powiększyć oddział, poszła po prośbie do czterdziestu szefów liczących się firm w województwie świętokrzyskim - profesor Marianna Janion rozpoczyna opowieść o powstawaniu Świętokrzyskie Centrum Kardiologii - Była pani jedną z pierwszych w Polsce kobiet ordynatorów oddziału kardiologii, w dodatku najmłodszą, bo kiedy obejmowała pani to stanowisko w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kielcach miała 36 lat. Jak się udało przełamać męską hegemonię? - Wszystko zaczęło się, jak byłam na trzecim roku medycyny i będąc w kole naukowym zaczęłam pracować w Klinice Kardiologii profesora Władysława Króla w Krakowie, gdzie adiunktem był doktor nauk medycznych Stefan Mareczek. 16 stycznia 1977 roku powstał pierwszy w województwie kieleckim oddział kardiologii, a jego ordynatorem został właśnie doktor Mareczek, nasz nauczyciel i mistrz zawodu. W tym samym roku skończyłam studia i profesor Król zaproponował mi pracę w Krakowie, ale ponieważ mój przyszły mąż mieszkał w Kielcach, postanowiłam związać się z Kielcami. Chociaż doktor Mareczek przyjął zasadę, że do swojego zespołu, który tworzył w Kielcach, będzie przyjmował samych mężczyzn to jednak rekomendacja profesora Króla przekonała go i zostałam przyjęta do grona pracowników oddziału. Bo kobiety kardiolodzy to urlopy macierzyńskie, zwolnienia lekarskie z powodu chorób dzieci? - Pewnie tak. Ta opinia powodowała, że miał opory, ale ostatecznie złamał zasadę i postanowił przyjąć do zespołu mnie i panią doktor Teresę Jadwigę Pawłowską-Putałę. Byłyście dwiema kobietami w męskim zespole? - Tylko my dwie oraz oczywiście dominowali panowie Józef Jaguś, Krzysztof Dybich, Hubert Konstantynowicz, Stanisław Buda, Zdzisław Białuch, Czesław Witkowski. Byłam jednocześnie pracownikiem Akademii Medycznej w Krakowie z oddelegowaniem do Instytutu Kształcenia Medycznego w Kielcach. W tym czasie odbywały się w Kielcach wykłady i zajęcia praktyczne z interny, chirurgii, pediatrii, ginekologii i psychiatrii. Zespół funkcjonował przez 15 lat do 1991 roku. Dzieliłam swoje życie na pracę w szpitalu, dyżury, zajęcia ze studentami, a po pracy zabierałam się do książek, żeby dobrze przygotować się do zajęć ze studentami. A tu jeszcze rodzina, dzieci, kolejne specjalizacje z interny i kardiologii no i oczywiście rozwój naukowy rygorystycznie przestrzegany na krakowskiej akademii. Obsada oddziału była bardzo skromna, zawsze było nas mało. Bywało, że nie wiedziałam gdzie iść, czy z wizytą poranną do chorych, których miałam pod opieką, czy do grupy studenckiej, która na mnie czeka, czy na izbę przyjęć, bo właśnie wzywają pilnie lekarza kardiologa na konsultację. Wybierałam zawsze taką opcję, że po pierwsze pacjent, więc kiedy mnie wezwano, zabrałam całą grupę studentów na izbę. Akurat przywieźli człowieka czterdziestoparoletniego z zawałem serca, u którego na izbie przyjęć doszło do nagłego zatrzymania krążenia. Rozpoczęliśmy akcję reanimacyjną. Studenci mieli praktyczną naukę zawodu lekarza. Uratowaliście tego chorego? - Tak, wszystko przebiegło bardzo sprawnie. Mieliśmy wspaniałego nauczyciela doktora Mareczka, który powtarzał nam, że wszystko, co robimy, musi być korzystne dla pacjenta. Dla niego tu jesteśmy i dla niego powinniśmy stworzyć najlepsze z możliwych warunki do leczenia. Po czterech latach w 1981 roku dr Mareczek wrócił do Krakowa. Ordynatorem oddziału został dr Czesław Witkowski, wspaniały człowiek, z ogromnym doświadczeniem, intuicją. Wtedy nie mieliśmy dobrej aparatury diagnostycznej, więc czerpaliśmy z doświadczenia dr Witkowskiego. W 1988 roku po długiej chorobie zmarł doktor Witkowski. Mieliśmy już wówczas z kilkoma kolegami specjalizacje, ja zrobiłam doktorat z kardiologii, każdy szukał swojej ścieżki naukowej. Mnie interesowała echokardiografia, ale doktor Konstantynowicz stwierdził: ty jesteś do innych celów przeznaczona, będziesz naszym szefem. Kobieta szefem męskiego zespołu kardiologów? - Nie byłam z tego zadowolona, myślałam, że koledzy sobie ze mnie żartują, ale jak się potem okazało mówili całkiem poważnie. Bała się Pani, że jako kobieta, matka dwójki dzieci, nie poradzi sobie? - Miałam 36 lat, 12-letnią córkę i 4-letniego syna. A oddział - to było ogromne wyzwanie. Ale doktor Mareczek i profesor Tadeusz Horzela (Kierownik Kliniki Kardiologii w Krakowie, promotor mojej pracy doktorskiej) przekonali mnie. Zdawałam sobie sprawę, że jest to wielka odpowiedzialność: był rok 1989, Polska w długach, gospodarka w kryzysie. Obiecałam sobie: spróbuję na rok, a potem zrezygnuję. Przed tym konkursem doktor Stanisław Buda wyjechał na kontrakt do Libii, więc słałam do niego listy: "Stasiu, będziesz ordynatorem, koniecznie musisz wrócić". A on odpisał: "Marianna, zostań, ale obiecaj, że mi przedłużysz na rok urlop bezpłatny". Stanęłam do konkursu z kolegami. Wygrałam i 15 grudnia 1989 roku zostałam ordynatorem, a doktor Hubert Konstantynowicz został moim zastępcą. I co pani zrobiła pierwszego dnia? - Następnego dnia pojechałam do profesora Ludwika Sędziwego, który kierował kliniką wszczepiania rozruszników serca w Krakowie. To był palący problem chorych z naszego regionu, bo nie mieliśmy własnego ośrodka i nasi pacjenci musieli tygodniami leżeć i czekać unieruchomieni z elektrodami do czasowej stymulacji. To było straszne, dlatego postanowiłam o nich zawalczyć. Kiedy dr Buda wrócił z Libii, wspólnie z dr Wojciechem Gutkowskim zostali skierowani do ośrodka krakowskiego, gdzie uczyli się implantacji rozruszników serca. A ośrodek rozruszników? Niektórzy wówczas mówili, że niepotrzebny. - Nie mieliśmy gdzie leczyć chorych. Oddział kardiologii miał 37 łóżek. Dzieliliśmy ten oddział z intensywną terapią anestezjologiczną. Chorzy leżeli ciągle na dostawkach na korytarzu. Pewnego razu ówczesny wojewoda kielecki Józef Płoskonka odwiedzał swojego znajomego, który był u nas leczony. Przedstawiłam mu pilną potrzebę zorganizowania ośrodka implantacji sztucznych rozruszników w Kielcach. Wojewoda, co jest coraz rzadszą cechą, potrafił wysłuchać i wczuł się w problemy kieleckiej kardiologii. Był 1993 rok. "Jest kryzys, a wy chcecie budować?" zdziwił się, a potem spytał, ile to będzie kosztować. To były wtedy realne pieniądze. "A co dalej?" - drążył. Powiedziałam, że należy obok szpitala wojewódzkiego wybudować nowy budynek dla kardiologii, bo zachorowalność i śmiertelność z powodu chorób układu krążenia w województwie jest bardzo wysoka - jedna z najwyższych w Europie. "To pani tak zaczęła od wysokiego C? Zejdźmy niżej". Więc zeszliśmy niżej i dostaliśmy akceptację, żeby utworzyć ośrodek wszczepiania rozruszników. Kiedy wszczepiliście pierwszy rozrusznik? - 6 lipca 1993 roku uruchomiliśmy pierwszy w województwie Ośrodek Implantacji Sztucznych Rozruszników Serca. Dziś wszczepiamy blisko 1000 rozruszników rocznie w tym nowoczesne kardiowertery-defibrylatory, rozruszniki resynchronizujące, wykonujemy ablacje. Długo się wtedy leżało w szpitalu? - W roku 1989 średni czas hospitalizacji w oddziale wynosił 15-16 dni. Poza ekg i niskiej klasy aparaturą do diagnostyki nieinwazyjnej nie dysponowaliśmy żadnymi innymi możliwościami, więc proces diagnostyczny był wydłużony. Teraz średni czas pobytu pacjenta wynosi około 5- 6 dni. To wtedy ruszyła Pani do biznesmenów po pomoc? - Już w grudniu i w styczniu, po objęciu funkcji ordynatora, prosiłam o spotkania z prezesami liczących się firm i prezesami banków, odwiedziłam chyba czterdziestu dyrektorów, aż trafiłam do pana Witolda Zaraski, prezesa Exbudu, któremu zarekomendował mnie mój pacjent. Byliśmy na spotkaniu z doktorem Konstantynowiczem, prezes Witold Zaraska też potrafił wysłuchać, zaufał nam, decyzję podjął w czasie rozmowy i w kilka miesięcy później w maju 1990 roku oddział został wyposażony w światowej klasy aparat echokardiograficzny firmy Hewlett Packard, holter do analizy arytmii, bieżnię do testów wysiłkowych. To był w owym czasie sprzęt na miarę europejską, wart ponad 300 tysięcy dolarów. W Polsce tylko kilka klinik mogło się poszczycić takim sprzętem do diagnostyki nieinwazyjnej chorób układu krążenia. Ponadto pracownicy Exbudu zaprojektowali i wyposażyli w funkcjonalny, nowoczesny sprzęt trzy pracownie. I nie zamknęliście ich na klucz, żeby się nie zużyły? - Były sugestie, żeby tak zrobić (śmiech). Ale nie po to urządzaliśmy te pracownie, one miały służyć chorym. Nawiązaliśmy współpracę z profesorem Piotrem Hoffmanem z Instytutu Kardiologii w Warszawie, światowej klasy echokardiografistą, który przyjeżdżał do nas raz w miesiącu, a my na ten dzień zapraszaliśmy pacjentów, co do których mieliśmy wątpliwości diagnostyczne. Współpracowaliśmy ze znakomitymi specjalistami z wielu klinik, dzięki czemu mogliśmy optymalnie wykorzystywać ten sprzęt dla mieszkańców naszego regionu, bo zależało nam, żeby to przełożyło się na właściwą diagnozę dla pacjenta. To były i są bardzo ważne i trudne decyzje. W oparciu o stan kliniczny i badanie echokardiograficzne ustala się między innymi wskazania do leczenia operacyjnego wad serca. Dysponując dobrą aparaturą udało mi się skonsolidować zespół lekarzy i pielęgniarek. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Wszyscy zdobywaliśmy wiedzę, merytorycznie dyskutowaliśmy, patrzyliśmy w przyszłość. Ciągle był aktualny problem - jak poprawić skuteczność naszego działania, jak lepiej służyć chorym.


Zdawałam sobie sprawę, że dla skuteczności leczenia obok nowoczesnej aparatury najważniejsze było zorganizowanie kompetentnego, życzliwego, ale to nie znaczy pobłażliwego wobec zaniedbań zespołu. Moją długofalową strategią rozwoju było zbudowanie zespołu profesjonalistów, którzy swoją pracę wykonują z sercem i wielką starannością. W ten sposób buduje się wspólne dobro, czyli jak najlepsze rozwiązywanie problemów kardiologicznych w naszym regionie. Bo w czasie zmian organizacyjnych w służbie zdrowia bardzo łatwo "rozmienić się na drobne". Marianna Janion

Czytaj więcej: http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/zdrowie-i-uroda/artykuly/art/8073342,profesor-marianna-janion-i-jej-swietokrzyskie-centrum-kardiologii,id,t.html

Ile było wtedy oddziałów kardiologicznych w naszym województwie? - U nas był jeden, w 1989 roku powstał w Czerwonej Górze oddział internistyczno-kardiologiczny, a w 2002 oddział kardiologii. W 1992 roku powstał oddział kardiologii w Starachowicach, w 1996 roku w Ostrowcu Świętokrzyskim, w 2000 roku w Końskich, w 2002 roku w Sandomierzu, a ostatnio również w Pińczowie. A my nadal dysponowaliśmy tylko 37 lóżkami kardiologicznymi. Ówczesna dyrekcja szpitala miała koncepcję przeniesienia ginekologii do Szpitala Ginekologicznego na Prostej. W tym miejscu chcieliśmy poszerzyć bazę łóżkową i uruchomić pracownię kardiologii inwazyjnej, w której miały być wykonywane zabiegi koronarografii i angioplastyki wieńcowej. Spotkało się to z wielkim sprzeciwem środowiska lekarskiego. Odpuściła pani? - Na konflikcie jeszcze nikt niczego nie zbudował. I wtedy pomógł Jan Paweł II? - W 1997 roku byłam zaproszona na poświęcenie kliniki kardiochirurgii profesora Antoniego Dziatkowiaka w Krakowie, która też rodziła się w wielkich bólach, bo właściwie nic się wtedy nie budowało. Na tym spotkaniu z ust Jana Pawła II padły proste słowa: "Niech służy". To było mi bardzo bliskie, dla mnie zawsze ważna była perspektywa, żeby to, co zrobimy, służyło pacjentowi, bo przecież nasza praca to służba pacjentowi. Nawet określa się nas terminem "służba zdrowia". I te słowa: "Niech służy - ludziom" nie dawały mi spokoju. Pomyślałam sobie, że trzeba dążyć do tego wysokiego C. I znowu poszła pani na pielgrzymkę do wpływowych ludzi z naszego regionu? - Z panią dyrektor Barbarą Sarnecką-Szunke i dyrektorem Janem Gieradą chodziliśmy, orędowaliśmy, wypraszaliśmy. Udało się pozyskać prezesa Zaraskę, wojewodę Zygmunta Szopę i w 1997 roku wbiliśmy pierwszą łopatę pod budowę Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii. Zresztą prezes Zaraska też był pacjentem waszego oddziału, bo dopadła go choroba dyrektorów. - Tak, a potem przychodził na badania kontrolne i stwierdził: to jest dobra inwestycja. W ciągu trzech lat Centrum zostało wybudowane i wyposażone w najnowocześniejszą aparaturę medyczną. To był cud na tamte lata. Zawdzięczamy to wielu ludziom. W zdobyciu środków na wyposażenie pomagał nam Henryk Długosz, wówczas przewodniczący rady wojewódzkiej Sojuszu Lewicy Demokratycznej w Kielcach, (poseł na Sejm i członek Komisji Skarbu Państwa, Uwłaszczenia i Prywatyzacji - przyp. red.). Ja tylko mogłam przekonywać i prosić, a oni chcieli nas wysłuchać. Dziś ludzie już nie potrafią słuchać siebie nawzajem - każdy ma "swoją rację". W 2001 roku zrobiliśmy pierwszą koronarografię i znów dla dobra chorych współpracowaliśmy z najlepszymi klinikami w Polsce. Zatrudniliśmy i wyedukowali młodą kadrę, która mogła dzięki temu zdobywać praktyczne umiejętności. Potem była pierwsza angioplastyka, w 2002 roku zaczęła pracę dyżurująca przez 24 godziny na dobę pracownia hemodynamiki. Województwo świętokrzyskie przestało być białą plamą i u nas też przez całą dobę można było inwazyjnie ratować ludzi z zawałem serca. W 2006 roku uruchomiliśmy pracownię elektrofizjologii, a w 2008 oddział kardiochirurgii. Na etapie budowy i rozwoju Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii niezastąpiony okazał się dyrektor Jan Gierada. Również obecnie możemy liczyć na wielu szlachetnych ludzi dobrej woli. Wymienię tu tylko pana Zygmunta Tomaszewskiego (prezesa Polonez Plus, spółki zajmującej się montażem produkcją i systemów klimatyzacyjnych - przyp. red.), pana Michała Sołowowa, którzy zauważają potrzeby pacjentów Świętokrzyskiego Centrum Kardiologii. W tym miejscu pragnę im serdecznie podziękować. A rozwój naukowy? - Cały ten czas uczyliśmy się, wprowadzaliśmy nowoczesne metody leczenia, prowadziliśmy badania naukowe. Publikowaliśmy nasze osiągnięcia w kraju i za granicą. Ja i moi współpracownicy zdobywaliśmy kolejne stopnie i tytuły naukowe. Blisko 20 doktoratów, 3 obronione habilitacje, 2 profesury. Ale to powstało przy "okazji", bo naszym głównym celem byli przede wszystkim pacjenci. Nasze oddziały kardiologii mają status kliniki. Wykształciliśmy blisko 70 specjalistów kardiologii dla naszego szpitala i pozostałych oddziałów w województwie, wyspecjalizowaliśmy wielu specjalistów z zakresu chorób wewnętrznych. To wszystko ma służyć chorym. I co dalej? Czego brakuje? Ośrodka transplantacji serca? - Myślę, że na to jeszcze za wcześnie. Powinniśmy pochylić się nad problemami ludzi starszych, bo żyjemy coraz dłużej i przybywa schorzeń kardiologicznych związanych z wiekiem. Potrzebujemy kompleksowej profilaktyki chorób układu krążenia i leczenia pacjentów z niewydolnością serca, których jest coraz więcej. Tacy chorzy co dwa-trzy miesiące muszą być hospitalizowani z powodu objawów niewydolności krążenia, narastającej duszności i obrzęków, a gdyby udało się stworzyć centrum, w którym tacy pacjenci byliby ambulatoryjnie konsultowani przez kardiologa, diabetologa, pulmonologa, nefrologa, dietetyka, przeszkoleni przez pielęgniarkę - edukatorkę o odpowiednim trybie życia, odżywiania, przestrzegania bilansu wodnego organizmu, ich choroba przebiegałaby łagodniej, poprawiłaby się jakość ich życia oraz dalsze rokowanie. W ostatnich latach jednym z istotnym problemów jest wada serca - zwężenie zastawki aorty. Właściwym leczeniem jest kardiochirurgiczna operacja wymiany tej zastawki, ale często stan biologiczny pacjenta, współistniejące liczne choroby są przeciwwskazaniem do operacji. Wówczas jedyną możliwością dla tych pacjentów jest małoinwazyjna, przezskórna implantacja protezy zastawki. Powinniśmy zacząć wymieniać tą techniką zniszczone zastawki aortalne. Kolejnym krokiem powinno być uruchomienie sali hybrydowej, w której możliwe byłyby jednoczasowe interwencje zarówno kardiologa inwazyjnego jak i kardiochirurga, na przykład równoczesna angioplastyka krytycznie zwężonej tętnicy szyjnej i wykonanie złożonego zabiegu kardiochirurgicznego, co zapobiega udarowi mózgu - wysoce prawdopodobnego powikłania takiego zabiegu. Również usuwanie uszkodzonych elektrod układu stymulującego powinno odbywać się na sali hybrydowej. W najbliższej przyszłości nieuniknione będzie wyposażenie naszego ośrodka w urządzenie do wspomagania pracy lewej komory implantowane na krótko, np. w ostrej fazie zawału serca u pacjentów z powikłaniami hemodynamicznymi lub długoterminowo u chorych z dużym uszkodzeniem lewej komory, żeby dotrwali do przeszczepienia serca lub wyzdrowienia. Takiego modelu leczenia jeszcze nie ma w Polsce? - Nie i dlatego pewnie trudno będzie nam do niego przekonać decydentów. Jaką pani ma refleksję po tych 25 latach wolności, nowej Polski? - Jakoś tak się stało, że życie zaczęło przypominać grę, w której nie obowiązują żadne zasady, obiektywizm, docenianie ludzi mądrych, doświadczonych. Dlatego trzeba wiedzieć, kto ma w niej wygrać. Dla mnie jako lekarza w tej grze ma wygrać pacjent. On jest najsłabszy w naszej wędrówce i to do niego powinniśmy dostosować tempo marszu. Pacjent i jego dobro jest naszym celem, a nie środkiem do realizowania swoich osobistych celów i ambicji. Dziękuję za rozmowę

Czytaj więcej: http://www.echodnia.eu/swietokrzyskie/zdrowie-i-uroda/artykuly/art/8073342,profesor-marianna-janion-i-jej-swietokrzyskie-centrum-kardiologii,id,t.html

Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka