Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka
496
BLOG

Czas jak rzeka, jak rzeka płynie unosząc w przeszłość tamte dni -Wywiad jak rzeka Wisła

Albatros ... z lotu ptaka Albatros ... z lotu ptaka Polityka Obserwuj notkę 0

Wywiad pp. Jakuckich z FYM-em dr Pawłem Przywarą jak "rzeka Wisła":

trudna rzeka z mieliznami choć piękna bo nasza.

Może życiodajny deszcz wiosenny po długiej zimie  i czyste wody: Sanu , Dunajca i Pilicy przyniosą prawdę i piękno polskiej Ziemi.

Także tej Smoleńskiej. Zaczyna się Wielki Tydzień. Przyjdzie po Wielkim Piątku, Wielka Sobota i Wielkanoc - Dzień tryumfu Jezusa Chrystusa - życia nad śmiercia.

Przed Piłatem sądzonym prawem rzymskim w zniewolonej Judei - ja się po to narodzilem aby dać świadectwo prawdzie

Obecnie są ludzie, Polacy ktorzy wiernie idą za Chrystusem...

Pamiętam tamten czas, 2010,2011-2015: obyśmy nigdy nie zwątpili...



Gdzie modra rzeka niesie wody swe,

Tam słońca blask ujrzałem pierwszy raz

Nad brzegiem jej spędziłem tyle chwil,

Że dziś, bez rzeki, smutno mi

Tam każdy dzień, to skarb

Dziś ... mój jedyny skarb.

Czas jak rzeka Niemen


Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie,

Unosząc w przeszłość tamte dni

Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie,

Unosząc w przeszłość tamte dni

Do dni dzieciństwa wraca moja myśl

W marzeniach moich żyje rzeka ta

Tak bardzo chciałbym być nad brzegiem jej

Więc niech wspomnienie dalej trwa

Tam każdy dzień, to skarb

Dziś ... mój jedyny skarb.

http://naszsalon24.org/2019/04/13/grzegorz-braun-o-smolensku/

Grzegorz Braun o Smoleńsku

BY PIKO · 13 KWIETNIA 2019

7 KOMENTARZY


Tadeusz_K 13 kwietnia 2019 o 10:50

-powtórka? (http://naszsalon24.org/2019/04/09/wierszyk-optymistyczno-pesymistyczny/#comment-112590)

-Czy nowe otwarcie?

piko 13 kwietnia 2019 o 11:13

Powtórka, nie powtórka.

Tam był komentarz tu jest notka. Pewnie samodzielne teksty z tytułem są bardziej zauważalne niż linki w komentarzu.

Tadeusz_K 13 kwietnia 2019 o 12:25

#Tam był komentarz tu jest notka. #

-Istotnie, ….rozumiem..

Warto przypomnieć w pewnym sensie istotne podsumowanie i przypomnienie..

Ludzie mają bardzo krótką pamięć- od wyborów do wyborów, a w przerwie tabula rasa.

I de novo to samo.

J. Kochanowski przypomina mi się w tym momencie.

pzdrw.

Janekp1 13 kwietnia 2019 o 16:08

@ALL

http://niepoprawni.pl/blog/civilebellum/trotyl-na-wraku-ktorego-nie-ma

Nowa notka civilebellum .

Janekp1 14 kwietnia 2019 o 17:51

Ukrywanie kluczowej wiedzy. Daje im to bezkarność [na jakiś czas] .

Z książki Tracimy Kościół czyli zawał Polski Leszek Misiak, str. 295 inn.

Wyd. Oficyna AURORA. https://www.oficyna-aurora.pl

Książka formatu A5, objętość 456 stron. Będzie kosztowała 45 zł.

[—-]

Dzięki temu krok po kroku doszedłem do sytuacji, w której można zarówno komisję ministra Jerzego Millera i dra Macieja Laska, jak i obie komisje Macierewicza, postawić niejako pod murem. Z jednej strony zataiły one kluczowe informacje, z drugiej nie wyjaśniły np. sprzeczności raportów rosyjskiego i polskiego oraz amerykańskiego. Na przykład według zapisów rejestratora alertów o zbliżaniu się do ziemi TAWS nie było komendy załogi o odejściu na drugi krąg tak jest w amerykańskim raporcie. Jest napisane „no toga” co oznacza, że nie było próby odejścia na drugi krąg. To komunikat TAWS z godziny 6:40:59, chwilę przed podanym czasem zderzenia z ziemią, bo o 6:41:02 kończy się zapis TAWS 38. Wspomniany komunikat brzmi: „podwozie wypuszczone, klapy w pozycji do lądowania”, a nie mogły być w tej pozycji, jeśli realizowano by komendę Go Around, (odejście) bo wówczas klapy automatycznie się chowają, by nie było oporu powietrza, podwozie zostaje wciągnięte, silniki uzyskują pełną moc i następuje wznoszenie samolotu w górę.

Ten zapis to sprzeczność z zapisami rozmów z kokpitu, które znamy z komisji Laska i Millera, gdzie dwukrotnie pada komenda: Go Around. Tej sprzeczności nie wyjaśnił ani dr. Lasek, ani nie podniósł jej Macierewicz. Co było powodem tego zamilczenia? Kolejna sprzeczność: zapis z czujnika na podwoziu samolotu „on ground” w amerykańskim raporcie z odczytu zapisów komputera pokładowego FMS oznacza, że podwozie dotknęło podłoża. Jak to możliwe, że samolot uderzył podwoziem w podłoże, skoro według raportu MAK i według raportu komisji Millera „dachował”? Tego nie wyjaśnili ani dr Lasek, ani Macierewicz. Zagadką jest, że autorzy amerykańskiego raportu FMS umieścili w nim zapis nawigacji Tu-154, jednak nie wpisali przebiegu lotu od Warszawy, lecz dopiero od Białorusi. Z czego wynika ta „biała plama”? Dlaczego polski odcinek trasy Amerykanie pominęli, właściwie zataili wycięli?

Gdyby A. Macierewicz upublicznił zapisy radarowe lotów z Okęcia, o co publicznie apelowałem dwukrotnie w wywiadach udzielonych dr Leszkowi Pietrzakowi dla „Warszawskiej Gazety”, moglibyśmy poznać dokładnie przebieg całego lotu. Niestety, nie zrobił tego do dzisiaj. Komisja ministra Millera i dra Laska też tych zapisów nie ujawniła. Od Macierewicza słyszeliśmy o sekundach urwanych z zapisów czarnych skrzynek, rozważania o rozmiarze winy rosyjskich kontrolerów, ale ani słowa o wiedzy Służby Kontrwywiadu Wojskowego, o systemie ACARS, ani słowa o zapisach radarowych.

O ACARS w raporcie ministra Jerzego Millera też nie ma informacji. Ta fundamentalna wiedza została przez komisje rządu PO i – co podkreślam komisje za rządu PiS zatajona, także przez prokuraturę pod rządami obu tych partii.

Jednak w raportach sporządzonych przez Universal Avionics System Corporation, amerykańskiego producenta awioniki zamontowanej w Tu-154 M 101 (przypominam były dostępne tylko w wersji anglojęzycznej) z badania komputera pokładowego FMS i rejestratora alertów o zbliżaniu się do ziemi TAWS były informacje, potwierdzające, że ACARS był na pokładzie l0l-ki. Według sporządzonego po 10.04.2010 r. raportu Uniwersal Avionics, ACARS został zainstalowany wtym samolocie 28 kwietnia 2008 r. Firma Uniwersal Avionisc została przejęta po 10.04.2010 r. przez izraelską ńrmę ELBIT. System ACARS, sprzężony z komputerem pokładowym, wysyłał drogą satelitarną do 36. SPLT (Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego) szczegółowe depesze o położeniu maszyny, stanie urządzeń, parametrach lotu, decyzjach załogi.

ACARS to tzw. wirtualna czarna skrzynka, dzięki której można odtworzyć bardzo precyzyjnie przebieg lotu od startu aą do momentu krytycznego, gdyż informacje te są podczas lotu automatycznie na bieżąco przesyłane do bazy na ziemi co kilka minut. Zapisy tego systemu, który montowany jest nawet w samolotach rejsowych, pozwalają ustalić przyczyny i przebieg wielu katastrof lotniczych. ACARS bazuje na sieci przekaźników satelitarnych rozsianych po całym świecie. W 36.SPLT był dyżurny koordynator lotów (DKL), który, oprócz prowadzących samolot kontrolerów cywilnych, monitorował loty rządowych Tu-154, odbierał depesze ACARS. Fakt, że rząd PiS nie ujawnił zapisów systemu ACARS, ani nawet nie wyjaśnił, dlaczego nie informuje o ACARS, bardzo wiele mówi. Praktycznie już sam zapis ACARS, a także sam zapis monitoringu lotu znajdujący się w SKW, powinny każdy z osobna dać odpowiedź, co naprawdę stało się 10.04.2010 r.

Macierewicz nie tylko nie powiedział nic, kompletnie nic nt. zapisów ACARS, ale nie potwierdził tego, o czym poinformowali Amerykanie że taki system był na pokładzie. Ani nie zaprzeczył. Nie zrobił tego nawet wówczas, gdy mu to publicznie, na łamach „Warszawskiej Gazety” w rozmowie z dr Leszkiem Pietrzakiem, wyrzuciłem!

Macierewicz nie oznajmił też, czy może ktoś wymontował ten system ze l0l-ki, czy odłączył go. Nic. Zero reakcji, mimo, że kiedyś będąc w opozycji za rządów PO, podczas rozmowy z Dorotą Kania w telewizji Sakiewicza, chwalił mnie i G. Wierzchołowskiego, że ujawniliśmy fakt o istnieniu systemu ACARS. Czemu przypisać to milczenie Macierewicza, które staje się samooskarżeniem? Także milczenie na ten temat Jarosława Kaczyńskiego, który na pewno interesował się wszystkim co wnosiło nową wiedzę o tragicznym locie jego brata-bliźniaka, czytał artykuły na ten temat, lub znał relacje podwładnych o nich? To jest wbrew logice – ukrywanie informacji, które powinny wyjaśnić co dokładnie działo się podczas lotu 10.04.2010 r., zwłaszcza jego ostatnich chwil.

Odpowiedź nasuwa się jedna: może Tu-154 M leciał inaczej niż nas poinformowano i zakończył lot inaczej, a na wrakowisku leżały części innego samolotu Tu- 154?

Nie chodzi tylko o milczenie w sprawie zapisów ACARS. Czemu przypisać nie poinformowanie przez Macierewicza o zapisach radarowych lotu 10.04.2010 r., które są w posiadaniu nie tylko prokuratury, ale i ABW, która miesiąc przed tragedią pierwszy raz w historii tej służby, uzyskała do nich dostęp, mimo, że monitorowanie lotów nie leży w zakresie obowiązków tej służby specjalnej. Z jakiego powodu taki dostęp nagle stał się dla ABW niezbędny?

Dr Lasek, ani Macierewicz nie wyjaśnili tego? Nie upublicznili zapisów radarowych Polakom. Mimo, że z dr Leszkiem Pietrzakiem ujawniliśrny w „Gazecie Warszawskiej”, że ABW taką wiedzę posiada. Nie było też stanowiska kierownictwa ABW wyjaśniającego to. Zapisy radarowe dają odpowiedź na temat szczegółów lotu, dokładnej trasy, jaką pokonał samolot, ale też bardzo dokładnego czasu i punktu, w jakim ten lot się zakończył.

To jest ukrywanie kluczowej wiedzy. Jarosław Kaczyński nawet słowa nie powiedział na ten temat, co nie przeszkadzało mu w głośnym nawoływaniu: „musimy poznać prawdę!”. Nie znajduję innego powodu (podobnie jak na milczenie Macierewicza nt. zapisów monitoringu lotu 10.04.2010 r., który zgodnie z wojskową instrukcją HEAD był obowiązkiem służb wojskowych) niż ukrycie prawdy.

Innego nie widzę. Może jest inne, niech Kaczyński i Macierewicz, a także dr Lasek, Jerzy Miller publicznie wypowiedzą się na ten temat. Macierewicz nawet nie próbował wytłumaczyć, co wynika z monitoringu lotu przez SKW. Ale obiecywał Polakom, niczym Zagłoba królowi szwedzkiemu, Niderlandy uzyskanie takiego monitoringu. .. od Łotwy i Szwecji,. .. ukrywając jednocześnie polskie zapisy kontrwywiadu wojskowego.

To są drwiny z Polaków przy otwartej kurtynie, hucpa polityczna. Zaraz po katastrofie w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł informujący, że SKW monitorowała lot. Potem była na ten temat cisza i tak jest do dzisiaj. Nie wystarczy twierdzenie, że Rosja ukrywa prawdę, co Macierewicz wciąż powtarzał. To nie daje odpowiedzi, dlaczego Polska też ją ukrywała i nadal ukrywa.

Według moich informatorów 10 kwietnia 2010 roku Tu 154 M był obserwowany przez amerykański system pozyskiwania danych wywiadowczych za pomocą elektroniki SIGINT. W Polsce jest zainstalowany w Warszawie, na Podlasiu, na Warmii i wjednej z ambasad po drodze do Smoleńska. System został dostarczony z USA na początku lat 90. Taki sam używa amerykańska National Security Agency Amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego). Anteny SIGINT rejestrowały rozmowy wychodzące z samolotu. Trasa przelotu prezydenckiego Tu-154M i samo miejsce rozbicia się samolotu znajduje się w polu nasłuchu cyfrowych urządzeń SIGINT. Nagrały one wszystkie rozmowy z załogą samolotu, rozmowę Lecha Kaczyńskiego z bratem przez telefon satelitarny i inne sygnały kluczowe dla wyjaśnienia sprawy. Nagranie nagłaśnianej rozmowy braci Kaczyńskich przez prezydencki telefon satelitarny odtwarzać miał podobno osobiście tak twierdził mój informator – gen H. Co sie z tym zapisem stało? Tego nie wyjaśnił Macierewicz ani jego komisje, ani wcześniej komisja J. Millera.

To właśnie, co opisałem strach przed ujawnieniem prawdy, jest przyczyną niepowołania sejmowej komisji śledczej, która zdemaskowałaby smoleński kabaret. To wszystko o czym piszę musiałoby zostać podczas przesłuchań sejmowej komisji śledczej ujawnione. Milczenie i ukrywanie kluczowych informacji ze śledztwa oznacza osłanianie sprawców, zaniedbań, czy wręcz zamachowców, jeżeli oczywiście był to zamach, bo w śledztwie nie odrzucono tej hipotezy, albo inscenizacji katastrofy. To jak można sądzić, daje czas tym sprawcom na zatarcie dowodów ich winy oraz na mataczenie.

Daje im bezkarność.

Zmieniony ( 14.04.2019. )


Top!

© 2019 Strona Mirosława Dakowskiego

Joomla! is Free Software released under the GNU/GPL License.

Design by Mamboteam.com!

Top!

Anonim 14 kwietnia 2019 o 21:42

https://wolna-polska.pl/wiadomosci/co-sie-stalo-w-smolensku-prof-m-dakowski-2019-04

janekp1 14 kwietnia 2019 o 21:44

Anonim to ja – janekp1

Choć czas jak rzeka, jak rzeka płynie ...


https://www.youtube.com/watch?time_continue=16&v=_dPNlpQu2bo



https://forumemjot.wordpress.com/2013/10/24/smolenskie-ministerstwo-prawdy-z-julia-m-jaskolska-i-piotrem-jakuckim-rozmawia-free-your-mind/


“Smoleńskie Ministerstwo Prawdy” – z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim rozmawia Free Your Mind

Opublikowano 24/10/2013 by emjot

Z Julią M. Jaskólską i Piotrem Jakuckim, publicystami niezależnymi, rozmawia Free Your Mind

FYM: Pierwsze pytanie musi dotyczyć sprawy, która stała się głośna w ub. roku, a potem jakoś ucichła. Co z Państwa książką o tragedii z 10 Kwietnia?

Myślę, że każdy, kto interesuje się śledztwem smoleńskim nie mógł nie zauważyć i Państwa ubiegłorocznego, jedynego niestety (w tej materii), występu w TV Trwam i Radiu Maryja (www.youtube.com/watch?v=4ShEDzmRIwI), jak też tego, że zajęli się Państwo teorią maskirowki, a więc, by tak rzec, „ufolo- gią”.

Oczywiście termin „ufologia” jest tu ukłonem w stosunku do tych „życzliwych komentatorów”, którzy określają prace blogerów od maskirowki eleganckimi sformułowaniami typu „sekciarstwo”, „bajki” czy „fantazjowanie” (że nie wspomnę o ciekawszych).

Tak się zresztą zastanawiam, czy nie jest to termin jak najbardziej trafny. Mo żna by przecież, już z perspektywy czasu (bite dwa lata), mówić o „niezidentyfikowanym obiekcie latającym” nad smoleńskim wojskowym lotniskiem „tamtego dnia”, nie sądzą Państwo?

Obiekt ten widziany był (mimo „złowieszczej, straszliwej mgły”, a może dzięki niej?) przez kilkunastu leśnych dziadków, wykazywał się rozmaitymi formami przestrzennymi, różnie się zachowywał, jak to zwykle z UFO bywa. A to latał całymi godzinami, a to „cztery razy podchodził”, a to przemknął jak „taki cień”, który „świsnął”, powiada mundurowy Tolja (http:// centrala antyko- munizmu.blogspot.com/2011/03/cien.html)), a to tylko raz „lądował”, powiadają inni świadkowie.

Ciągnął nawet za sobą warkocz komety (por. wypowiedź niejakiego Rustama w filmie „10.04.10”), wybuchał „jak żółtko” (wyzna nie pewnego radzieckiego muzealnika Anatolija w „10.04.10”), powodował, że zatrwożeni świadkowie, sobotni działkowicze, łapali się za koła samochodowe, by nie pofrunąć spod brzozy, nad którą wyjątkowo nisko leciał.

Przypominał też „dziesięciopiętrowego kolosa” (por. wypowiedź mechanika Siergieja (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM -cz-1.pdf, s. 75)). I tak dalej, bo to bardzo długa historia, jak Państwo wiecie.

Pech naturalnie sprawił, choć w przypadku UFO to sytuacja standardowa, że nikt tego „niezidentyfikowanego obiektu latającego” nie sfilmował ani nie sfotografował. Na szczęście są te wspomniane relacje naocznych, radzieckich świadków, no i ta przeprowadzana przez radzieckich badaczy identyfikacja „po upadku”, więc, co do UFO wątpliwości wiele osób (z tytułami naukowymi i bez) już nie ma.

No ale wracam do meritum: co z książką?

JMJ: Od tamtej audycji w telewizji Trwam i Radiu Maryja minęła epoka. I co tu dużo mówić, od tego czasu z jednej strony nie zbliżyliśmy się ani jotę do wyświetlenia prawdy o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 r., a z drugiej kłamstwo smoleńskie ma się dobrze i robi karierę.

Mamy pseudo-śledztwo prokuratury, która nie dysponuje dowodami bez- pośrednimi i opiera się tylko na danych rosyjskich oraz media tzw. głów- nego nurtu, lansujące tezę o tym, że 10 kwietnia wydarzył się na Siewiernym zwykły wypadek lotniczy, w którym zginęła para prezydencka i elita państwa.

Ale to, niestety, nie jest jedyny obszar dezinformacji smoleńskiej.

Opozycja, zespół parlamentarny badający okoliczności śmierci delegacji katyńskiej oraz media mieniące się niezależnymi, starają się utrwalić w świadomości opinii publicznej przeświadczenie o tym, że polska delegacja zginęła na osławionej smoleńskiej polanie.

Te dwie, jak to się teraz mówi, narracje, prowypadkowa i prozamachowa, pozornie sprzeczne, w istocie się uzupełniają, i z powodzeniem, na zasadzie „dla każdego coś miłego”, wychodzą naprzeciw oczekiwaniom opinii publicznej.

W efekcie nie ma obecnie zapotrzebowania na alternatywną wersję wydarzeń, ani gotowości na jej przyjęcie.

Dlatego doszliśmy do przekonania, że nie ma dziś klimatu do wydania książki, tak by wywołała ona jakikolwiek szerszy rezonans. Teren jest zago spodarowany, społeczeństwu podaje się na tacy albo wersję z wypadkiem lotniczym i brzozą, albo z dwoma wybuchami na pokładzie, wszelkie inne poglądy są marginalizowane przez ich deprecjonowanie, bądź przez za- milczanie.

Skoro nawet głos intelektualisty takiego formatu jak prof. Jacek Trznadel przechodzi bez echa to o czym my mówimy?

Profesor Trznadel podniósł jeszcze w zeszłym roku kwestię autentyczno- ści wraku. I co? Cisza, prawicowe media udały, że taka opinia w ogóle się nie pojawiła, mimo że nie mogła ujść ich uwadze.

Tak właśnie jest z hipotezą maskirowki, o której jako pierwszy już kilka ty godni po tzw. katastrofie, w lipcu 2010, pisał Krzysztof Cierpisz, a którą Pan, w swojej książce „Czerwona strona Księżyca” gruntownie przeana-lizował.

Proszę zwrócić uwagę, że nawet w prasie prawicowej, na którą nie jest po- dobno nałożony kaganiec poprawności politycznej, nie zadaje się niewygo dnych pytań, a jeśli już coś mimowiednie zostanie opublikowane, to zosta je błyskawicznie jako nie przystające do przyjętej tezy zamiecione pod dy- wan.

Nie spotkałam się np. z szerszym podjęciem kwestii braku foteli, o której 31 maja 2012 r. mówił w „Naszym Dzienniku” dr inż. Wacław Berczyński, wieloletni pracownik Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga i innych koncernów lotniczych. Warto tę opinię przytoczyć:

„Siedzenia samolotów zgodnie z normami międzynarodowymi pro- jektuje się na działanie przyspieszenia 9 g, czyli dziewięciokrotnego przyspieszenia ziemskiego. Ono może się odkształcić, ale nie może złamać.

A ja na zdjęciach nie widzę tych siedzeń. Gdy się ogląda zdjęcia z mie jsc katastrof, zawsze widać te fotele. Bywa, że samolot spada z ogro- mnej wysokości, rozbija się zupełnie, a te fotele są prawie jak nowe. A tu na zdjęciach w ogóle nie widać foteli.”

W uzupełnieniu przypomnę katastrofę francuskiego Airbusa 330, który 1 czerwca 2009 r. wykonując lot AF447 z Rio de Janeiro do Paryża, trafiony piorunem spadł do oceanu u wybrzeży Brazylii i osiadł na dnie. W wypad- ku ginie 228 osób, ale – mimo że zderzenie z wodą przypomina upadek na beton, kadłub prawie nie ulega zniszczeniu.

W 2011 r. podczas czwartej akcji poszukiwawczej z użyciem statku ratow-niczego, wyposażonego w bezzałogowe pojazdy podwodne odnaleziono wrak, w tym tylną część przedziału pasażerskiego, wraz z fotelami i przy- piętymi do nich pasami bezpieczeństwa pasażerami. Minister środowiska i transportu Nathalii Kosciusko-Morizet w wypowiedzi dla Radia France Inter nie wykluczyła, że niektóre ciała zostaną zidentyfikowane, gdyż pa- nująca w głębinach niska temperatura i wysokie ciśnienie spowolniły pro- ces rozkładu.

Jaka była reakcja na słowa Wacława Berczyńskiego o fotelach, podważają ce przecież pośrednio zarówno oficjalną wykładnię wydarzeń z 10 kwiet- nia, jak i tę z wybuchami lansowaną przez opozycję? Cisza, choć przecież powinno to wywołać zainteresowanie dziennikarzy śledczych, czy nauko- wców.

No chyba, że z powagą potraktujemy słowa eksperta zespołu parlamentar nego, dr. Grzegorza Szuladzińskiego, że

„jeżeli nie ma [foteli], no to znaczy, że ktoś je sobie wziął”.

Czy nie jest więc tak, że powstał wspólny front kłamstwa smoleńskiego, którego zadaniem jest urabianie opinii publicznej, tak przez mainstream, jak i media prawicowe, które funkcjonują, mam wrażenie, jako swoisty wentyl bezpieczeństwa, a więc jako niegroźne zupełnie dla status quo, ale za to przydatne do kanalizowania emocji?

Do kogo więc miałaby trafić, a przede wszystkim w jaki sposób dotrzeć, ja- ko konsekwentnie zamilczana, jak można się spodziewać, nasza książka? To jeszcze nie ten moment, co zresztą zasugerował nam jeden z wydaw- ców.

Nadal więc nad książką pracujemy, zbieramy kolejne materiały, uaktual- niamy ją, choć parę razy uznawaliśmy naszą pracę, jak się dziś okazuje pochopnie, za ukończoną. Tak się jednak składa, że im dalej od 10 kwiet- nia tym więcej przybywa znaków zapytania, nie mówiąc, że nasze spojrze- nie ewoluuje, pod niektórymi opiniami, które wyrażaliśmy w swoich teks- tach „na gorąco” tuż po tragedii, dziś już byśmy się nie podpisali.

Tak czy inaczej więc pośpiech jest tu złym doradcą.

Uprzedzając być może Pana zarzut, że mija zbyt dużo czasu, odpowiem że Teresa Torańska, która pracuje nad książką-zbiorem wywiadów na temat „katastrofy smoleńskiej”, stwierdziła niedawno, że wyda ją za parę lat.

Jak sądzę, nie wynika to li tylko z jej licznych zajęć…

PJ: Julia wspomniała tutaj o cudownym zniknięciu foteli ze smoleńskiego pobojowiska.

A przecież jest jeszcze ważniejsza rzecz: brak kokpitu samolotu, który ze względu na odmienną niż w samolotach rejsowych oraz w rządowej „sto dwójce”, awionikę, jest czymś w rodzaju odcisku linii papilarnych tupo- lewa.

Przypomnę, najczęściej przywoływany, przykład zamachu nad szkockim Lockerbie z grudnia 1988 r., gdy mimo upadku z nieporównywalnie więk- szej wysokości duża część kokpitu boeinga ocalała.

Na Siewiernym kokpitu nie było, choć jak pamiętamy, na początku wma- wiano nam, że widziano kokpit na drzewie; potem utrzymywano, że na Siewiernym był, mimo że kwestionował to zarówno na stronie 90 raport MAK, jak i późniejszy dokument komisji ministra Millera.

Rosyjską tezę zaimportowali zresztą na polski grunt autorzy książki „Os- tatni lot”, wykazując się na stronie 174 o wiele lepszą wiedzą, niż specjali ści od Anodiny. U nich bowiem okazuje się, że kabina pilotów już nie tylko uległa zniszczeniu. Według autorów ona „została dosłownie wtarta w ziemię”!

„Niewykluczone, że dzieła zniszczenia dopełnił urwany fragment cen tropłatu skrzydła, który rozciął kadłub niczym olbrzymi nóż.

– Trudno było rozpoznać, co jest fragmentem kabiny pilotów. To wszystko było dosyć mocno poskręcane i zmiażdżone – stwierdził jeden z ekspertów, z którymi rozmawialiśmy” – piszą Osiecki, Biało- szewski i Latkowski.

Niestety, podobnym tropem poszedł również zespół parlamentarny mini- stra Macierewicza. Jego przewodniczący 7 lipca 2011 r. stwierdził w roz- mowie z nami, że obecność kokpitu jest udokumentowana, ba, jego

„zdjęcia zostały opublikowane, nie jest ich mało.”.

Chodziło m.in. o wystawę zdjęć z „katastrofy smoleńskiej” prezentowaną w gmachu Parlamentu Europejskiego, a następnie w sejmie, oraz o raport MAK.

Szkopuł w tym, że fotografia przedstawiała nie kabinę pilotów, jak podpi- sywała zdjęcie np. „Gazeta Polska”, tylko wysuniętą przednią goleń pod- wozia, która w skład kokpitu nie wchodzi, no i wbrew informacjom tygod nika nie było ono wcześniej nie publikowane. Wystarczyło zajrzeć chociaż by do raportu MAK…

W toku przygotowywania książki przeanalizowaliśmy kilkaset katastrof lotniczych różnego typu i nigdzie nie spotkaliśmy takiej, w której jedno-cześnie występowałyby takie elementy jak to miało mieć miejsce 10 kwiet nia na Siewiernym. W tym m.in.:

śmierć wszystkich pasażerów, brak ciał, brak kokpitu, brak foteli z ponad czterdziestometrowym przedziałem pasażerskim, brak rozlane go, bądź płonącego paliwa, brak rowu w miękkiej ziemi po sunącym ka dłubie samolotu, brak fragmentów bagaży, czy wyposażenia samolotu na okolicznych drzewach…

Proszę spojrzeć chociażby na katastrofę Tu-154 ze 163 osobami na pokła- dzie jaka miała miejsce w styczniu 1993 r. w New Delhi podczas podcho- dzenia samolotu do lądowania. W warunkach poniżej minimum maszyna zahaczyła o część instalacji naziemnej. Pękł kadłub, samolot zapalił się i odwrócił na plecy. Mimo to nikt nie zginął, nie uległy też zniszczeniu prze dział pasażerski i część kokpitu! Pisał o tym m.in.“ Los Angeles Times” z 9 stycznia 1993 roku.

Weźmy przypadek Boeinga737-800 (nr rejsu TC-JGE), linii Turkish Airli nes, który 25 lutego 2009 roku podczas podchodzenia do lądowania na pasie amsterdamskiego lotniska Schiphol rozpadł się na trzy części, gdy przymusowo wylądował na polu w pobliżu pasa lotniska. Spośród 135 osób zginęło 9 osób, a 50 zostało rannych, w tym 25 ciężko.

Idźmy dalej. Kokpit nie uległ zniszczeniu, a kadłub pękł na trzy części podczas awaryjnego lądowania 4 grudnia 2010 roku Tu 154 dagestańskich linii lotniczych na lotnisku Domodiedowo w Moskwie. Tuż po starcie z moskiewskiego lotniska Wnukowo do Mineralnych Wód na Kaukazie uszkodzeniu uległy trzy silniki. Podczas awaryjnego lądowania na najnowocześniejszym moskiewskim lotnisku samolot wpadł w poślizg i zsunął się z pasa startowego. Z kolei1 stycznia 2011 roku w Surducie po zapaleniu się paliwa, nastąpił wybuch silnika Tu 154 podczas kołowania na lotnisku przed startem do Moskwy. Zginęły trzy osoby spośród ponad 120 pasażerów i członków załogi.

Takich przykładów jest więcej, są one jednak skrzętnie pomijane. Jeszcze ludzie zaczęliby kojarzyć za dużo.

Mamy więc do czynienia z uporczywym kierowaniem uwagi na Siewiernyj, tak ze strony rządu i prokuratury wojskowej, mediów mainstreamowych, jak i opozycji. A posuwa się to do granic absurdu.

W „Gazecie Polskiej” z 6 czerwca br. na stronie tytułowej ukazało się zdję cie, które ma być ostatnią fotografią śp. Lecha Kaczyńskiego wykonaną na pokładzie tupolewa w dniu tragedii, a które w rzeczywistości jest dość sła bym fotomontażem.

Wcześniej pojawiły się zdjęcia, upublicznione przez Zuzannę Kurtykę, któ re miałyby uwieczniać moment odlotu tupolewa z Okęcia.

Dziwnym trafem jednak nikomu z zainteresowanych sprawą nie udało się dotrzeć do oryginałów tych zdjęć, nie widać też na nich postaci, które mo- glibyśmy rozpoznać. Trudno taki „materiał dowodowy” traktować poważ nie. Zwłaszcza w dobie photoszopa.

W blogosferze coraz częściej mówi się o Okęciu jako o kluczu do tragedii.

Nas zastanawia brak zdjęć z odlotu, brak jakichkolwiek relacji osób odwo- żących członków delegacji na lotnisko…

Zwróciliśmy się też z pytaniem do fotograficznych agencji prasowych o od płatne udostępnienie zdjęć z 10 kwietnia z Okęcia do opublikowania w na szej książce.

Wszystkie agencje odpowiedziały, że takich materiałów nie posiadają.

Ani jednego zdjęcia z odlotu głowy państwa!

Do tego jeszcze „zepsuty” akurat tego dnia monitoring w wojskowym por- cie lotniczym w stolicy. Ten kompletny brak danych z lotniska rodzi róż- ne domysły.

Co takiego musiało się tam wydarzyć, że jest tak pilnie strzeżoną tajemni cą?

FYM: Jak to się w ogóle stało, że zajęli się Państwo śledztwem smoleńskim?

Dziennikarze przecież unikają tego jak diabeł święconej wody. Nie ma bezpie-czniejszych zajęć?

Mówię o, podkreślam, śledztwie, nie zaś o „temacie smoleńskim”. Ten ostatni bowiem bywa od 10 Kwietnia „eksplorowany” i „zagospodarowywany” na mnóstwo sposobów – od wypadkowo-prześmiewczych czy satyrycznych zaczy nając na naukowo –badawczo -wizualizacyjnych kończąc.

Co dla Państwa stanowiło taki impuls? Przecież tyle artykułów i książek już napisano „o Smoleńsku”! Kto wie zresztą, czy już wszystko nie jest wyjaśnione (jak nie przez jednych ekspertów, to przez drugich), tzn. albo był na Siewier- nym wypadek, albo zamach. Co tu jeszcze drążyć?

JMJ: Chciałabym od razu wyjaśnić – my nie zajmujemy się śledztwem smo leńskim, gdyż by prowadzić śledztwo trzeba dysponować dowodami i dot- rzeć do świadków zdarzenia, a my ani nie mamy takich możliwości, ani ich nie szukamy. Nigdy też nie aspirowaliśmy do roli dziennikarzy śled- czych. Jesteśmy publicystami, a to zasadnicza różnica.

W przeszłości pisywałam, Piotr zresztą też, o wielu aferach, ale nigdy nie starałam się dotrzeć do, dajmy na to, Jeremiasza Barańskiego ps. „Bara-nina”, czy „Dziada”, szefa gangu wołomińskiego.

Zresztą czy w Polsce dziennikarstwo śledcze istnieje?

W 2009 roku UNESCO opublikowało przewodnik dla dziennikarzy śled- czych. Został przetłumaczony na kilka języków w tym na arabski, rosyjski i chiński. Polskiego tłumaczenia nie ma.

Mało tego, jak pisał 31 maja br. Marek Palczewski na blogu Stowarzysze nia Dziennikarzy Polskich na Salonie24, międzynarodowe organizacje dziennikarzy śledczych pomogły uformować profesjonalne zespoły w Egip cie, Jordanii i Tunezji.

Rząd w Warszawie nie angażuje się w promocję dziennikarstwa śledczego, by przyspieszyć walkę z korupcją, a robią to na przykład rządy w Beninie, Ghanie, Kenii, Mozambiku, Nigerii i Ruandzie.

W Polsce nie ma dziennikarstwa śledczego, gdyż nikomu na tym nie zale- ży. Są, owszem, pojedynczy dziennikarze tropiący mniejsze lub większe afery, ale to wszystko. A i to nie wiem, czy dzieje się niezależnie, czy raczej w ramach rozgrywek kto kogo.

Nawet prawicowi dziennikarze śledczy, którzy mają rzekomo reprezento- wać inne, wyższe standardy, „swoich” nie ruszają.

Relacjonował Pan wysłuchania przed zespołem parlamentarnym badają- cym tragedię smoleńską i wie Pan doskonale o czym mówię.

Słowem jest jakaś salonowa atrapa dziennikarstwa śledczego nie narusza jąca interesów, których nie można naruszyć. Nikt nie chce ryzykować losu Anny Politkowskiej. Przesada? Niekoniecznie… Tyle tytułem wyjaśnienia.

A dlaczego zajęliśmy się tym tematem?

Przyznaję, na początku jedynie obserwowaliśmy rozwój wypadków, jed- nak już od pierwszego dnia pewne pytania nie dawały nam spokoju, cho- ciażby to, jakim samolotem, jakiem czy tupolewem, polska delegacja pole ciała do Smoleńska.

Zastanawiał nas też sposób relacjonowania wydarzeń, np. brak zdjęć z miejsca katastrofy i to w czasach, kiedy korki na drogach są pokazywane z helikoptera. Można powiedzieć, że w ten sposób rodziła się nasza smoleń- ska myślozbrodnia, by posłużyć się określeniem Orwella z „Roku 1984”.

O tym, jak silna jest polska Policja Myśli, tropiąca ludzi uprawiających myślozbrodnię, a więc myślących inaczej niż każe Partia i Wielki Brat, pokazuje nie tylko wszechobecna propaganda, ale także – zdawałoby się umożliwiający największą swobodę wymiany opinii – Internet, w którym blogerów prowadzących tzw. śledztwo obywatelskie, kontestujących oficja lną wykładnię rządowo-opozycyjną oraz wykazujących, że na Siewiernym miała miejsce maskirowka, czyli że nie zginęła tam setka osób, a mamy jedynie do czynienia z makabryczną inscenizacją, określa się mianem „ruskich agentów”.

Prawda, że to szczególny dość paradoks, że akurat tak się „komplementu je” tych, którzy dane podane przez stronę rosyjską w odróżnieniu nawet od opozycji odrzucają, uznając je za kompletnie niewiarygodne?

Wracając do książki.

Pan przestawił hipotetyczny przebieg wydarzeń, więc nie ma sensu byśmy powielali zawartość „Czerwonej strony Księżyca”.

Będziemy się na Pańską pracę powoływać, chociaż my przyjęliśmy od po- czątku trochę inne jednak założenie niż Pan, zależy nam raczej na uloko- waniu 10 kwietnia w kontekście wydarzeń krajowych i w geopolityce, na wskazaniu prawdopodobnych motywów zbrodni.

I tu pojawia się naturalnie wątek sprawstwa pośredniego i bezpośrednie go.

O zamachu jako pierwszy wspomniał izraelski „Maariv” w tekście pt.: „Zapach likwidacji”; o sprawstwie rosyjskim, powołując się na swoje źród ła w NATO, wprost napisał rumuński portal internetowy Global News.

Ale czy tylko ten kierunek należy uznać za prawdopodobny?

W połowie maja 2010 r. przeprowadzaliśmy wywiad z ks. Stanisławem Ma łkowskim, kapelanem „Solidarności”, którego Służba Bezpieczeństwa przeznaczyła do likwidacji i miał podzielić los ks. Jerzego Popiełuszki.

Komentując wydarzenia 10 kwietnia stwierdził jednoznacznie, że mieliś- my do czynienia z zamachem stanu. Ale, co więcej, podkreślił że

„był to nie tylko zamach stanu, ale akt wojny przeciwko Polsce. Za- mach stanu jest sprawą doraźną, wewnętrzną.

Tutaj mamy natomiast sojusz czynników: wschodniego, centralnego i zachodniego. W wyniku tego – przynajmniej biernego – trójporozu-mienia dokonała się zbrodnia o nazwie Katyń 2.

Nasza sytuacja geopolityczna jest gorsza niż w latach 80., gdy mieliś my obrońców na Zachodzie, którym zależało na tym, by Polskę wyko rzystać w grze przeciwko Związkowi Sowieckiemu, mającej doprowa dzić do rozkładu bloku wschodniego.

Mieliśmy też szczerych przyjaciół, takich jak Ronald Reagan. Teraz tych przyjaciół brak. Grozi nam strategiczne porozumienie rosyjsko-niemieckie. Zachód i USA grają razem z Moskwą.”

Czy ten scenariusz też nie może być prawdopodobny?

PJ: Mówienie w warunkach polskich o dziennikarstwie śledczym jest nie- porozumieniem.

23 marca br. „Gazeta Polska Codziennie” poinformowała, że

„podczas badań ciał Przemysława Gosiewskiego, wicepremiera w rządzie PiS, oraz prof. Janusza Kurtyki, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, biegli nie potrafili określić przyczyny ich zgonu.

Mało tego, ich ustalenia są sprzeczne z ustaleniami rosyjskich patolo gów, potwierdzonymi później przez ówczesną minister zdrowia Ewę Kopacz oraz premiera Donalda Tuska, którzy twierdzili, że ofiary ka tastrofy zmarły na skutek wielonarządowych obrażeń.

Tymczasem narządy wewnętrzne ekshumowanych ofiar nie zostały naruszone.”

Po takiej informacji, jeśliby istniało niezależne, a więc wolne od politycz- nych nacisków, dziennikarstwo śledcze, w prasie powinno zawrzeć, infor- macja przecież – jako podważająca wszystkie dotychczasowe ustalenia dotyczące 10 kwietnia 2010 roku – jest wybitnie przełomowa.

Znalazł Pan kontynuację tego wątku na pierwszych stronach gazet niezale żnych, prawicowych, nieważne jak je zresztą nazwiemy, kontestujących działania rządu i prokuratury?

Nie, ale nie mogło jej być, skoro pojawiła się koncepcja wybuchów w tupo- lewie. Nie na miejscu byłoby więc stawianie pytania:

„Czy mogła mieć miejsce eksplozja, skoro narządy wewnętrzne ofiar nie zostały naruszone?”.

Spotkał się Pan z przypadkiem, gdy po wybuchu narządy wewnętrzne nie odnoszą obrażeń? Bo ja nie.

Jesteśmy więc w domu: mamy kolejną odsłonę salonowej poprawności, tym razem bynajmniej nie autorstwa „Gazety Wyborczej” i Kancelarii Premiera.

Sytuacja dziennikarstwa w Polsce po 10 kwietnia 2010 roku jest, moim zdaniem, podobna do tej amerykańskiej po zamachach z 11 września 2001 .

Bodajże w 2006 roku mówił o tym David Boardman, redaktor naczelny „The Seattle Times” i szef amerykańskiej organizacji Investigative Repor ters and Editors na konferencji w Łodzi poświęconej prawnym, ekonomi- cznym i profesjonalnym zagrożeniom, przed którymi stoi dziennikarstwo śledcze. Z jego analizy wynikało, że w Stanach nastąpił wówczas zanik tz. w. dziennikarstwa weryfikującego na rzecz dziennikarstwa przyjmującego do wiadomości.

Czy nie przerabiamy tego i u nas?

Spójrzmy chociażby na – jak to się mówi – niezależne i demaskatorskie filmy, jakie powstały po 10 kwietnia i były popularyzowane przez „Gazetę Polską”.

Czy któryś z nich podał w wątpliwość Siewiernyj jako miejsce katastrofy, zanalizował rozrzut szczątków maszyny, czy porównał przebieg katastro- fy z innymi przypadkami tego typu?

Czy w filmach tych padają kluczowe pytania o, na przykład, okęcki blacko ut, o autentyczność wraku, albo o to jak to możliwe, że zniknął cały kok- pit, a jakimś cudem odnalazł się FMS?

Nie wiem jaką rolę mają pełnić te obrazy, skoro na przykład w filmie „10.- 04.10” zupełnie bezrefleksyjnie bierze się za dobrą monetę to co mówią „świadkowie” ze Smoleńska.

Dostrzegam poza tym w większości tych produkcji jakąś miałkość, odwoły wanie się głównie do emocji, by nie powiedzieć, że granie na nich.

Pytanie, czy to eksploatowanie tematu na siłę prędzej czy później nie przełoży się także w kręgach wyborców PiS-u na spadek zainteresowania tematem.

FYM: Wspomniałem o niebezpiecznym zajęciu, choć wydawać by się mogło, że chodzi o zwykłą lotniczą katastrofę, a nie np. poruszanie się po terenie ta- kiej katastrofy, na którym może eksplodować paliwo i wybuchnąć pożar za- grażając potencjalnym świadkom zdarzenia (nawiasem mówiąc, Bogu dzięko wać, iż tej ewentualności nie brał pod uwagę „polski montażysta”, biegnąc na Siewiernyj po „upadku” – „jak ten pies ogrodnika”).

Czemu zajmowanie się śledztwem smoleńskim to takie niebezpieczne zaję- cie? Jak Państwo sądzą?

JMJ: Mamy do czynienia z zagadką, choć to może nie najszczęśliwsze okre ślenie, z serii Gibraltar, zabójstwo prezydenta Kennedy’ego, czy 11 wrześ- nia 2001 roku.

Przy wszystkich różnicach i nieporównywalności przypadków, już dziś można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że tak jak w przypad- ku śmierci generała Sikorskiego, tak i przy zamachu smoleńskim prawda ma najprawdopodobniej nigdy nie ujrzeć światła dziennego, a zmowy mil- czenia nie uda się naruszyć przez kolejne dziesięciolecia.

Warto może zatrzymać się na chwilę przy podobieństwach pomiędzy kata strofą gibraltarską, a smoleńską.

W obu tych wypadkach przekonuje się nas, że miały miejsce tragiczne wy padki.

Ale jeśli tak, to dlaczego Anglicy o kolejne pół wieku przedłużyli utajnie- nie akt dotyczących śmierci generała Sikorskiego.

Czy dlatego, że jak mó- wił w programie Dariusza Baliszewskiego z lutego 2008 roku Antoni Chudzyński, były sekretarz ministra Tadeusza Romera, major brytyjskiego kontrwywiadu MI 6,

„nigdy nie było żadnej katastrofy gibraltarskiej”?

Zdaniem Chudzyńskiego w samolocie, który został wyłowiony z wód Gibra ltaru, w ogóle nie było ciała generała Sikorskiego, a Naczelny Wódz i pre- mier Rządu Polskiego na Uchodźstwie miał zostać zamordowany wcześ- niej w Pałacu Gubernatora. O tej i innych sprzecznościach pisze także w swoich książkach, m.in. „Zamach” i „Po zamachu” Tadeusz A. Kisielew- ski.

Co ponadto ma wspólnego Gibraltar ze Smoleńskiem?

Otóż, w obu przypadkach wiemy, że doszło do tragedii, znamy bilans strat, ale wiemy też, że nie było tak, jak się nam to przedstawia, bo przed- stawiany scenariusz kłóci się z logiką i zdrowym rozsądkiem.

W jednym i drugim przypadku jest całe mnóstwo dziur i niekonsekwencji w oficjalnych wersjach, sprzeczne są też relacje świadków.

W przypadku 10 kwietnia jedni, jak na przykład Jacek Sasin, widzieli cia- ła ofiar na Siewiernym, inni, jak dajmy na to operator Sławomir Wiśniew- ski, nie widzieli szczątków poległych na sugerowanym miejscu zdarzenia.

No i w obu przypadkach jest też podawany do publicznej wiadomości zu- pełnie niejasny i nieprawdopodobny przebieg „katastrofy”. Katastrofy takie się po prostu nie zdarzają.

Pyta Pan o niebezpieczeństwa związane z zajmowaniem się 10 kwietnia.

Mamy tu do czynienia z potężnymi grupami interesów, zarówno tymi kra- jowymi – konfidenci, służby specjalne, agentura wpływu – jak i międzyna- rodowymi…

Kto stoi na ich drodze, ten popełnia „samobójstwo”.

Czy do dziś pojawił się jakiś wiarygodny świadek związany ze sprawą śmie rci Lecha Kaczyńskiego i wymordowania delegacji?

I Pan i ja wiemy, że nie. Ludzie się boją, a milczenie jest polisą na życie.

Elementy odstraszające, myślę tu chociażby o przypadkach Grzegorza Michniewicza i Eugeniusza Wróbla, działają bardzo mocno na wyobraź- nię, gdyż pokazują, jak bardzo długie ręce mają „seryjni samobójcy”.

Ponadto dziwnym trafem sprawy tego typu kończą się z reguły nie wykry- ciem sprawców i umorzeniami postępowań.

Po tragedii był jednak jeden wyjątek, do którego nawiązał profesor Jacek Trznadel w artykule „Mój komentarz późniejszy” (kwiecień-maj-lipiec 2011 roku):

„Naliczono już przez ostatni rok kilka tragicznych zgonów powiąza- nych w ten czy inny sposób ze sprawą smoleńską.

Tylko jedno wydarzenie było całkowicie obnażone i jawne.

W atmosferze politycznej „posmoleńskiej”, morderca, przeciwnik PiS -u, chcąc zamierzyć się na Jarosława Kaczyńskiego, dokonał znane- go mordu w biurze łódzkim PiS-u. Użył skutecznie broni palnej, a po- tem noża, ale druga zaatakowana ofiara przeżyła.

To morderstwo polityczne tak ewidentne i głośne, w efekcie społecz- nym odegrało jednak w jakimś sensie rolę maskującą, pozwalającą mniej myśleć ludziom o innych sprawach wysoce podejrzanych.”

W tym konkretnym wypadku odwrócono uwagę od morderstwa dokona- nego na Eugeniuszu Wróblu.

Można powiedzieć, stary dobrze sprawdzony sposób: przykryć niewygod- ne wydarzenie innym, typu „Tomek zatruty grzybami”, „poszukiwania małej Madzi”, które lokuje się w centrum uwagi, mimo że tego typu niesz- częścia nie są odosobnione w Polsce.

Społeczeństwo jednak daje się nabierać, tym bardziej gdy gra się czułych strunach, nie każdy zna przecież mechanizmy tej dezinformacji…

Rzecz jasna, pozbywanie się niewygodnych świadków nie dotyczy wyłącz- nie Polski.

Przypomnę spalenie żywcem w rozpalonym piecu hutniczym pułkow- nika GRU Olega Pieńkowskiego, uznawanego za najbardziej wartościo wego szpiega amerykańskiego i brytyjskiego doby zimnej wojny.

Można przywołać zamordowanie w Londynie przez KGB i bułgarskie KDS dysydenta Georgi Markowa. Tu wykorzystano tzw. bułgarski para sol, zakończony wysuwaną igłą, z której po wbiciu w ciało wystrzeliwa ła kulka, zawierająca około pół miligrama rycyny.

Najbardziej spektakularnym, w rozumieniu – odstraszającym – mor- derstwem było jednak otrucie byłego podpułkownika KGB/FSB Aleksa ndra Litwinienki polonem podanym w herbacie.

Sygnał jasny – występowanie przeciw systemowi nie popłaca.

PJ: Podobnych przykładów można wymienić więcej, nie wszystkie kończy- ły się eliminacją fizyczną, że wspomnę tylko porwanie w Rzymie i uwięzie nie w Izraelu Mordechaja Vanunu, który wcześniej w wywiadzie dla „Lon- don Sunday Times” ujawnił światu fakt posiadania przez Tel-Awiw broni jądrowej.

Ale generalnie działanie „seryjnych samobójców”, choć może lepsze było- by tu określenie „szwadrony śmierci”, ma na celu pozbywanie się osób, które często przez przypadek lub z racji pełnionych obowiązków dowie-działy się zbyt dużo.

Być może taka właśnie była przyczyna „samobójstwa”, Grzegorza Michnie wicza, który powiesił się na sznurze od odkurzacza 23 grudnia 2009 roku. Oficjalną wersję w wątpliwość podawał podczas przesłuchania kierowca Michniewicza.

„Czy to bowiem zwyczajne, że w dużym domu, w którym nie brak od- powiedniego miejsca i wysokości, człowiek wiesza się niemal na kla- mce, jak w więziennej celi?

Za drzwiami pomieszczenia zobaczyłem przewrócony odkurzacz. Po lewej stronie odkurzacza zobaczyłem Grzegorza Michniewicza w dzi wnej pozycji, niby klęczącego, siedzącego jednocześnie na piętach.

Wokół szyi Grzegorza Michniewicza widziałem zaciśniętą pętlę ze sznura odkurzacza, który zawiązany był na ukośnej belce w przejś- ciu z kuchni do pokoju”- zeznał.

Przypomnę, że Michniewicz, dyrektor generalny w Kancelarii Premiera Donalda Tuska, pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych i admini strator danych, w latach 2000-2001 pełnomocnik ds. ochrony informacji niejawnych w Rządowym Centrum Legislacji, miał najwyższe poświadcze- nia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej.

Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii pre- miera, także tajne. Czy te „smoleńskie” także?

Czy zadziałały „szwadrony śmierci”?

Michniewicz miał popełnić samobójstwo, mimo że wcześniej umówił się z rodziną na wspólne spędzenie Wigilii. Co więcej, prokuratorzy który przej rzeli jego domowy komputer w pliku “Moje plany” znaleźli dokładny plan zajęć na 23 grudnia. Michniewicz miał już kupiony bilet na świąteczny wy jazd do teściów, co w prokuraturze potwierdziła Paulina T., pracownica jego biura:

„22 grudnia Grzegorz Michniewicz mówił, że następnego dnia będzie tylko do godz. 14, bo jedzie na święta (…). Według mnie nic, komplet- nie nie wskazywało na to, że on może pozbawić się życia (…). Chcę na zakończenie dodać, że ja nie wierzę, aby on popełnił samobójst- wo.”

Śledztwo, jak w większości podobnych przypadków, umorzono, w decyzji uznano, że Michniewicz powiesił się „nagle pod wpływem impulsu”.

Ale jaki to mógł być impuls, skoro człowiek ten umawiał się z najbliższymi na Święta?

Z ustaleń dokonanych przez „Wprost” wynika, że wieczorem 23 grud nia Michniewicz napisał także kilka SMS-ów do swojego przełożone- go, szefa kancelarii Tomasza Arabskiego.

„Nie wiadomo jednak, czego dotyczyły, ani o której godzinie zos- tały wysłane. Minister nie odpowiedział na nasze pytania w tej sprawie” – pisał tygodnik.

Temat został szybko bardzo skutecznie wyciszony w mediach.

Postawmy następne pytanie:

czy Eugeniusz Wróbel, który miał oceniać raport MAK, został pocięty piłą na kawałki, dlatego że nieopatrznie miał się podzielić opinią, że szczątki na Siewiernym nie należą do tupolewa o numerze bocznym 101?

A Dariusz Szpineta, zawodowy pilot, ekspert i prezes spółki lotniczej, któ- ry powiesił się 2 grudnia 2011 roku w łazience ośrodka wczasowego w In- diach?

Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, wskazując, że lot Tu-154M był lotem wojskowym, wypowiadał się także w kwestii braku pozwolenia na wlot rządowego tupolewa w rosyjską przest- rzeń powietrzną.

Pisał Pan zresztą o tym w tekście pt.: „Loty specjalne”.

Jeżeli rzeczywiście nie było zgody, to jakim cudem samolot mógłby znaleźć się na Siewiernym?

Kolejne zagadkowe wypadki.

6 czerwca 2011 roku w hiszpańskiej Asturii doszło do katastrofy dwóch awionetek.

Pierwsza pilotowana była przez wybitego architekta Stefana Kuryłowi cza, który zaprojektował, a następnie realizował projekt m.in. termi- nala Warszawa-Okęcie, oraz jego współpracownika Jacka Syropolskie go.

W drugiej śmierć poniósłJanusz Zieniewicz, były kierownik działu łą- czności w PLL LOT, potem właściciel firmy Cerberis, zajmującej się zabezpieczeniami elektronicznymi, która również obsługiwała Okęcie .

Jak informowała Polska Agencja Prasowa w depeszy z 7 czerwca ubiegłe- go roku

„jedna awionetka z niewyjaśnionych przyczyn spadła na budynek na placu postojowym samolotów w Castrillon. Budynek był wtedy pusty. Druga maszyna spadła do pokrytego eukaliptusami urwiska w pobliskich górach Bayas. Znalezienie samolotu w górach było moż liwe dzięki uaktywnieniu systemu lokalizacyjnego zainstalowanego w awionetce.

Według mediów lokalnych, w Asturii panowała wtedy gęsta mgła i padał deszcz. Widoczność była poniżej kilometra. Z powodu nieko-rzystnych warunków atmosferycznych utrudniony był nawet ruch kołowy. Według rządowego komunikatu, wszystkie awionetki były bardzo dobrze wyposażone i leciały na właściwej wysokości.”

W grudniu 2010 roku podczas przesłuchania przed smoleńskim zespołem parlamentarnym pracownik kancelarii Lecha Kaczyńskiego Tomasz Sz- czegielniak powiedział rzecz niezmiernie interesującą, dotyczącą wyda- rzeń na Okęciu:

“Nie widziałem tego, no, z prostego powodu, że cały czas byłem wte- dy w tym hanga… w termi… na terminalu i byliśmy zajęci obsługą tych wszystkich osób, które miały towarzyszyć panu Prezydentowi.”

Czy to tylko przejęzyczenie, czy faktycznie Szczegielniak był w jakimś ha- ngarze i zajmował się obsługą jakichś osób z delegacji?

Dlaczego zespół tego tropu nie podjął?

Jakoś tak się dziwnie składa, że mówiąc o Smoleńsku, wracamy do lotnis- ka Okęcie.

Co oznaczają słowa Szczegielniaka? Czy to, że pasażerów tupolewa (i być może jaka?) zgromadzono w – zburzonym po 10 kwietnia – nowym hanga rze?

Czy architekt Kuryłowicz zginął w katastrofie, gdyż np. znał rozkład tune- li pod Okęciem połączonych z hangarami?

Pytań jest mnóstwo.

W tym kontekście dość interesująco brzmi oświadczenie generała Anatola Czabana z 10 sierpnia 2011 roku o przyczynach jego odejścia z wojska. Opi sując swoje samopoczucie podkreślił:

„Ludzie pytają, jak się czuję. Odpowiadam – fatalnie – tak , jakbym został w ciemnym przejściu podziemnym wrzucony do szczeliny, za- sypany kamieniami i jedynym moim pragnieniem jest, aby krew wy- płynęła na powierzchnię i wskazała miejsce zbrodni”.

O jakiej zbrodni mówi generał? Pytanie wciąż czeka na odpowiedź.

FYM: To, że mainstreamowi dziennikarze unikają pewnych „około-smoleń- skich” tematów (np. jakimś szóstym zmysłem wiedzą, że nie należy szukać szczęścia na Okęciu), wydaje się zrozumiałe.

W przeróżnych miejscach wszak bywają lub wprost zasiadają „fachowcy woj- skowi”, którzy pomagają różne skomplikowane i zawodowe i życiowe kwestie, że tak powiem, głębiej zrozumieć. Tacy wojskowi pedagodzy mogą np. podpo- wiedzieć (dobrodusznie, jak nauczyciel historii, taki starej, peerelowskiej daty nauczyciel – uczniowi pytającemu o Katyń): „nie interesuj się”.

No ale tak wielu naukowców, tak wielu prawników, tak wielu policjantów, tak wielu urzędników np. kontrolerów NIK itd. też jakby wie, iż „nie interesuj się” ich obowiązuje.

Pytanie zatem ciśnie się na usta: a czemuż to nie wolno się interesować tak prostą sprawą, jak wylot dwóch rządowych samolotów 10 Kwietnia ze stołecz- nego lotniska i ich przelot w związku z prezydencką delegacją?

Co w tym zainteresowaniu może być groźnego, skoro doszło li tylko do lotni- czej katastrofy jednego z tychże statków powietrznych?

Czy spotkali się Państwo z jakimiś irracjonalnymi wprost lękami (tudzież in- nymi tajemniczymi stanami), w które wpadały osoby dopytywane na okolicz- ność np. wylotów polskiej delegacji?

Czy na Okęciu też jakby zaszły zjawiska a la UFO?”

JMJ: Tak, spotkaliśmy się z takim stanem, odnoszącym się właśnie do lot niska Okęcie.

Asystent posła Antoniego Macierewicza, powiedział nam wprost w 2010 roku, że zespół nie będzie się tą kwestią zajmował.

Dlaczego posłów nie interesowały przyczyny nagłego zepsucia się monito-ringu, identyczny przypadek miał przecież mieć miejsce na Siewiernym, dlaczego – mimo, że zespó ł nie ma uprawnień śledczych, więc nie może nikomu nakazać zjawienia się na posiedzeniu

– nie zaproszono na wysłuchanie osób pracujących tego dnia na lot- nisku, tak cywilnym jak i wojskowym?

Dziwię się temu, gdyż nawet jeśli nie udałoby się otrzymać żadnych infor-macji, przynajmniej w przestrzeń publiczną poszedłby jasny sygnał, że ze- spół rozpatruje wnikliwie każdy scenariusz, który może przybliżyć nas do prawdy o 10 kwietnia, a nie posiłkuje się głównie danymi zza wschodniej granicy, a więc z raportu MAK, które w zależności od okoliczności albo uz naje za kłamliwe, albo za wiarygodne.

Mówiliśmy już tutaj o tzw. seryjnych samobójcach.

W ubiegłym roku poruszyliśmy ten temat z posłem Antonim Macierewi- czem, który zaprzeczył w rozmowie z nami, że śmierć Grzegorza Michnie- wicza może mieć jakikolwiek związek z tzw. katastrofą smoleńską.

Usłyszeliśmy natomiast, że tajemniczy zgon jeśli już, to należy łączyć z afe rą hazardową.

Gdzie Rzym, gdzie Krym można zapytać, ale może też przewodniczący ze- społu ma o wiele bardziej dogłębną wiedzę, niż nam wszystkim się to wy- daje.

Być może, skoro dowiedzieliśmy się od niego też takiej ciekawej rzeczy jak ta, że dowodem na to, iż na lotnisku w Smoleńsku miała miejsce katastro- fa jest rozmowa, jaką Lech Kaczyński przeprowadził z pokładu samolotu ze swoim bratem Jarosławem.

Niestety dla nas, z uwagi na możliwość fałszowania, jak to miało miejsce choćby w przypadku spreparowanych rozmów telefonicznych z udziałem pasażerów samolotów porwanych 11 września 2001 roku w USA, nie może być to dowód ostateczny.

Jeżeli jednak przewodniczący zespołu utrzymywał, że na Siewiernym kok- pit tupolewa

„był przynajmniej przez 4 godziny, są jego zdjęcia, jest nawet zdjęcie, jak jest transportowany przez helikopter, gdzieś wywożony ten kok- pit, tak że to tak nie jest, że on zupełnie wyparował.

Jego nie ma na miejscu tam na lotnisku, gdzie jest złożony, no, zrzu- cony na taką bezkształtną kupę ten wrak samolotu, części samolotu, tam kokpitu rzeczywiście nie ma. No ale gdzieś on istnieje”

– to jest to naprawdę jakiś tajemniczy stan …

PJ: Na Okęciu, czy też w innych miejscach związanych z wydarzeniami 10 kwietnia, z przyczyn o których wspominaliśmy już wcześniej, panuje jak przypuszczam, z perspektywy ponad dwóch lat od tragedii grobowe mil- czenie.

Nikt więc nie przekaże informacji i dlatego pozostaje wyłącznie tzw. biały wywiad. Między innymi dlatego też nasza książka nie będzie miała chara- kteru śledczego.

Zresztą prześledzenie okresu rządów PiS oraz przerwanej prezydentury Lecha Kaczyńskiego w kontekście zmian geopolitycznych jest nie mniej ciekawe.

Wnikliwa lektura źródeł pozwala zorientować się czyje interesy były za- grożone i kto najbardziej skorzystał na zmianie kursu Polski po 10 kwiet- nia.

FYM: Takie niezbyt ładne przysłowie powiada, że w domu powieszonego o pe wnych sprawach się nie mówi. Np. o sznurze. Nie wiem jak Państwu, ale mnie się nasuwa skojarzenie właśnie z sytuacją „domu powieszonego”.

Jest to o tyle dziwna sytuacja (w przypadku śledztwa smoleńskiego), że prze- cież do słynnej lotniczej katastrofy miało dojść na Siewiernym, a nie na Okę- ciu, prawda?

W czymże więc leży ten gigantyczny problem, jeśli chodzi o szczegółowe od- tworzenie sytuacji na tym warszawskim lotnisku?

Już pomijam w tym momencie to, że zrazu nie sposób było ustalić, o której do kładnie godzinie co wyleciało, taki widocznie był wzmożony ruch na Okęciu tamtego sobotniego ranka – jak i ustalić, „o który obiekt latający chodzi”, że się tak wyrażę.

Czy chodzi o „prezydenckiego jaka”, czy może raczej o „prezydenckiego tupo lewa”. I nie byle kto miał z takimi ustaleniami problemy.

Przykładowo R. Grupiński (było nie było człowiek gabinetu ciemniaków i rzą- dzącej koalicji) w programie radiowym Trójki 10 Kwietnia przed 10-tą rano powiada:

„Rozmawiałem z ludźmi z kancelarii premiera. Nie było jeszcze wtedy informacji na temat tego, czy rozbił się tu-154 czy jak…” (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/komorki-milcza.html).

Z kolei dansingbubek z tzw. centrum operacyjnego, dzwoniący (ponoć nie- długo po 9-tej pol. czasu) do amb. J. Bahra, mającego być na pobojowisku „po katastrofalnym”, na którym „brak oznak życia”, ma zapytywać

„czy to na pewno ten samolot, czy nie ten?” (http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/co-wiemy-jezus-maria-msz-publikuje-rozmowy-sikorskiego,214245.html)?

Na mój, niekoniecznie chłopski, ale ciemny na pewno, rozum, jakoś ciężko wy jaśnić to, iż ani w kancelarii premiera, ani w MSZ, ani w COP (http://freeyour mind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje), ani – jak można by sądzić z wywiadu „Czerskiej Prawdy” z legendarnym B. Klichem – w MON (http:// wyborcza.pl/1,111900,8951988,Szef_MON__W_dokumentach_wszystko_gra. html?as=4&startsz=x), nie wiadomo, co to za obiekty latające z warszawskie- go wojskowego lotniska wyleciały z Dowódcami i Prezydentem.

Rozumiem, że gdyby tych samolotów dla delegacji prezydenckiej było z dzie- sięć, to można by się pogubić w takim natychmiastowym ustaleniu, kto wyle- ciał czym – ale przecież wylecieć miał tylko „jeden tupolew” z „całością dele- gacji”, czyż nie?

Czy więc ktoś się w kontroli lotów zagapił (może leciała jakaś powtórka waż- nego serialu w TV) i przeoczył ten jedyny wylot, czy może tych wylotów było trochę więcej niż jeden i stąd się „pokomplikowała sprawa”?

No, chyba że, jak sugerują niektórzy, 10 Kwietnia wyleciał tylko dziennikarski jak-40 – ale w takim razie gdzie by się podział „prezydencki jak” i „prezyden cki tupolew”, o których mówił rzecznik MSZ P. Paszkowski i dziennikarze?”

PJ: A czy w ogóle mamy pewność, że delegacja wyleciała z Okęcia?

A może wyleciał z niego wyłącznie Jak-40 z dziennikarzami?

Przecież jeśli spojrzymy na relacje oficjalne, to się nic nie klei.

Przypomnę, że na początku nikt, z ówczesnym rzecznikiem MSZ Piotrem Paszkowskim na czele, nie wiedział, czy prezydent poleciał tupolewem, czy jakiem.

My jedynie wiemy, że o 7.27 wystartował „jakiś tupolew”. I to wszystko.

Nie wiadomo, kto go pilotował, kto był na pokładzie…

Owszem, są nagrania z wieży, które zostały zabezpieczone na potrzeby śle dztwa, ale co w nich jest też tego nie wiemy.

Ciekawa informacja z tym związana jest taka, że w Internecie, myślę tu m. in. o stronie http://www.liveatc.net , uważanej za główne źródło, jeśli cho dzi o dostęp do nagrań rozmów pilotów z wieżą, nie można znaleźć nag- rań z wieży kontroli lotów Okęcia (międzynarodowy kod – EPWA) z inte- resującego nas zakresu czasowego z 10 kwietnia.

Niestety, na mail wysłany do autorów strony w tej sprawie, nie doczekaliś- my się odpowiedzi…

Pozostaje też otwarte pytanie, czy ze śmiercią delegacji wiąże się zgon ofi- cera nasłuchu i kontrwywiadu Marynarki Wojennej, którego znaleziono powieszonego 2 czerwca 2011 roku w Wejherowie?

Tę wiadomość ogłoszono dopiero po miesiącu, razem z informacją, że rozmowy przeprowadzane w tupolewie 10 kwietnia 2010 roku mogły być odbierane przez nasłuch tych służb.

JMJ: Ten brak jakichkolwiek informacji dotyczących poranka 10 kwietnia na Okęciu jest tym bardziej zastanawiający, że z jakichś tajemniczych wz- ględów przechodzi się nad tym do porządku dziennego.

Czy w toku śledztwa prowadzonego przez prokuraturę wojskową, bądź cywilną lub podczas prac sejmowego zespołu smoleńskiego, ta sprawa kogoś zainteresowała?

Chyba nie, inaczej coś by przeciekło do mediów.

Nie mamy więc np. ani jednej relacji taksówkarza, który odwoził któ- regoś z członków delegacji.

A rozmowy telefoniczne?

Co Pan robi, gdy ktoś z Pana rodziny odlatuje, a Pan nie może go odprowa dzić na lotnisko? Naturalnie, dzwoni Pan do tej osoby, by spytać, czy wszy stko w porządku, czy nie ma opóźnienia w podróży. Albo osoba wybierają ca się w podróż dzwoni, czy przysyła sms-a.

A tu nic, brak danych na temat jakiegokolwiek nawiązywania kontaktu z najbliższymi, tak jakby te osoby rozpłynęły się we mgle.

Bo trudno przecież przyjąć do wiadomości, że nikt się ich podróżą nie in- teresował, szczególnie tak ważną wizytą jak upamiętnienie pomordowa- nych w Katyniu.

Czy ta dziwna sytuacja nie miała związku z tajemniczym komunikatem z wieczora 9 kwietnia, o którym w ostatnich wiadomościach informowały TVP1, TVP2, TVP Info? Można też go było znaleźć w telegazecie, a był po- dobny w treści do tego odebranego przez brytyjski kontrwywiad tuż przed zamachem nad Lockerbie. Komunikat brzmiał dokładnie tak:

„Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informacje o zagrożeniu ata- kiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej”…

PJ: … a propos: z telegazety zniknął 10 kwietnia tuż po „katastrofie”.

Dlaczego nad tym komunikatem zapadła cisza, skoro mógł on by być jed- nym z kluczowych elementów rozwikłania smoleńskiej zagadki?

Czy spotkał się Pan z jakimiś analizami, skąd się ten komunikat wziął i którego samolotu z UE to ostrzeżenie mogło dotyczyć?

Nie wiem, być może prokuratura wojskowa, analizuje ten materiał, ale dziennikarze o to nie pytają, a ta część Polaków, która wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku jeszcze się interesuje – na przekór mediom i polity- kom, którzy robią wiele, by wywołać u opinii publicznej zmęczenie tym te- matem – o tym komunikacie już pewnie nie pamięta.

Dodam może jeszcze, że wbrew niektórym opiniom informacja Dyżurnej Służby Operacji Sił Zbrojnych RP nie była utajniona. I jest to dziwne, gdyż z reguły tego typu ostrzeżenia, wychodzące od służb specjalnych, a Dyżur- na Służba Operacji Sił Zbrojnych RP jako organ wykonawczy Szefa Sztabu Generalnego WP zajmuje się m.in. zapobieganiem aktom terroru i ich nas tępstwom, są tajne.

Potwierdził to zresztą w odpowiedzi na pytanie „Niezależnej Gazety Pols kiej Nowe Państwo” (w tekście Leszka Misiaka pt.: „Rozdział I – ostatnie ostrzeżenia”, numer 3/2011), rzecznik prasowy SG płk Andrzej Wiatrow- ski. Stwierdził on, iż

„przesyłane bądź otrzymywane informacje o zagrożeniu mają status dokumentów, które nie są rozpowszechniane. Nie mają one charakte- ru informacji publicznej.”

Dlaczego więc ten konkretny komunikat był opublikowany w mediach?

Przecież do pewnego czasu można go było znaleźć za pomocą wyszukiwa- rki Google, czy na stronach internetowych m.in. wprost24.pl, wolneme- dia.net, wolnapolska.pl, niezalezna.pl, newsweek.pl…

Wielu blogerów (m.in. mailbox w styczniu 2011 roku), stawiało tezę, że komunikat został wydany specjalnie tak późno, by nie dotarł do opinii pu blicznej, a jedynie do zainteresowanych, by usprawiedliwił np. zmianę lo- tniska docelowego samolotu, czy też, z uwagi na konieczność zastosowa- nia ochrony kontrwywiadowczej, zmianę sposobu i czasu dowozu człon- ków delegacji i zebranie ich na przykład w hangarze.

Może warto zastanowić się, c zy nie był to sygnał do podjęcia jakiejś akcji, czy nie taki był cel upublicznienia komunikatu.

Istotną kwestię, dotyczącą zmian zawartości komunikatu podjął 11 lute- go 2012 roku bloger Wunderman we wpisie pt.: „Klucz do zrozumienia przyczyn katastrofy smoleńskiej”, opublikowanym na Salonie24, podkre ślając, że

„dopiero później manipulowano jego treścią nadając mu taką formę: „… dzień przed katastrofą otrzymano ostrzeżenie o możliwości upro wadzenia statku powietrznego z lotnisk jednego z państw Unii Euro- pejskiej”.

Wobec tego twierdzono, że cała sprawa nie mogła dotyczyć katastrofy smoleńskiej.

Z tego drugiego tekstu łatwo wywnioskować, że był zmieniany post fac- tum, już po katastrofie.

Zastanawia to, że taką wersję komunikatu przyjęła też Biała Księga w sprawie katastrofy smoleńskiej opracowana przez Zespół pod kier. Anto- niego Macierewicza.

Ale przede wszystkim zastanawia co innego – dlaczego wykrzywiono brz- mienie pierwotnego komunikatu? W istotnym stopniu zmieniono jego sens?”

Właśnie, dlaczego?

JMJ: Skoro już jesteśmy przy komunikatach, to przypomnijmy jeszcze uja wniony w zeszłym roku przez Polsat News fragment nagrania z Centrum Operacji Powietrznych, z którego wynikało, że na Siewiernyj leciał także Jak-40, pilotowany przez gen. Andrzeja Błasika.

Ta kwestia jednak też nie została podjęta przez media, i gdyby nie bloge- rzy śledczy w ogóle by nie zaistniała.

A to jest przecież tylko jeden z wielu przypadków przemilczania spraw nie pasujących do wersji lansowanych przez obie strony, które za dogmat przyjęły w punkcie wyjścia tezę o tym, że delegacja poleciała jednym samo lotem na obchody rocznicowe i że wszyscy zginęli na Siewiernym.

Jeżeli jednak w założonym scenariuszu do katastrofy miało dojść na Sie- wiernym, to wszystkich należało umieścić w jednym samolocie.

Katastrofę tupolewa da się jeszcze od biedy wmówić społeczeństwu, ale już bajkę o rozbiciu dwóch samolotów – nie za bardzo…

Można spytać, czy takie wprowadzenie w błąd milionów ludzi podejmują- cych na co dzień racjonalne decyzje jest możliwe?

Ależ oczywiście! Było to już nie raz grane.

W 1938 roku radiosłuchacze w Stanach Zjednoczonych wpadli w panikę przekonani o inwazji Marsjan. Uciekali z domów, dzwonili na policję.

A wszystko za sprawą sugestywnego radiowego słuchowiska na podsta wie powieści science fiction autorstwa Herberta George Wellsa „Woj- na światów”.

Tak jak wtedy miliony uwierzyły w najazd Marsjan na Ziemię, tak w czasie mniej odległym miliony telewidzów na świecie uwierzyło w to, że w wieże WTC w Nowym Jorku 11 września 2001 roku uderzyły samoloty pilotowa- ne przez arabskich terrorystów.

Ten telewizyjny obrazek z ranka 10 kwietnia 2010 roku ze strażakiem na pobojowisku i szczątkami jakiegoś samolotu pomalowanymi w polskie barwy też widocznie musiał być bardzo sugestywny, skoro wzięli go za au- tentyk również ci, którzy nie wierzą w wypadek, a więc zdawałoby się są bardziej wnikliwymi obserwatorami.

FYM: Jak Państwo patrzą – już z tej perspektywy czasu – na to, co się wokół „sprawy smoleńskiej” dzieje?

Czy sądzą Państwo, że „wszystko ma się już ku końcowi”, tzn. zostaniemy z alternatywą: „wypadek lub zamach na Siewiernym” i powoli „życie wróci do normy”, czy jednak nastąpi pęknięcie w tym dość grubym murze grobowego milczenia wokół tragedii?

Mnie nieustannie frapuje nie tylko to, jak można (fachowo) analizować prze- bieg katastrofy nie dysponując materiałem dowodowym w postaci szczątków danego samolotu i dokładnych badań miejsca, ale też to, jak można mówić o dokładnym przebiegu tejże katastrofy (z takimi a takimi skutkami), nie prze- prowadziwszy kompleksowych, specjalistycznych badań medyczno-sądowych dotyczących stanu zwłok ofiar.

Możliwe jednak, że w sytuacji, w której, tak jak to sygnalizowałem w rozmowie z Z. Białasem (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2012/05/wyw- iad-dla-z-biaasa-cz-ii.html), nawet prokurator generalny A. Seremet marzy już tylko o zamknięciu śledztwa, bez konieczności pozyskiwania fragmentów wraku, rejestratorów itp. drobiazgów, bez konieczności przeprowadzania dal szych (poza dotychczasowymi trzema) ekshumacji, tudzież zebrania pełnej dokumentacji – nie powinienem oczekiwać cudu.

JMJ: Skoro pewien elektryk rzekomo udowodnił, że przeskoczył ponad dwumetrowy płot, to dlaczego nie można prowadzić śledztwa smoleńskie- go i przeprowadzać symulacji dotyczących rozpadu kadłuba samolotu, gdy wrak tupolewa spoczywa na Siewiernym, a dowody są w rękach Ros- jan?

Dla logicznie myślącego człowieka jest to absurd, ale co to kogo obchodzi, sprawa jest upolityczniona, a w polityce dowolne obchodzenie się z praw- dą jest prawie nagminne.

Opieranie się na danych teoretycznych, nie uwzględniających np. stopnia zużycia elementów samolotu, powoduje ich zafałszowanie, a tym samym fałszuje obliczenie końcowe.

Nie bronię tu koncepcji pancernej brzozy, gdyż nie wytrzymuje ona kryty- ki, chcę tylko powiedzieć, że nie można uznawać za wiarygodne obliczeń, opartych na nie zweryfikowanych danych wziętych z fabrycznej charakte- rystyki samolotu.

Jaką więc mamy gwarancję wiarygodności w przypadku badań prowadzo- nych z jednej strony przez prokuraturę, a z drugiej przez ekspertów zespo łu parlamentarnego?

W przypadku profesora Biniendy na potwierdzenie fachowości przywołu- je się jego udział w wyjaśnianiu katastrofy promu „Columbia”.

Tyle, że tam był zapis startu i przebiegu lotu do momentu katastrofy oraz parametry zachowań urządzeń pokładowych, były szczątki promu podda- ne badaniu i byli świadkowie. Dowodzenie mogło więc zostać przeprowa- dzone fachowo w oparciu o prawidłowe dane wyjściowe.

Co z tego jednak miałoby wynikać w odniesieniu do badania przypadku Siewiernego?

Mówi się więc o ładunkach wybuchowych w skrzydle, wykorzystując – mam wrażenie – to, że przeciętny odbiorca nie wie np. że paliwo znajduje się w skrzydle i że gdyby doszło do wybuchu w tym miejscu to samolot za- mieniłby się w jedną wielką pochodnię i nie byłoby mowy o tym, że ciała niektórych ofiar zachowałyby się bez znaczących obrażeń.

Epatuje się więc publiczność, poprzez wykorzystanie argumentum ad ig- norantiam, szczegółami technicznymi, niezrozumiałymi dla większości, tak by odwrócić uwagę od a-logicznych, sprzecznych ze zdrowym rozsąd- kiem elementów sytuacji, np. braku foteli, kokpitu czy braku obrażeń na- rządów wewnętrznych u niektórych ofiar.

Jednocześnie szeroko stosuje się argumentum ad verecundiam, czyli za- mykanie ust krytykom poprzez odwoływanie się do tego, co powiedział au torytet. Najlepiej z tytułem naukowym.

Profesorem był Bronisław Geremek, profesorem, zgodnie z wykładnią salo nu, jest Władysław Bartoszewski, Lech Wałęsa w pojedynkę obalił komu- nizm, zaś Tadeusz Mazowiecki to „pierwszy niekomunistyczny premier”.

I dlatego to, co mówią jest święte i nie może być kwestionowane.

Ależ to było piętnowane przez prawicę i tzw. niezależne media!

A tymczasem w przypadku Smoleńska podobne chwyty erystyczne stoso- wane są przez obie strony.

Z jednej strony mamy ekspertów typu Tomasza Hypkiego, Wojciecha Łu- czaka, Tomasza Białoszewskiego.

Z drugiej – Wiesława Biniendę, czy Kazimierza Nowaczyka.

To przecież naukowcy, a w dodatku z amerykańskich uczelni!

I nie wypada pytać nawet, czy owi naukowcy mają osiągnięcia przydatne w wyjaśnianiu okoliczności tragedii 10 kwietnia .

Mają rekomendację przewodniczącego zespołu parlamentarnego i opozy- cji, i to ma wystarczać, a podawanie w wątpliwość trafności doboru stoso- wanych przez tych naukowców metod i przydatności wyników ich badań do wykrycia okoliczności śmierci poległych 10 kwietnia ma wagę nieomal zdrady stanu.

Krótko mówiąc wszystko, co nie jest zgodne z wersją o zwykłym wypadku lotniczym z jednej strony, albo z drugiej z hipotezą o wybuchach, „zamro- żeniem” tupolewa na wysokości 15 czy 26 metrów, jest albo ośmieszane, albo zamilczane na śmierć.

Nie daj Boże mówić o maskirowce, bo dostaje się etykietkę ruskiego agen- ta, albo paranoika.

PJ: Spirala kłamstwa smoleńskiego będzie nakręcana dalej.

Nie ma liczącego się, wpływowego środowiska, które mogłoby dać temu skuteczny odpór. Powstaną następne, nic nie wnoszące do sprawy filmy, pojawią się pewnie jakieś kolejne „ostatnie zdjęcia prezydenta”, i jakieś okolicznościowe publikacje przy okazji kolejnych rocznic, które nie będą o krok przybliżać do prawdy.

Moim zdaniem, aby ten mur milczenia i zakłamania zburzyć potrzebny byłby współczesny odpowiednik Mitrochina, Kuklińskiego oraz Reagana.

Prawda o Smoleńsku pewnie spoczywa w sejfach nie tylko w Polsce, ale także w Moskwie, Berlinie, czy Waszyngtonie, i oczywiście procentuje.

Słowem zważywszy układ sił w geopolityce musiałby zdarzyć się jakiś cud.

Prawo i Sprawiedliwość zapowiada, że do końca tego roku swoją pracę za- kończy zespół badający katastrofę smoleńską i przedstawi pełny raport.

Zespół, jak powiedział Antoni Macierewicz, kończy badania dotyczące os- tatnich 6 sekund lotu Tu 154M i będziemy się mogli zapoznać z ich wy- nikami jeszcze przed wakacjami.

Zastawiam się, czy opozycja zdaje sobie sprawę z jaką odpowiedzialnością wiążą się tego typu deklaracje.

Zwolennicy PiS, choć oczywiście nie tylko, na pewno w najlepszej wierze czekają na wyjaśnienie w jakich okolicznościach zginął prezydent i cała prawie stuosobowa polska delegacja.

Na miejscu opozycji byłbym jednak zdecydowanie bardziej wstrzemięźli- wy w zaciąganiu w tym przypadku kredytu zaufania społecznego.

FYM: Dlaczego, Państwa zdaniem, głos prof. J. Trznadla oraz prof. M. Dakow-skiego w sprawie maskirowki smoleńskiej został przemilczany nawet przez media deklarujące się jako niezależne, a więc piszące o tym, o czym nie chcą informować media „reżimowe”?

Czy zaczynamy wchodzić w etap, w którym istnieje już tylko mainstream, róż nicujący się jedynie wedle kryterium politycznych sympatii/antypatii, a sto- sujący w istocie (zwierciadlane, dwubiegunowe) zasady selekcji i blokowania pewnych treści?

Czy Państwa zdaniem pojawienie się (w polu zagadnień badawczych) teorii maskirowki na jesiennej konferencji smoleńskiej (http://www.konferencja s- molenska.pl/) stanowi już jakiś poważny przełom w całej sprawie śledztwa, czy to będzie nieznaczący epizod?

A może są jakieś symptomy pękania tamy?”

PJ: Czy widzi Pan jakąkolwiek liczącą się siłę, której zależałoby na odejś- ciu od obowiązującej narracji?

Przecież w nią wpisują się zarówno media mainstreamowe, czy też jak je Pan nazywa „reżimowe” – choć polemizowałbym, czy to określenie jest właściwe – jak i te określające siebie jako niezależne.

I to jest odpowiedź na Pana pytanie, dotyczące przyczyn zapisu nałożone go na m.in. profesorów Jacka Trznadla i Mirosława Dakowskiego.

Przy sprawie smoleńskiej mamy tak naprawdę do czynienia z dwoma mai nstreamami:

rządowym z TVN i „Gazetą Wyborczą” oraz opozycyjnym z „Gazetą Polską” i „Naszym Dziennikiem” na czele, które zadziwiająco zgodnie uznają dane przedstawione przez MAK za miarodajne.

JMJ: Nie chcę być złym prorokiem, ale pojawienie się Pana publikacji „Czerwona strona Księżyca” na jesiennej konferencji poświęconej katas-trofie smoleńskiej, która ma odbyć się 22 października w Warszawie, mo- że służyć próbie zdezawuowania tej koncepcji.

O tym może świadczyć fakt, że w materiałach konferencyjnych Pana mate riał jest jedynym ujmującym 10 kwietnia z pozycji teorii dwóch miejsc, mi mo, że są także fachowe publikacje profesora Mirosława Dakowskiego, czy Krzysztofa Cierpisza, których nikt merytorycznie nie podważył.

Czy nie chodzi o to, by hipotezę dwóch miejsc zdeprecjonować poprzez przypisanie jej do, przy całym szacunku dla Pana, anonimowego czyli ukrytego pod pseudonimem blogera, który nie będzie mógł wystąpić ofi- cjalnie podczas obrad i przedstawić analizowanej przez siebie hipotezy.

Proszę też zwrócić uwagę, że tematem konferencji jest „Mechanizm znisz czenia samolotu TU-154M w Smoleńsku w dniu 10.04.2010”, a nie okoli- czności śmierci prezydenta RP i delegacji katyńskiej.

Czy to nie mówi za siebie?

Nie chcę jednak przez to wszystko powiedzieć, że nie warto by Pan na przy kład przygotował na konferencję referatu i np. poprosił kogoś o jego przed stawienie.

Było nie było, wśród zadań badawczych i problemów naukowych organiza torzy konferencji wymieniają

„Ocenę prawdopodobieństwa hipotezy, według której śmierć pasaże rów samolotu TU-154 nastąpiła w innym miejscu niż wrakowisko pod Smoleńskiem, a samo wrakowisko i wszelkie informacje dostar- czane przez stronę rosyjską są jednie inscenizacją (ros. maskirowka )”.

FYM: Nieprzypadkowo przeszedłem do pewnego szerszego kontekstu, odcho- dząc nieco od sprawy samego kwietniowego zamachu na polską delegację, za- stanawiam się bowiem,czy czasem nie jest trochę tak, iż to właśnie ów „szer- szy kontekst”… uniemożliwia sprawne przeprowadzenie smoleńskiego śledz- twa.

Mamy z jednej strony instytucjonalne dekretowanie „hipotezy wypadkowej” (radzieccy eksperci z Moskwy i znad Wisły), z drugiej zaś strony, także insty- tucjonalne dekretowanie „hipotezy zamachowo – dwuwybuchowej” – w re- zultacie natomiast, mimo pewnych różnic w sposobie wyjaśniania „smoleń- skiej katastrofy”, obie strony są zgodne, co do podstawowej rzeczy.

Głoszą jednomyślnie, iż, powiem obrazowo,

„z Siewiernego nie należy odlatywać”, tzn. nie ma mowy o jakimkolwiek „zakwestionowaniu miejsca zdarzenia”, które już 10 Kwietnia D. Mied- wiediew był łaskaw uznać, nomen omen, za… „mistyczne”

(„Dzisiejszy dramat jest tragicznym zbiegiem okoliczności, który sprawia, że jego miejsce staje się mistyczne” http://wiadomo sci . dziennik.pl/artykuly/115489,miedwiediew-smierc-prezydenta-to-szok.html).

Tymczasem, co zapewne warto przypomnieć samym najwierniejszym, bezkry- tycznym wyznawcom tych hipotez, iż już 10 Kwietnia pojawiły się natych- miast w przekazie medialnym: przeróżne dane, które uniemożliwiały jedno-znaczne ustalenie zarówno czasu zdarzenia, jak i jego przebiegu, a nawet… miejsca (http://alan.polish.salon24.pl/225685,tu-154m-rozbil-sie-no-wlas nie-gdzie).

Z czasem Zdarzenia było/jest chyba najwięcej cyrków.

Godzina 10.56 rus. czasu (znalazłem nawet newsa o tym, iż do „katastrofy” miało dojść 36 minut po 10.22, więc wypadałoby, iż o 10.58

http://www. tvn24 .pl/wiadomosci-ze-swiata,2/bialorusini-ostrzegali-o-trudnych-warunkach, 2 11449.html),

godzina 10.50

(https://forumemjot.files.wordpress.com/2013/10/42b8f-dezy2bruskie.png),

godz. 10.40, a nawet 10.38…

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/bilokacja-o-838.html).

Cztery/trzy razy „podchodził”

(http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115485,piloci-nie-chcieli-ladowac-gdzie-indziej.html),

tylko dwa razy podchodził (głosił to oficjalnie przecież sam Szojgu

http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115545,ciala-ofiar-pojada-do-moskwy.html),

wyłącznie raz podszedł (do lądowania) (obecna wersja oficjalna).

Wypadek zdarzył się w Pieczersku

(„Do katastrofy prezydenckiego samolotu TU-154 doszło dwa kilometry do Smoleńska, przed lotniskiem wojskowym w miejscowości Pieczersk”

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/katastrofa-pod-smolenskiem,211435.html) ,

do wypadku doszło 2 km od pasa startowego

(http://www.dziennik.com/wiadomosci/artykul/polska-w-zalobie-prezydent-rp-i- najwaz niejsze-osoby-w-panstwie-zgineli-w-ka),

1,5 km od, kilkaset metrów od

(http://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/bialorusini-ostrzegali-o-trudnych-warun kach,211449.html),

a nawet… na samym lotnisku

(W. Waszczykowski w jednym z telewizyjnych „wejść” 10 Kwietnia złapa- ny przez reporterów opowiadał im, iż nie da się z Polski wylecieć na „tam to lotnisko”, bo jest ono… zniszczone; por. też

http://freeyourmind.salon24.pl/303533,swiadek-bater; http://freeyourmind.salon24.pl/380030,medytacje-smolenskie-6-godzina-batera).

Nadwiślański „Fakt” z rozpędu zwizualizował (w swym specjalnym wyda- niu) „miejsce upadku” od strony zachodniej smoleńskiego lotniska Siewier- nyj (http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-cz-1.pdf, s. 72-73).

Nie muszę też chyba przypominać, że (mimo że „wyleciał jeden samolot”, ist- niały poważne problemy z ustaleniem „listy pasażerów” oraz… ilości osób, które poleciały i „w wypadku” zginęły (http://freeyourmind.salon24.pl/4106 48,medytacje-smolenskie-8-132, http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/ 1 15477,kwasniewski-katyn-to-przeklete-miejsce.html).

A powinna być sytuacja prosta jak budowa ruskiego cepa.

Tu a tu, o tej a o tej godzinie spadł taki a taki samolot z takimi a takimi skutkami.

Mówimy przecież o historii katastrofy lotniczej, do jakiej miało dojść w paru- set-tysięcznym mieście wschodniej Europy, nie zaś w jakichś niedostępnych rejonach świata, do których dopiero trzeba wysyłać ekspedycje poszukiwaw- czo-ratownicze (nie mówiąc o telewizyjnych).

Jak jednak wiemy, właśnie takiego prostego, jednoznacznego przekazu, wcale 10 Kwietnia nie było (rozpisywałem się o tym w „Czerwonej stronie Księżyca”, więc tu nie wchodzę w szczegóły).

I wracam do sedna mego pytania: czy sprawa śledztwa, a ściślej, rzetelnego dochodzenia nie rozbija się o ten „szerszy kontekst”?

Wiele się już przetoczyło debat/dyskusji wokół sprawy ruskiej dezinformacji i jej nadwiślańskiej kontynuacji, czyli po prostu rozwijania narracji narzuco- nej przez Moskwę.

Dlaczego jednak od razu tak skwapliwie tę narrację w Polsce przyjęto, powsze chnie uznając (bez względu na różnice polityczne), że doszło do „lotniczej katastrofy we mgle”?

Dlaczego nie posypały się wywiady z ludźmi z kancelarii Prezydenta (zwłasz- cza jeśli byli w stanie wydać oświadczenie o tym, iż wierzą, że członkowie de- legacji… nie zginęli:

„Głęboko wierzymy, że nie są prawdziwe nieoficjalne informacje o tym, że nie przeżył nikt z obecnych na pokładzie prezydenckiego samolotu, który rozbił się w sobotę w Smoleńsku – takiej treści komunikat pojawił się na stronach internetowych Kancelarii Prezydenta” http://wiadomosci.dziennik.pl/artykuly/115479,kancelaria-prezydenta-czekamy-na-informacje.html),

z osobami z Okęcia, z dziennikarzami będącymi na miejscu, ze świadkami, którzy byli na pobojowisku (a nie z „leśnymi dziadkami”)?

Dlaczego zabrakło fachowych, wszechstronnych materiałów z samego „miej- sca katastrofy”, skoro tylu ludzi mediów było w Smoleńsku i Katyniu?

Dlaczego od razu „wiedziano”, jakich określeń „nie używać” i czym „się nie interesować”?

Dlaczego od razu wiedziano, by pewnych pytań w ogóle nie stawiać?

Takich np.:

1) jak to jest, że na pobojowisku nie widać ciał i foteli blisko stu osób; jeśli nie widać, to gdzie one są? 2) Jak to mogło być, że nie doszło do pożaru, skoro samolot miał tyle ton paliwa? 3) Dlaczego nie ma żadnego zapisu wideo samego momentu „podchodze- nia do lądowania” i samej katastrofy?

Pytania można mnożyć (szczególnie, że te sprawy pozostają aktualne do dziś ), pytanie fundamentalne zaś jest takie (wiem, że zabrzmi ono nie za wesoło):

czy chciano w ogóle ustalić tamtego dnia (i potem), co/gdzie się stało z polską delegacją, czy też… chciano tak pokierować świadomością Pola- ków, by uznali oni, iż wiadomym jest, co się stało, pozostaje tylko do wy- jaśnienia, jak to się stało, ponieważ „prawda mogłaby być nie do przyję cia”?

To pytanie sobie zadaję już od dłuższego czasu, mając coraz silniejsze przeko nanie, iż wiele osób wie (od 10 Kwietnia), że do katastrofy smoleńskiej nie do- szło, lecz „wie” zarazem, iż tą tajemną wiedzą z Polakami nie można się po- dzielić, bo by tego „nie wytrzymali”.

JMJ: Pamięta Pan interpelacj i zapytania poselskie parlamentarzystów PiS o 10 kwietnia?

Na przykład posłanka Jolanta Szczypińska próbowała dowiedzieć się, o której tupolew wyleciał z Okęcia. Otrzymała odpowiedź, że zostanie to uja wnione po zakończeniu śledztwa, a przecież tu akurat nie powinno być ża dnych wątpliwości…

To, o czym Pan mówi pokazuje jak silna jest zmowa milczenia wokół Smo leńska. Z czego ona wynika mówiliśmy już wcześniej.

Możemy tylko postawić pytanie: „Dlaczego żadnemu z czynników politycz nych i mediów nie zależy na podjęciu przemilczanych aspektów tragedii smoleńskiej?”

PJ: Wie Pan jaka była reakcja na 10 kwietnia u zwykłych ludzi?

Nie mieli wątpliwości, że był to zamach. Tyle, że utożsamiali to pojęcie z atakiem na samolot i zamordowaniem członków delegacji pod Smoleńs- kiem, co zresztą uprawdopodobnił film wpuszczony niemal od razu do Internetu, na którym słychać strzały z broni krótkiej.

Był to, tak naprawdę, kolejny z elementów mający zatrzymać uwagę przy Siewiernym, podobnie jak późniejszy materiał z portalu eostroleka.pl.

Smoleńsk zmienił zasadniczo azymut polskiej polityki zagranicznej i wew nętrznej.

Weźmy na przykład ruchy kadrowe po 10 kwietnia w armii i strukturach bezpieczeństwa takich jak Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. Przecież w dekapitacji państwa straciliśmy nie tylko prezydenta RP, ale także kadrę dowódczą wojska już z pokolenia natowskiego, a nie moskiewskiego.

Ci ostatni wrócili na najważniejsze stanowiska, że wspomnę tylko gen. Sta nisława Kozieja, obecnego szefa BBN, byłego członka PZPR, który jak pisał m.in. „Nasz Dziennik” z 12-13 lutego 2011 roku w tekście

„Szef BBN po sowieckim kursie”: „w sierpniu 1987 r. odbył kurs Szta- bu Generalnego ZSRS, a szkolenie było zabezpieczane przez sowiec- kie służby wojskowe GRU.

Takie informacje wytworzone przez poprzedniczkę WSI – Wojskową Służbę Wewnętrzną, znajdują się w Instytucie Pamięci Narodowej. Z informacji zgromadzonych w Instytucie ma wynikać, że kurs był or- ganizowany przez Akademię Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSR S, tzw. woroszyłówkę.

Jak ustalił portal niezalezna.pl, przechodzący takie szkolenia żołnie rze państw Układu Warszawskiego byli podczas nich sprawdzani, czy nadają się do służby w wojsku pod kątem politycznym i czy mo- gą zajmować stanowiska dowódcze.

Informacje te z pewnością nie byłyby niczym wyjątkowym, ponie- waż większość kadry oficerskiej czasów PRL była szkolona w sowiec- kich szkołach i na sowieckich kursach.

Jednak dziś gen. Koziej jest szefem BBN, które na XX-lecie tej instytu cji zaprosiło do współpracy generała KGB Nikołaja Patruszewa, sek- retarza Rady Bezpieczeństwa prezydenta Rosji i przyjaciela Władi- mira Putina”.

Nie zapominajmy też o jakże ważnej sferze jak polityka finansowa.

Sławomir Skrzypek jako szef Narodowego Banku Polskiego blokował uru- chomienie polskich rezerw finansowych przez rząd. Czy gdyby nie zginął i pozostał na stanowisku, możliwe byłoby ich naruszenie przez ekipę pre- miera Donalda Tuska i wejście do Paktu Stabilizacyjnego?

JMJ: Czy jednak nie warto by się zastanowić, kiedy mogły się zacząć, naz- wę to skrótowo, przygotowania do „operacji Smoleńsk”?

Może jednak nie była to np. jesień 2009 roku, ale początków należy szukać w podaniu rządu do dymisji przez premiera Jarosława Kaczyńskiego dwa lata wcześniej?

Wówczas, po wygranych wyborach parlamentarnych przez Platformę Oby watelską, ośrodek prezydencki stał się ostatnim bastionem opozycji.

Czy nie może być tak, że upadek rządu został wyreżyserowany przez służ- by specjalne i agenturę wpływu, którym ten rząd przeszkadzał w realiza- cji wyznaczonych celów? Afera gruntowa nie może być tu traktowana jako podstawowa przyczyna rozpadu koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Jak było naprawdę powiedziałby może Andrzej Lepper, ale „popełnił samobójst- wo”…

FYM: Rozwijając ten ostatni wątek, wydaje mi sięniemożliwe, by „nie wiedzia no” (w takich instytucjach, jak te wymienione wcześniej w naszej rozmowie) , jakie samoloty wyleciały z Polski, w jakiej kolejności, o jakich godzinach i … dokąd zmierzały.

Wojskowe stołeczne lotnisko to nie budka dyżurnego w jakiejś wioseczce zabi tej dechami, który podpity śpi i nie wie, jaki akurat pociąg za oknem po to- rach przelatuje.

Wiedzieć, co się działo na Okęciu musieli także pracownicy kancelarii Prezy- denta współorganizujący uroczystości katyńskie, jak i (przynajmniej niektó- rzy) parlamentarzyści oczekujący w Katyniu. Wiedzieć musieli też ówcześni pracownicy Okęcia. Wiedzieć musiał 36 splt, rzecz jasna. I tak dalej.

Tak się jednak dziwnie stało, że ta wiedza… „nie wyciekła”.

I właściwie pilnuje się do dziś, by nie wyciekała.

JMJ: Dlatego tym bardziej nasza uwaga powinna być skoncentrowana na Okęciu… W pierwszej z brzegu zajezdni autobusowej, czy tramwajowej dyżurny dysponuje grafikiem wyjazdu pojazdów na trasy.

Tym bardziej zastanawia blackout w wojskowym porcie lotniczym.

PJ: Myślę, że kluczowe pytanie to nie: ile samolotów i dokąd wyleciało.

Mamy pewnik, że wyleciał jak z dziennikarzami i „jakiś tupolew”.

Podstawowa kwestia jest taka:

co działo się na Okęciu i czy delegacja opuściła w ogóle lotnisko.

I czy ktoś widział ją wsiadającą do samolotu.

Relacje „świadków” z Okęcia, z którymi mogliśmy się dotychczas zapoz- nać, brzmią niewiarygodnie.

Nie widzieliśmy też jeszcze żadnych zdjęć z odlotu delegacji 10 kwietnia rano z Okęcia.

Mam na myśli zdjęcia co do których nie ma wątpliwości, że nie są fotomon tażem.

Jak dotąd nie widzieliśmy fotografii, która przedstawiałaby na przykład parę prezydencką wsiadającą 10 kwietnia wczesnym rankiem do tupole- wa.

A mówienie o tym, że cała delegacja mogła wsiąść na pokład jednego samo lotu uważam za uwłaczające pamięci gen. Andrzeja Błasika, który jako w- zorowy dowódca nigdy nie dopuściłby się takiego złamania procedur.

FYM: Wspominając o szerszym kontekście, mam też na myśli nie tylko począ- tek, ale i „koniec” śledztwa smoleńskiego – tego w oficjalnym, siewiernień- skim (czy to „wypadkowym”, czy „zamachowo -dwuwybuchowym” wymiarze ).

Czy możemy założyć tak, iż „ponad podziałami” politycznymi panuje zgodność, co do tego, iż „nie ma sprawy” tragedii delegacji?

„Nie ma sprawy” ciał ofiar?

„Nie ma sprawy” dalszych ekshumacji?

Czyli, że o ile z jednej strony toczy się „zażarta walka” między zwolenni- kami „hipotezy wypadkowej”, a zwolennikami „h2w”, to w pewnym mo- mencie zwierają oni szyki i razem „odpierają” wroga nr 1, czyli teorię kwestionującą obie te hipotezy?

JMJ: Ta „zażarta walka”, o której Pan wspomniał to, odnoszę wrażenie, kolejny spektakl odgrywany na scenie politycznej.

My patrzymy na 10 kwietnia jako na największą po wojnie tragedię narodo wą i dekapitację państwa.

Dla polityków natomiast nie ma z pewnością, jak można po z górą dwóch latach stwierdzić, sprawy dalszych ekshumacji.

Proszę zwrócić uwagę, że nawet opozycja poza jednym wyjątkiem, mam na myśli czas, w którym domagano się udziału amerykańskiego patologa Michaela Badena w przeprowadzeniu autopsji m.in. ciała Przemysława Gosiewskiego, raczej nie podnosiła postulatu zbadania ciał wszystkich ofiar, w odróżnieniu od nieustannego koncentrowania się na ostatnich se kundach lotu i to lotu, który mógł w ogóle nie mieć miejsca.

Mamy tu więc niewątpliwie porozumienie ponad podziałami

. Czym spowodowane? Mam pewne przypuszczenia, ale być może zbyt da leko idące, i dlatego wolałabym je zachować dla siebie.

PJ: Nie raz zastanawiałem się jaką cezurą jest dla nas 10 kwietnia 2010 r., jaki etap tego dnia się definitywnie skończył.

Obok innych aspektów widzę i taki, że to był przełomowy moment również i z tego względu, że zmusił wielu z nas do pozbycia się rozmaitych złud- zeń. Może stopniowo, nie od razu, ale za to z pełnym przekonaniem.

Dotyczy to także oceny polityków. To porozumienie ponad podziałami w kwestii smoleńskiej tragedii obnażyło elity, uświadomiło mi dobitnie jak nigdy dotąd, że my ich właściwie nie mamy.

Kłania się hasło z PRL- u: „Sama opozycja – to nie propozycja”.

FYM: Może należałoby więc postawić pytanie tego typu:w jakim my kraju właś ciwie żyjemy po „katastrofie smoleńskiej”, skoro sama historia z tragedią tak wysokiej rangą delegacji, z losami tak ważnych dla Polski (i niezastąpionych, jak to widzimy od dwóch lat) osób, jest coraz bardziej zagmatwana i mrocz- na?

Przypomina mi się maj 2010 – defilada na „placu czerwonym” w Moskwie i „spontaniczna” akcja „palenia zniczy” czerwonoarmistom w Polsce.

Czy 10 Kwietnia nie dokonał pewnego „zamknięcia” epoki?

Czy to, że tak wielu naszych rodaków od dwóch lat doskonale „wie”, iż na pew ne tematy się „nie rozmawia”, pewnych tematów się „nie rusza”, pewnymi rzeczami się „nie należy interesować”, nie jest potwierdzeniem, iż dziś „Wiel kiego Brata” nawet nie trzeba uruchamiać we wszystkich obszarach życia społecznego, gdyż sami obywatele „wiedzą jak funkcjonować”?

Tzn. sami (bez czujnego spojrzenia politycznego policjanta) się pilnują?

JMJ: Spytam inaczej: w jakim kraju żyliśmy , skoro mogło wydarzyć się coś tak niewyobrażalnego jak tragedia 10 kwietnia 2010 roku?

Sceneria posmoleńska nie jest przecież rezultatem śmierci prezydenta RP i delegacji, a wynikiem bierności większości społeczeństwa, milcząco akce ptującej poprzedzające eliminację Lecha Kaczyńskiego, ataki na głowę państwa ze strony m.in. Platformy Obywatelskiej.

A przecież nie była to krytyka typowa dla normalnej walki politycznej, tyl ko kampania nienawiści.

Dlaczego było przyzwolenie społeczne na awanturnictwo Lecha Wałęsy, który mówił o Lechu Kaczyńskim, że „durnia mamy za prezydenta” i ra- zem z Donaldem Tuskiem i innymi liderami Platformy wzywał do budo- wania nieposłuszeństwa obywatelskiego i usunięcia legalnie wybranych władz państwowych?

A przyzwolenie dla wybryków Palikota i Niesiołowskiego?

Tego zjawiska socjologicznego nie można tłumaczyć ofensywą medialną „Gazety Wyborczej”, czy koncernu Waltera.

To także nie rząd Tuska, Agora, czy TVN wygasiły ten niesamowity pow- rót narodowej solidarności przypominającej tę z roku 1980, a odrodzoną w dniach żałoby narodowej.

Platforma przecież jak gdyby nigdy nic, mimo, że za tragedię smoleńską ponosi co najmniej polityczną odpowiedzialność, wygrała najpierw wybo- ry prezydenckie, a następnie parlamentarne.

To nie są wypadki przy pracy, wydaje się raczej że błędy leżą po stronie opozycji.

Proszę popatrzeć, gdyby władze stolicy tylko chciały to nie byłoby już na- wet comiesięcznego, dziesiątego każdego miesiąca, marszu pamięci.

Krzyża na Krakowskim Przedmieściu nie obroniliśmy, podobnie mogą zo stać spacyfikowane inne formy upamiętniania ofiar 10 kwietnia.

Na razie jednak w sytuacji gdy rząd dokonuje zamachu na emerytury, wp- rowadza kolejne podwyżki i nowe podatki, w tym zapowiada w oficjalnym dokumencie wprowadzenie podatku katastralnego, zajmowanie się przez opozycję ostatnimi sekundami lotu tupolewa plus kontestowanie przez nią działań rządu w kwestii śledztwa w sprawie tzw. katastrofy z 10 kwiet nia 2010 roku , może być dla PO paradoksalnie wygodne a już na pewno niegroźne. PiS zapowiada ofensywę na jesień tego roku.

A co będzie teraz?

Wakacje polityczne, czy udowadnianie kolejnych wstrząsów i wybuchów w samolocie?

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość nie chce stanąć na czele ruchu protestu społecznego wobec polityki rządu Tuska?

Dziś wyborów nie wygra się już hasłami odwołującymi się do tragedii 10 kwietnia, to było możliwe dwa lata temu, a tylko podjęciem tematów spo- łecznych i ekonomicznych.

Skoro chce się nad Wisłą zrealizować scenariusz Orbana, to trzeba w koń cu zacząć go naśladować, o ile oczywiście opozycja chce w ogóle przejąć władzę, bo i to paradoksalnie nie jest już takie oczywiste jak kiedyś.

PJ: Problem ten jest znacznie szerszy.

Bezsprzecznie skończył się jakiś etap, np. budowania świadomości patrio tycznej i szacunku dla własnego państwa, myślę że nieprędko doczekamy sytuacji, gdy prezydentura i rząd będą w rękach opcji, którą generalnie można określić niepodległościową, która opowiadała się za solidaryz- mem społecznym, jak również za odcięciem pępowiny PRL-u.

Podzielam zdanie Julii, że różnego typu porażek obozu prawicowego nie można tłumaczyć wyłącznie siłą propagandy salonu.

Weźmy lustrację i dekomunizację, której nie przeprowadzono do dziś.

O torpedowanie oczyszczania życia publicznego z agentury różnej postaci oskarża się – i słusznie, jeśli weźmiemy pod uwagę chociażby próby zlikwi dowania Instytutu Pamięci Narodowej i usunięcia ze stanowiska śp. Janu sza Kurtki – Platformę Obywatelską i front antylustracyjny PO i SLD.

Jako adwokat diabła postawię jednak kwestię tak:

od lat 90., do sukcesu braci Kaczyńskich, którym udało się zlepić obóz niepodległościowy pod szyldem PiS, prawica wstrząsana była kolejny- mi rozłamami, pączkowaniem partyjek, których członkowie, by użyć słów Jacka Kurskiego, mieścili się w jednej windzie.

Czy któryś z liderów prawej strony pokusił się kiedyś o diagnozę tej sytua- cji?

Czy prawica poddana została sprawdzeniu pod kątem agentury w niej ulokowanej, której zadaniem było doprowadzanie do podziałów i kłótni, szczególnie przed wyborami?

Otóż nie, pomijam tu zawartość tzw. listy Macierewicza z 1992 roku, gdyż to zupełnie inna kwestia.

Prawica ponosi porażki, bo nie może przebić się do społeczeństwa – to ko lejne tłumaczenie.

Ja tę kwestię odwrócę:

dlaczego prawicy nie udało się do dziś stworzyć silnych mediów alter natywnych wobec mainstreamu?

Czy nie jest przypadkiem tak, że PiS, który jest najsilniejszą i jedyną liczącą się siłą opozycyjną w Polsce nie potrafił wykorzystać znakomi- tego z punktu widzenia praktyki politycznej układu nasz prezydent – nasz premier i był silny głównie w sferze frazeologii patriotycznej?

Spójrzmy chociażby na likwidację Wojskowych Służb Informacyjnych.

Wypominamy prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu, że jako jedy- ny poseł Platformy Obywatelskiej – abstrahuję tutaj od działań PO w obro nie tego środowiska – głosował przeciwko likwidacji WSI, a ja spytam o skuteczność tej operacji.

Czy raport z likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych spowodo- wał polityczne trzęsienie ziemi?

Czy czyjeś interesy zostały przy tej okazji naruszone, no i czy któryś z prominentnych oficerów WSI trafił za kratki za nadużycia, w tym fi- nansowe, albo czy poniósł konsekwencje za współpracę ze służbami sowieckimi, czy rosyjskimi?

Nikt.

A jeśli tak, to akcja ta była porażką, medialną wydmuszką.

Oczywiście wiem, co powiedzą bezkrytyczni zwolennicy PiS-u. Że gdyby nie przegrane wybory w 2007 roku, to wszystko wyglądałoby inaczej, a aneks do raportu z likwidacji WSI zmiótłby układ ze sceny politycznej.

Krytykę trzeba zacząć od siebie, a nie od wrogów.

Dotyczy to również sprawy smoleńskiej, o której rozmawiamy.

Mówimy:

obowiązuje narracja neo-sowiecka, oburzamy się na działania rządu.

A czy stawiamy sprawę, dlaczego np. zespół parlamentarny stał się tea- trem jednego aktora i nie formułuje żadnych wniosków, które mogą być uznane za niepodważalne?

Właśnie jego przewodniczący ogłosił, że we wrześniu zostanie przedsta- wiona analiza ostatnich sześciu sekund lotu tupolewa.

A przepraszam, w oparciu o jakie dane? Rosyjskie?

Ciekaw jestem skąd ta wiara w prawdziwość zapisów czarnych skrzy- nek i FMS?

Skąd ten upór z Siewiernym jako miejscem katastrofy i wybuchach na pokładzie samolotu?

Taka hipoteza jest niezwykle korzystna dla Rosjan, przy przyjęciu tezy o ich odpowiedzialności, gdyż w żaden sposób nie może być ona zweryfiko- wana.

FYM: Bardzo dziękuję Państwu za rozmowę.

Free Your Mind http://freeyourmind.salon24.pl 21.06.2012

Za: Strona prof. Miroslawa Dakowskiego (22.06.2012) (” „Smoleńskie Ministerstwo Prawdy” Rozmowa z Jakuckimi”)

Za;http://www.bibula.com/?p=70702 2013-10-23 8:05 am 


https://www.youtube.com/watch?v=wTjLZwpmufw


Zakorzeniony w historii Polski i Kresów Wschodnich. Przyjaciel ludzi, zwierząt i przyrody. Wiara i miłość do Boga i Człowieka. Autorytet Jan Paweł II

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka