aleksander newski aleksander newski
173
BLOG

Chopin z hipermarketu

aleksander newski aleksander newski Kultura Obserwuj notkę 0

Wielkie centra handlowe przyzwyczaiły nas już do wszelakich ekstrawagancji. Tym razem jednak nie mogłem wyjść ze zdumienia, kiedy któregoś paskudnego, ubłoconego, lutowego wieczoru wybrawszy się do Arkadii zamiast płytkiej muzyczki i głupawych reklam, jakie zazwyczaj płyną z głośników w tego rodzaju miejscach usłyszałem muzykę Chopina. W pierwszej chwili pomyślałem, że być może, wzorem niektórych brytyjskich miast postanowiono i w naszym pięknym kraju puszczać w miejscach publicznych co wybitniejsze - excusez moi un mot - kawałki, celem łagodzenia obyczajów.
A może wielki kompozytor zdobył serca narodu już do tego stopnia, że wpuszczono go "na galerie"  współczesnego bastionu bezguścia i taniego merkantylizmu? W Warszawie mamy już od kilku lat chopinowskie ławeczki, recitale w Łazienkach, w wiosenne wieczory można usłyszeć walce w co drugiej restauracji na Placu Zamkowym, więc dlaczego nie w supermarkecie? Sam jestem uzależniony od Chopina, jest więc obecny w moim życiu na co dzień, każdy zresztą kto ma podobne doswiadczenie wie, że jak każde inne uzależnienie, ta muzyka nigdy się nie przykrzy i można jej słuchać godzinami. Dlatego i tym razem coś więcej aniżeli czysta ciekawość popchnęło mnie do odnalezienia jej żródła. Okazało się, że przy głównym wejściu umieszczono małą scenę z fortepianem, przy którym zaproszeni pianiści grali etiudy, preludia i polonezy.

 


Swoimi koncertami, które mają się odbywać przez kolejny tydzień, Arkadia postanowiła uczcić urodziny kompozytora. Cały seans mógłby stanowić znakomite pole obserwacji zjawiska recepcji kultury wysokiej w tak przypadkowym środowisku, jakim są niewątpliwie klienci domów handlowych. Pośród kilkutysięcznego tłumu znalazła się wprawdzie garstka entuzjastów. Większość przystawała tylko na chwilę, z zakupami, z lodami, z zimną colą; na ustach szkolnej dziatwy pojawiały się charakterystyczne uśmiechy, które u wielu i w starszym wieku stanowią dość typową reakcję na zetknięcie się z kulturą czy w ogóle czymkolwiek co wymaga autorefleksji. Muzyka przebijała się przez gwar rozmów, docierała w zakamarki świata plastiku i sztucznych marmurów i można było niemal zapomnieć czasu i miejsca... Ale po co właściwie o tym piszę? Samo zjawisko, z którym zetknąłem się przecież zupełnie przypadkowo, wydało mi się dość ciekawym przyczynkiem do zastanowienia się nad granicami pomiędzy światem sztuki a banału, tego na ile wolno nam wprowadzać coś tak realnego jak muzyka Chopina do plastikowego witrarium kiczu i komercji, świątyni tandety etc.
Przyznam, że sam nie mam wyrobionej opinii w tej sprawie. W pierwszej chwili obudziło to we mnie niesmak. Nasze czasy nie znają uporządkowania, miesza się wszystko i stawia na głowie. Od razu też pomysł koncertów chopinowskich w galerii handlowej uznałem za absurd. Więcej jeszcze, wydało mi się to profanacją. Przygrywanie Chopina do hamburgera klientom McDonalds'a!

 


Z drugiej strony, trudno powiedzieć czy takie imprezy nie niosą w sobie czegoś pozytywnego, wychodząc z kulturą do mas. Zresztą, ilu wielkich kompozytorów grywało w znacznie gorszych miejscach, po tanich i obskurnych wyszynkach, zanim ich muzyka trafiła na salony. Oczywiście Chopin to coś nader cennego, nie tyle jako dobro narodowe, ale przez wzgląd na sam charakter jego kompozycji. Potrzeba do tego jakiegoś półmroku, ciszy, zatrzymania. Ulubieniec Warszawy i Paryża nigdy nie musiał grać na jarmarkach. O wiele łatwiej skojarzyć aryztokratyzm ducha z pałacem Lambert na wyspie św. Ludwika, niż targowiskiem próżności, które jak na ironię przybrało imię pasterskich ustronii, gdzie Pan wabił nimfy dżwiękami trzcinowej piszczałki. Jeśli nawet ambitna muzyka zdobyłaby sobie w ten sposób nową publikę, nie byliby to wierni entuzjaści. Potraktowaliby ją właśnie jak towar z hipermarketu, kolejną rozrywkę, którą i tak się wyrzuci, kiedy tylko się znudzi.

 


W gruncie rzeczy nie ma tu przyczyny ani do oburzenia, ani do tanich zachwytów. Bądżmy szczerzy i potraktujmy to jak signum temporis. Bez zaangażowania, jak tyle innych rzeczy. Bo przecież idzie tu o to, do czego nic nie przyzwyczaja nas tak, jak epoka elektryczności, gazu, wody z kranu i centralnego ogrzewania: o lenistwo. Nawet w ładnie zapakowanym świecie z "Arkadii", istnieje jeszcze jakiś pociąg do rzeczy, którym nie przyczepia się metki, takich, których nie da się obejrzeć w kinie 3D, albo usłyszeć pomiędzy barami fast foodu. A że z kulturą dotowaną przez państwo jest jak wszyscy widzą, a z teatrem czy filharmonią większości jeszcze nie po drodze, więc i w tej dziedzinie pewną niszę zapełnia nowoczesne emporium, zaspokajając nawet potrzeby duchowe swoich klientów. Podobno gdzieś już w centrum handlowym powstała kaplica, być może więc tylko kwestią czasu jest mała filharmonia, do której będzie można wstąpić w przerwie między wiecznymi zakupami, tym co dziś stanowi "prawdziwe" życie.



Gdyby ktoś miał ochotę na eksperyment socjologiczny i podróż w XXI wiek, w której ujrzy naszą epokę in naturalibus, może jeszcze raczyć się frytkami z colą przy mazurkach Chopina do 1 marca w największym ośrodku handlowym tej części Europy. Tym bardziej, że wykonawcy na zupełnie przyzwoitym poziomie, o ile można zdobyć się na ocenę w hali targowej.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura