Lubię słuchać ministra Rostowskiego, mam bowiem wtedy lekcję poglądową, jak człowiek z solidnym, ekonomicznym wykształceniem potrafi odpłynąć na fali populizmu i to tak słabego populizmu, że chyba nawet Andrzej Lepper czułby się zażenowany. Mówię o słabym populizmie gdyż to nie są jakieś przedwyborcze obiecanki, a próba powiedzenia Polakom, że zabranie im ulg podatkowych będzie dla nich korzystne. Tak właśnie, Polacy mają na tym zyskać! W jaki sposób wie chyba tylko sam minister.
Dla pozostałych jasnym jest, iż odebranie takich czy innych ulg podatkowych obciąży społeczeństwo. Nie obciąży państwa i jego administracji, tylko właśnie społeczeństwo. Rząd zamiast ciąć wydatki administracyjne, likwidować państwowe etaty, woli oszczędzać na tych, którym zrekompensował wysokie obciążenia podatkowe. Bo czymże są ulgi? Ulga podatkowa jest niczym innym jak rekompensatą za wysoki podatek. Jeśli Tusk chce likwidować ulgi, niech obniży także podatki. W innym razie zapłacą obywatele, czy też jakaś ich część, bo w rzeczywistości będzie to zakamuflowane podnoszenie im podatków.
Zgodnie z planem Rostowskiego, do budżetu wpłynie kilkaset milionów złotych, które do tej pory oszczędzał podatnik. A więc "liberałowie" z PO nie dbają o kieszeń podatnika, a o to, by w budżecie było wystarczająco pieniędzy na obecne oraz przyszłe (administracyjne) zobowiązania. Dlaczego piszę o przyszłych, otóż w tamtej kadencji Sejmu, przybyło 75 tysięcy nowych urzędników. Nikt nie bierze się za redukcję tych etatów, inna sprawa że decyzją prezydenta, ustawa od redukcjach w administracji publicznej została zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował rządowe plany.
Wygląda to mało optymistycznie dla zwykłych Polaków, ci bowiem muszą dalej utrzymywać Bizancjum Tuska, ciekaw jestem tylko jak długo. Podatków nie można podnosić w nieskończoność, podobnie jak zatrudniać nowych urzędników. A nikt nie da rządowi gwarancji, że wzrost gospodarczy, który jeszcze jako tako ratuje Polskę, będzie trwał wiecznie. Jeśli w kraju nastąpi recesja, bardzo szybko znajdziemy się w sytuacji Grecji. A to właśnie więcej pieniędzy w kieszeni podatnika generuje popyt. O tym jakoś Tusk nie pomyśli. Dlaczego? Bo premier wzorem innych europejskich premierów nie wierzy w wolny rynek. Wierzy jedynie w to, że jak gdzieś są pieniądze to dobranie się do nich pozwoli Polsce przetrwać kolejny rok, i może jeszcze następny i tak do momentu aż będzie trzeba ewakuować się z tonącego Titanica.
Inne tematy w dziale Polityka