sześć lat później
Dzisiejszego wieczoru postanowiłem zmusić się do chwili refleksji na chybotliwy temat ewentualnych zdarzeń przyszłych w obliczu zdarzeń uprzednio zaszłych. Inaczej mówiąc - jak przewidywać przyszłość na podstawie tego, co już wiadome.
Jako że temat do ogólnej analizy dość kiepski, rozpocząłem poszukiwania czegokolwiek, na czym można by moje rozważania uszczegółowić. Czy długo szukałem? Ani długo, ani krótko. W przerwie po pomyślnym rozważeniu przechylenia kolejnej dawki hiszpańskiego Soberano (wielce praktyczna pamiątka, szkoda jednak że tak szybko paruje) natknąłem się na istny nius z tasiemcowego ostatnio cyklu: jak Lis z Kurnika do Sejmu kandydował. O Tomasza Lisa tu bynajmniej nie chodzi.
Żyje sobie taki jeden niewysoki człowiek. Nazywają go PZPR-owskim betonem. Polityczne życie w wolnej Polsce związał z Łodzią, choć pochodzi z Żyrardowa. Cóż, Łódź większa. Swojego czasu doszedł do przywództwa w partii stanowiącej ostoję PRL-owskich partyjniaków, która po kompromitacji ekipy AWS-UW wygrała wybory do parlamentu w 2001 roku. Leszek Miller. Były premier Polski. Obecnie bezpartyjny.
Pamiętam moje miasto z 2001 roku. Miałem wtedy 16 lat i z zaciekawieniem przyglądałem się billboardom Millera z wielkimi napisami. Dobre wychowanie wraz z rodzącą się polityczną intuicją nie pozwoliło mi kibicować komuniście, choć Łódź podówczas była jeszcze rzeczywiście 'czerwona'.
Miller poprowadził SLD do miażdżącego zwycięstwa. Gdyby nie przedwyborcza zmiana metody zliczania głosów na premiującą mniejsze partie, zgarnąłby ponad połowę miejsc w Sejmie (tak stało się z Senatem, wyłanianym od tamtych wyborów metodą większościową).
Czy czas dla Łodzi nadszedł, zgodnie z plakatowymi obietnicami?
Rok później w pierwszych bezpośrednich wyborach samorządowych, w głosowaniu na prezydenta Łodzi zwyciężył ZChN-owiec Jerzy Kropiwnicki. Nawiasem mówiąc jest prezydentem do dziś. Czas dla Łodzi skończył się, zanim zdążył się zacząć. Albo nie miał się zacząć nigdy.
Mała dygresja na temat miasta, w którym przyszło mi spędzić całe dotychczasowe życie. Specyfika Łodzi wynika z roli miasta od jego założenia. Od zawsze Łódź była ośrodkiem przemysłu lekkiego, głównie włókienniczego. Gdy po ostatnim wyprowadzeniu sztandaru PZPR, na wolnym rynku utonęły kompletnie niewydajne włókiennicze molochy, nagle zabrakło w mieście pracy - i to na wielką skalę. Od połowy lat 90. głównym problemem Łodzi stała się bieda. Długotrwałe bezrobocie i nędza wpędziły mnóstwo ludzi w alkoholizm, a niepijący biedacy stracili nadzieję na zmiany.
Czy dlatego Łódź była 'czerwona'? Może. Po hucznych obietnicach, sam jeden Miller zgarnął w mieście rekordową liczbę prawie 146 000 głosów na 335 000 ważnych głosów. Na swoich plecach wprowadził do Sejmu jeszcze pięć osób z wynikami rzędu 2000-3000 głosów na 11 mandatów przypadających na Łódź. Przez dwa i pół roku był premierem Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Po zwycięstwie wyborczym było jak zwykle. Dla Łodzi nadszedł czas. Najgorszy w historii. Bezrobocie nieubłaganie rosło, ludność ubożała, moi rówieśnicy podejmowali zapewne skryte decyzje o wyjeździe "z tej zapyziałej dziury". Ulice pokrywały się setkami dziur, nieremontowane tory tramwajowe dostarczały wrażeń rodem z wesołego miasteczka, rozsypujące się elewacje spadały ludziom na głowy, przestępczość biła krajowe rekordy, a nowy prezydent Kropiwnicki przygryzał wargi widząc upadek miasta, którego gospodarzem stał się na fali spostrzeżenia łodzian "rok po", że Miller ich oszukał.
Łódź nie dostała poważniejszej pomocy z budżetu centralnego. Miasto o tak specyficznej sytuacji ekonomicznej, o najwyższym bezrobociu spośród miast wojewódzkich, o najgorszym dopasowaniu kwalifikacji pracowników do wymagań rynku, o najsłabszej infrastrukturze spośród wielkich miast i najmniejszym przyroście naturalnym (obecnie ok. -8000 rocznie), zostało wystawione do wiatru. Moje miasto zostało totalnie zignorowane, a wyborcze obietnice Millera będą świetnym przykładem czarnego humoru dopóki nie wymrą ci, którzy pamiętają.
Kropiwnicki przeczekał. Zaciągał trochę pożyczek na remont infrastruktury, ściągał specjalistów do miejskich spółek z drugiego końca Polski, jeździł po całym świecie, by zdobyć zainteresowanie zagranicznych inwestorów, za co był regularnie miażdżony przez cyniczne łódzkie SLD. A jednak wkrótce ci inwestorzy zaczęli otwierać zakłady produkcyjne. Coś się ruszyło i dziś Łódź goni inne polskie wielkie miasta. Obecnie unijne pieniądze sponsorują remonty dróg, torowisk tramwajowych, a nawet wieloletnią modernizację miejskiej kanalizacji. Bezrobocie spada w ślad za ogólnokrajowym wskaźnikiem. O Millerze łodzianie starają się nie pamiętać.
A jednak trudno o nim zapomnieć. Moi rówieśnicy o których pisałem wcześniej postrzegają Łódź jako stracone miasto bez perspektyw, które za parę lat stanie się wielkim domem niespokojnej starości. Pomimo uniwersytetu i politechniki. Z wielkich polskich miast to właśnie moje miasto wypada w rozmaitych rankingach i wskaźnikach najmniej korzystnie. To widać na brudnej ulicy, na której nadal strach przechodzić pod balkonami ruin secesyjnych kamienic, czekających na swoją kolejkę do wyburzenia. Oprócz utraty wiary w polityków, zmieniła się też ludzka mentalność. Na gorsze.
Kropiwnicki został wybrany w zeszłym roku na drugą kadencję. Nadal jest krytykowany za zagraniczne podróże, gdzie zdobywa rozmaitych inwestorów. Od zeszłego roku Łódź nadzwyczaj sprawnie wykorzystuje unijne fundusze, dzięki czemu obecnie zastanawiam się czy na uczelnię opłaca mi się bardziej docierać komunikacją zastępczą, czy na piechotę.
A Miller? Wyrzucony nawet z SLD, obecnie dogaduje się z Lepperem na temat startu jako lokomotywa listy Samoobrony z... Łodzi!
Panie eks-premierze: PAMIĘTAMY !
Prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy.
Leszek Miller.
Inne tematy w dziale Polityka