Wysiadałem sobie jak w większości dni tygodnia przy Wola Park ( przystanek Białowieska). Od kilku tygodni przechodząc obserwuje tam cichą wojnę pomiędzy administracją Wola Park a sprzadawcami ulicznymi którzy od czasu do czasu próbują sprzedać tam najczęściej płody rolne.
Jak tylko pojawi się "złodziej terenu" czyli taki sprzedawca szybko też pojawiają się policjanci a raczej straż miejska z mandatami. Ale mandaty są chyba za słabe bo zaczęto ustawiać tam różnego rodzaju przeszkadzacze. A to słupki plastikowe a to barierki. Pomimo pomysłowości straży miejkiej i administracji centrum handlowego od czasu do czasu pojawi się jakiś szaleniec ze swoim małym kramikiem.
Od 2 dni istniało stoisko z truskawkami, które wyglądały na świeże i co więcej były smaczne i przystępnej cenie. Wiele osób podobnie jak ja wysiadając z autobusu przystawało i kupowało owoce, które po pierwsze byłu blisko a po drugie nie wymagały stania w koszmarnych kolejkach do kasy.
Wysiadając dziś z autobusu natknąłem się na taką oto scenę: uśmiechnięci strażnicy i zbolała sprzedająca rodzina likwidująca stoisko z truskawkami. No i stanęła mi przed oczami scena z "Zakazanych piosenek". Może zbyt drastyczne ale poczułem wściekłość i obrzydzenie.
Dlaczego w mojej Najjaśniejszej Rzeczpospolitej człowiek nie może sprzedać czegoś co sam wyprodukował? Dlaczego muszę mieć zgodę tabunu urzędników o rękach białych jak śnieg na to abym mógł zapewnić byt swojej rodzinie.
Nie jestem ekonomistą więc nie piszę tu o mordowaniu małych przedsiębiortw przez wielkie molochy. Piszę tylko o ludzkim podejściu.
Jeśli jestem obywatelem swojego kraju to jako obywatel mam czuć, że mnie kraj chroni a nie morduje.
Inne tematy w dziale Gospodarka