Szanowni Państwo,
Podłe insynuacje o rzekomym "kręceniu nosem" przez pana prezesa po przedpremierowym pokazie naszego kandydata do Oskara, czyli filmu katastroficznego "Smoleńsk", okazały się wyssane z brudnych paluchów najgorszego sortu elementów animalnych.
Prawda jest bowiem zupełnie inna, co właśnie wyjąśnił pan Krauze, reżyser fimowy:
Film miał wejść 15 kwietnia do kin, ale ciągle czekam na obiecane efekty specjalne. Nieodpowiedzialni ludzie podjęli się czegoś, czego nie umieją zrobić. Ci, którzy mówią, że Kaczyński wpłynął na film, po prostu kłamią - powiedział twórca obrazu w rozmowie z "Super Expressem"
Innymi słowy, nie tylko brak fachowców do komisji pana Macierewicza, ale również okazało się, że nawet w branży filmowej nikt nie chce narazić się na śmieszność i "wyautowanie".
A przecież można było wykonać rękoma i komputerem pana Biniendy animację wybuchającej parówki i po prostu wkleić ją do filmu jako alegorię, co w cuglach zapewniłoby nam co najmniej nominację do Złotych Malin.
Z drugiej strony rozumiem, że nie jest łatwo stworzyć sekwencję efektów specjalnych, które jednocześnie pokażą wybuchy, rozpad samolotu nad ziemią, mgłę, słabość brzozy, a przede wszystkim działanie broni elektromagnetycznej, której to fali przecież nie widać, nie słychać a jedynie można ją poczuć.
Stosunkowo łatwo będzie pokazać brak gen. Błasika w kokpicie i brak reakcji przycisku Uchod, no ale przecież w takim filmie nie można iść na łatwiznę, więc musimy cierpliwie poczekać, aż zgłosi się jakiś fachowiec do reżysera i zaofiaruje swoje usługi w ramach Dobrej Zmiany.
A tak w ogóle, to zamiast silić się na efekty spacjalne, można wykupić drugą Tutkę, nafaszerować ją trotylem i "wybuchnąć" 20m nad ziemią, oczywiście w trakcie filmując, najlepiej z ręki. Doda to obrazowi autentyczności i nikt się nie będzie czepiał, że Tutka wygląda na filmie jak puszka gorącego piwa.
Nigdy nie należy zapominać, że kino to najważniejsza ze sztuk, szczególnie w sytuacji, gdy Sztukmistrz z Lublina nie żyje.
Don Kwaczyński
