Ci z Państwa, którzy czekali na moją kolejną notkę z pewnością nie zawiodą się i tym razem, bo jak wpadnę w ciąg, to jestem nie do powstrzymania, podobnie jak tytułowy bohater mojego wpisu. A skoro o ciągu mowa, to oczywiście znów będzie na mój ulubiony temat, czyli o lotnictwie leśnym, oczywiście w nawiązaniu do tytułu wpisu, czyli do edukacyjnej roli ekspertów w życiu społecznym.
Zaczynamy więc i oby mam się....
Wyobraźmy sobie pilota, który próbuje lądować dużym samolotem pasażerskim w terenie zalesionym. Jasne jest, że powinien zauważyc wysokie drzewa na swojej ścieżce podejścia. Co w takim wypadku zrobiłby pilot wojskowy ? To oczywiste, że zakląłby siarczyście. Tymczasem nasz as przestworzy powstrzymał się z użyciem brzydkich wyrazów aż do samego końca, co jednoznacznie dowodzi, że żadnej brzozy na kursie i ścieżce nie było, a jeśli nawet była, to ktoś, przewidując taki przebieg wypadków, skrócił ją kilka dni wcześniej do bezpiecznej wysokości. Nasze rozważania komplikuje nieco czynnik mgły. Jednak sugerowanie, że pilot leciał przez las z powodu mgły godzi w pryncypia i sugeruje, że pilot był tumanem (po rosyjsku tuman to mgła) więc lepiej będzie, jeśl przyjmiemy wersję, że nie ma bezpośredniego związku między lasem a mgłą, podobnie jak nie ma związku między tymi dwoma czynnikami a zamachem, zwanym w niektórych środowiskach katastrofą.
Idżmy jednak dalej tym tokiem rozumowania:
Skoro-jak twierdzą niektórzy eksperci-samolot przed ostateczną destrukcją rozpadał się w powietrzu i jego fragmenty latały tyłem do przodu i przodem do tyłu, a rzekome zapisy 3 niezależnych rejestratorów jakoby dowodzą, że samolot był technicznie sprawny do samego końca, to oczywistą oczywistością jest, że wszystkie zapisy zostały sfałszowane, w tym zapis naszego, krajowego rejestratora, do którego Rosjanie nie mieli dostępu. Już sam fakt niewykrycia dźwięku uderzenia w brzozę w sfałszowanym zapisie czernej skrzynki stwarza szerokie pole do popisu dla licznych domysłów na temat, co jeszcze mogło być na oryginalnych taśmach i co zostało celowo usunięte. Aż strach pomyśleć, że ktoś mógł przypadkowo usunąć gen. Błasika, którego rola do dziś nie została do końca wyjasniona, a przecież mógłby okazać się bohaterem, a nie tylko poległym oficerem. Choć z drugiej strony liczne głosy prawdziwych patriotów przekonują, że śmierć w wyniku zamachu już sama w sobie jest bohaterstwem, o czym świadczy choćby casus arcyksięcia Ferdynanda, że nie wspomnę o Kennedym. Warto chyba jednak przypomnieć, że gdy kula przeszyła Franciszkowi Ferdynandowi gardło, znalazł jeszcze dość siły, by sześć lub siedem razy powtórzyć słowa: "To nic". Niestety nie wiemy, co mówili pasażerowie Tupolewa dobijani przez NKWD, ale to nic. Liczą się gołe fakty.
Kolejnym dowodem na zamach może być bezdyskusyjny fakt, że gdyby nie wybuchy, niedziałanie uchodu i nieobecnośc w kokpicie generała Błasika, to załoga z palcem w .....odeszłaby na drugi, a nawet trzeci krąg, zamiast walić w nieprzyjazną glebę kołami do góry. Próba odwrócenia samolotu na plecy świadczy o wielkim kunszcie kapitana, który zorientowawszy się, że sytuacja jest beznadziejna, starał się posadzić maszynę w sposób najbezpieczniejszy dla pasażerów, o czym jakby zapomniał jakiś czas potem kapitan Wrona, lądując bez kół na brzuchu. No ale my już tak mamy, że nie potrafimy uczyć się na błędach.
Największym błędem po katastrofie w Smoleńsku było to, że śledztwo prowadzili jacyś podejrzani eksperci od katastrof lotniczych, do których co prawda nie było specjalnych zastrzeżen przez ostatnie kilkadziesiąt lat, ale jak wiadomo, wielu z nich wywodzi się jeszcze z czasów komuny, bo niestety w tym środowisku nie przeprowadzono zdaje się lustracji i weryfikacji, więc oczywiste jest, że tacy ludzie nie mogą rzetelnie i uczciwie badać wypadku, co do którego od razu było wiadomo, że wypadkiem nie był. Dlatego natychmiast po katastrofie należało powołać grupę niezależnych fachowców, sprawdzonych ideologicznie co najmniej do 5 pokoleń wstecz i wcale nie musieliby to być standardowo wykorzystywani w takich wypadkach specjaliści, skoro od razu było wiadomo, że ta tragedia żadnym wypadkiem nie była.
Dlatego wśród członków komisji nie powinno zabraknąć nie tylko tak oczywistych specjalnośći jak dendrolog, weterynarz, czy zdun, ale do głosu powinni być również dopuszczeni tapicerzy (kwestia foteli), kucharze (kwestia parówek), puszkarze (kwestia puszek), animatorzy (kwestia animacji) i oczywiście zaspół biegłych w swej sztuce psychiatrów (kwestie ogólne). Tak dobrana ekipa miałaby o wiele większe szanse na przeciwstawienie się bzdurnym i antypaństwowym sugestiom, jakoby samolot rozbił się na skutek zupełnie niewyobrażalnych błędów załogi, przy aktywnym, choć mało znaczącącym współudziale gospodarzy imprezy.
Na szczęście Polska ma od lat człowieka, który nie boi się żadnych wyzwań i choć z terenu katastrofy oddalił się jak tylko mógł najszybciej, a nawet - powiedzmy to wprost - do tego terenu w ogóle się nie zbliżył, choć mógł, to jego legendarna juz bezkompromisowość i przeszłość opozycyjna dają gwarancję, że prawdę pozna w końcu cały cywilizowany świat, a rozsiani po całym świecie rodacy nie poskąpią grosza na leczenie Zespołu Macierewicza. Być może nawet sypną groszem na rzecz relegowanych z pracy profesorów, a także ufundują stypendia naukowe dla tych z nich, którzy wyrażą wolę kontynuacji eksperymentów na parówkach i puszkach od piwa.
Nauka Polska podniesie się z kolan, na które prawdziwi patrioci klękają wyłącznie w kościele i z okazji wieców z udziałem nowego zbawiciela.
Jeszcze będzie normalnie, jak śpiewał kiedyś pewien szarpidrut, który teraz występuje jako komentator w jednej z telewizji finansowanej przez obcy kapitał, odcinając kupony od dawnej popularności.
Ja tam nic nie odcinam, jedynie ściągam zawsze skórkę z parówek, bo nie trawię plastiku.
Mam nadzieję, że moja trzynasta w kolejności chronologicznej notka nie okaże się pechowa, ale na wszelki wypadek publikuję ją w czwartek, a nie w piątek.
SMD.