andrzej111 andrzej111
346
BLOG

Niestety piekło dotarło za nimi również do Kosowa Lackiego

andrzej111 andrzej111 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

"Po piekle warszawskiego getta, Kosów wydawał się być rajem"  -  cz. 2

https://www.salon24.pl/u/andrzej111/1014084,po-piekle-warszawskiego-getta-kosow-wydawal-sie-byc-rajem

 Sytuacja ulegała gwałtownemu pogorszeniu latem 1942 roku, kiedy uruchomiono obóz zagłady, zwany potocznie Treblinka II, i Niemcy przystąpili do systematycznej likwidacji istniejących w pobliskich miasteczkach gett . Wówczas także w Kosowie zapanował strach, zwłaszcza, gdy w miasteczku pojawili się pierwsi uciekinierzy z transportów kolejowych. Co bardziej przedsiębiorczy i zasobni zaczęli poszukiwać bezpiecznych kryjówek u okolicznych chłopów, a w desperacji uciekali także do pobliskich lasów. Część ukryła się po prostu w kopcach, służących do przechowywania ziemniaków na zimę licząc, że sytuacja wkrótce się zmieni.


Pierwszą „akcję”, jak esesmani nazywali deportacje do obozów zagłady, przeprowadzono w Kosowie 23 września 1942 roku siłami SS wspieranymi przez tzw. Ukraińców (wachmanów) i żydowską policję. Objęła ono około 3.800 osób, które przewieziono koleją do obozu zagłady w Treblince. Z „akcji” Niemcy wyłączyli tylko rodziny rzemieślników zatrudnionych w Treblince. Rodzina Koenigsztajnów przeżyła ją bez strat, ukrywszy się pod podłogą jednego ze spichrzy na zboże na terenie getta. Po dwóch dniach łapanki Niemcy wyznaczyli dla ocalałych Żydów dwie wąskie uliczki, tworząc tzw. getto szczątkowe. Zapewnili też ocalonych, że na wyznaczonym przez nich terenie będą bezpieczni, co okazało się kłamstwem.


Koenigsztajnowie byli w gorszym położeniu, ponieważ jako świeżo przybyli uchodźcy nie znali tutejszych Polaków. Udało im się jednak znaleźć mieszkającego pod Kosowem gospodarza, który zgodził się ukryć u siebie całą sześcioosobową grupę. Gospodarzem tym był Jan Góral, wówczas 55-letni mężczyzna, który z młodszą o 12 lat żoną Aleksandrą prowadził średniej wielkości gospodarstwo na uboczu. Mankamentem był jednak duży stan rodzinny Góralów, z którymi, oprócz syna Stanisława i jego żony Kazimiery, mieszkały trzy dorastające córki (Adela, Czesława i Lucyna), do których, jak to bywa w tym wieku, lubili zachodzić rówieśnicy. Zwiększało to ryzyko dekonspiracji.


Góral zobaczył ich po raz pierwszy, gdy pewnej październikowej nocy pojawili się w jego gospodarstwie, by ukryć się w schronie, którego budowa nawet nie została rozpoczęta. Schronów Jan Góral nigdy w życiu nie budował, gdyż nie było takiej potrzeby. Co gorsza, nie miał przygotowanych materiałów budowlanych. Nie miał się też kogo poradzić, poza synem. Wybrali miejsce pod największym budynkiem gospodarczym – stodołą. Urobek z wykopu wynoszono i rozrzucano nocą po polu, aby zatrzeć ślady prowadzonych robót. Pracowano w pośpiechu, aby uciekinierzy jak najszybciej znaleźli się pod ziemią, poza zasięgiem ludzkich oczu. Dla większego bezpieczeństwa wszystkie prace prowadzono po zapadnięciu zmroku.  Z powodu wysokiego poziomu wód gruntowych w tym miejscu, Jan Góral uznał, że nie można kopać głębiej, niż na półtora metra. Nie przewidziano też żadnej wentylacji schronu.


Góral prawdopodobnie nie przewidywał, że przygotowane ad hoc pomieszczenie będzie kryjówką przez wiele miesięcy. Mike w swojej książce zamieścił dość dokładny opis schronu: "Schron miał mniej więcej sześć do ośmiu metrów długości, dwa metry szerokości i półtora metra wysokości. Polepa z ziemi, podobnej do gliny, pokryta była drewnianymi deskami, na które rozkładaliśmy słomę i koce, aby było nam wygodniej siedzieć i spać. Było miejsce tylko dla nas, dla naszej jedenastki, żadnego stołu, czy krzesła. Byliśmy zmuszeni wszystko wykonywać albo na siedząco, albo na kucki. Wewnątrz schronu można było się poruszać tylko będąc schylonym. Tylko ja byłem tak mały, że mogłem stać wyprostowany."


"Naszym jedynym oświetleniem była lampa naftowa zawieszona na jednym z podpierających ścianę drzewek. Jej bliskość do suchej słomy w ścianie była źródłem stałego, dręczącego strachu. Wiedzieliśmy, że gdyby w schronie wybuchł pożar, znaleźlibyśmy się w śmiertel-nym niebezpieczeństwie. Albo byśmy zginęli wewnątrz stodoły w płomieniach, albo, gdyby-śmy zmuszeni byli wyjść na zewnątrz, spotkalibyśmy pewną śmierć." - pisze Mike. Ukrywającym się dokuczała wilgoć, a w czasie dużych opadów występowały pod-topienia. Jeszcze gorsza sytuacja panowała w okresie jesiennych deszczy i wiosennych roztopów, gdy wody gruntowe zalewały rozłożone na dnie schronu koce i ubrania. Aby wyschły, trzeba było rozwieszać je w stodole.

Cdn.




Te historie zostały  przedstawione w relacjach członków rodziny: Michaela (dawniej Michała) i Jerry' ego (dawniej Jerzego), po zmianie nazwiska – Koenigów, oraz Henryki Siniakowskiej (z domu Góral, córki Jana) i urodzonej po wojnie Teresy Waligóry (córki Czesławy z domu Góral, też córki Jana).

andrzej111
O mnie andrzej111

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura