Nie sądzę, aby sprawa prezesa NIK Mariana Banasia okazała się punktem zwrotnym tej kampanii wyborczej i w zasadniczy sposób odwróciła korzystny dla PiS trend w sondażach. Zarazem jednak nietrudno zauważyć, że jest to afera gatunkowo poważniejsza od tej z "latającym" marszałkiem Kuchińskim, czy hejtującym przeciwników "dobrej zmiany" w sądownictwie wiceministrem Piebiakiem. Przede wszystkim dlatego, że prezesa Banasia nie da się odwołać i zamknąć w ten sposób usta krytykom frazesem o "wyższych standardach", obowiązujących w wielkiej, politycznej rodzinie PiS. Nie podejrzewam natomiast, aby prezes Banaś był równie posłuszny PJK co eksmarszałek Kuchiński i sam podał się do dymisji. Dlaczego jednak miałby to zrobić, skoro jego poprzednik został nagrany w czasie ustawiania z posłem PSL konkursu na dyrektorskie stanowisko w NIK, a dotrwał do końca kadencji?
Pozostaje zatem sztabowi PiS wziąć prezesa Banasia z jego piękną krakowską kamienicą na grzbiet i biec z nim do wyborczej mety, co zasygnalizował już sam naczelny szeryf RP minister-prokurator ZZ, kopiąc przy okazji w kostkę swojego odwiecznego rywala, ministra tajnych służb MK. Ponieważ jednak prezes Banaś jest mężem słusznej wagi i wzrostu, to bez (politycznego) bólu na ostatniej prostej się nie obejdzie. Zwłaszcza, że niechętnej PiS części mediów oraz opozycji zostały jeszcze długie trzy tygodnie na prześwietlanie tej sprawy, a Kraków... to wbrew pozorom nie jest duże miasto i ludzie wiedzą tam zaskakująco dużo o innych. Zwłaszcza o tych, którym Fortuna ostatnimi czasy mocno sprzyjała.
***
Muszę przyznać, że wciąż nie doceniam magicznego wpływu PJK na jego ludzi. W kilka godzin po napisaniu powyższego komentarza, prezes Banaś oświadczył w TVP, że udaje się - do czasu wyjaśnienia postawionych mu zarzutów - na bezpłatny urlop.
Spindoktorzy opozycji i wspierające ją media muszą zatem znaleźć coś nowego, bo reakcja PJK była błyskawiczna. Najwyraźniej wyciągnął on wnioski ze sprawy marszałka Kuchcińskiego.
