16 listopada to dzień szczególny dla zwolenników wolności gospodarczej. To data śmierci Miltona Friedmana, gorącego orędownika normalności w gospodarce. Wielkim admiratorem jego poglądów był prezydent Ronald Reagan, który czerpiąc z friedmanowskich poglądów i czyniąc go swoim doradcą, wysforował gospodarkę Stanów Zjednoczonych na niczym niezagrożoną pozycję lidera światowej gospodarki. Jej siła pozwoliła wytargać po szczękach sowiecką hydrę na tyle skutecznie, że marksistowski raj runął pod ciężarem własnego absurdu, krusząc widowiskowo żelazną kurtynę, która kilkadziesiąt lat oddzielała Europę Środkowo-Wschodnią od wolnego świata.
O Friedmanie pisałem wielokrotnie, więc nie mam zamiaru się powtarzać. Dlatego tym razem postanowiłem podeprzeć się świetnym tekstem Roberta Gwiazdowskiego sprzed trzech lat. Znajdziecie w nim Państwo kompendium wiedzy w pigułce na temat tego, co stworzył i pozostawił po sobie Friedman, a co wciąż jest aktualne, pomimo wściekłych ataków na istotę wolnego rynku, który jakoby był przyczyną obecnego kryzysu w świecie. Poglądy Friedmana to odtrutka na socjalistyczno-syndykalistyczny bełkot, jakim karmią ludzi różni modni guru ekonomii. Zachęcam zatem do lektury i westchnienia za duszę Miltona Friedmana.
MILTON FRIEDMAN
16 listopada 2006 roku zmarł Milton Friedman jeden z najwybitniejszych ekonomistów XX wieku. Był współzałożycielem Mont-Pelerin Society – stowarzyszenia, którego wkładu w obronę zasad wolnego rynku przed interwencjonizmem państwowym trudno przecenić. Uchodził za twórcę monetaryzmu, a w ostatnich latach zasłynął przepowiednią o euro, dając tej nowej walucie 10 lat życia (termin mija w roku 2009).
Symbolem Jego stosunku do naczelnej idei liberalizmu – wolności, niech będzie anegdota z konferencji naukowej, podczas której do palącego papierosa pod napisem „No Smoking” Friedmana zwrócił się jeden z organizatorów: Panie Profesorze, dlaczego Pan pali w miejscu zakazu”? I usłyszał w odpowiedzi: „No właśnie z powodu tego zakazu”! Choć nie podzielam tytoniowego nałogu Ojca Założyciela tak zwanej Chicago Boys School, podzielam Jego stosunek do wolności.
W Polsce z Friedmanem łączą się przezabawne historie. Najpierw Marek Belka, uznawany za wybitnego polskiego ekonomistę, zdemaskował „burżuazyjne” korzenie jego poglądów w książce pod tytułem „Społeczno-ekonomiczna doktryna Miltona Friedmana”. Wbrew tytułowi na temat doktryny społecznej Friedmana, późniejszy premier napisał kilka kartek i to z… trzeciej, albo nawet czwartej ręki. Głownie z pracy Wojciecha Sadurskiego pod tytułem „Neoliberalny system wartości politycznych”, która poświęcona była… Hayekowi. No ale, jak stwierdził Belka, Friedman też był neoliberałem więc uwagi Sadurskiego do doktryny Hayeka, można odnieś i do Friedmana. Ale został profesorem. Takie to były świetne czasy dla polskiej nauki – prawie takie same świetne, jak dla polskiego węgla.
Wraz z upadkiem PRL-u sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Mieliśmy w mediach zatrzęsienie informacji, że prof. Leszek Balcerowicz realizuje politykę monetarystyczną, której twórcą był właśnie Friedman. Ale we wrześniu 1990 roku autor Intrygującego pieniądza przyjechał do Polski wraz z Ronaldem Reaganem i nie omieszkał wytknąć mu poparcia, którego ten podczas wystąpienia w Stoczni Gdańskiej udzielił prowadzonemu wówczas programowi stabilizacji waluty. Ceny stałe są, według Friedmana, cenami stałymi, obojętnie, czy dotyczą kapeluszy, czy dolarów. Jeśli się pragnie wolnego rynku kapeluszy, trzeba wprowadzić także wolny rynek dolarów. Kiedy Friedman usłyszał, co to jest „popiwek” (w ramach tzw. wolnego rynku mieliśmy podatek od „ponadnormatywnego” wzrostu płac), podsumował: „Jak to jest monetaryzm, to ja jestem keynesistą”. Nie wykazał najmniejszego zrozumienia dla (choćby pośredniej) kontroli płac. Płaca jest po prostu ceną siły roboczej, stanowiącą istotny składnik gry gospodarczej. Pozostawiając ją pod administracyjną kontrolą, czynimy fikcją wolnorynkowy mechanizm ustalania innych cen. Po tej wizycie media przestały nazywać polską reformę „monetarystyczną”.
A kilka dni przed wyborami samorządowymi minister Zbigniew Ziobro stwierdził na konwencie wyborczym PiS, że nawet tacy liberałowie jak Friedman popierają instytucje państwowe. Zapomniał dodać, że mają to być dobre instytucje i że ma ich być mało.
Uwieńczeniem kariery naukowej Friedmana było przyznanie mu w roku 1976 nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii. Dwa lata wcześniej tę samą nagrodę otrzymał Friedrich Hayek, w latach 1950-1962 wykładający, podobnie jak Friedman, na uniwersytecie w Chicago. Zapoczątkowało to całą lawinę nagród Nobla otrzymywanych w kolejnych latach przez tak zwanych Chicago Boys, dla których Hayek i Friedman byli swego rodzaju ojcami duchowymi. Bo choć pomiędzy Hayekem i Friedmanem istnieją poważne różnice w niemal każdej kwestii z zakresu teorii ekonomii, metodologii i polityki gospodarczej, to są oni zwolennikami tego samego modelu społeczeństwa opartego na klasycznych zasadach liberalizmu gospodarczego i wyznawcami tej samej, leseferystycznej ideologii. W przedmowie do pracy zbiorowej wydanej w roku 1976 na cześć sędziwego profesora Friedman otwarcie przyznał się do ulegania pewnym wpływom Hayeka.
Przyznaniu Friedmanowi nagrody Nobla towarzyszyła jednak niemiła kampania wymierzona w jego osobę przez różnych „postępowych humanistów”. Pretekstu do tego dostarczył pobyt Friedmana w Chile, który poczytano za współpracę z reżimem Augusto Pinocheta. Nie pomogło dementiArnolda Herbergera - ówczesnego kierownika katedry ekonomii na uniwersytecie w Chicago, że sześciodniowa wizyta Friedmana w Chile, odbyta zresztą na zaproszenie prywatnej fundacji, połączona z wygłoszeniem kilku odczytów, była jedynym jego pobytem w tym kraju i nie zajmował się on doradztwem ekonomicznym dla chilijskiego rządu, a o jego stosunku do reżimu świadczy fakt nie przyjęcia doktoratów honoris causa dwóch tamtejszych uniwersytetów. W skrytym przekonaniu oponentów wina Friedmana polegała na tym, że w Chile wcielano w życie jego poglądy ekonomiczne, co już samo w sobie było dla nich wystarczającym dowodem na to, że są one „reakcyjne”. Sam Friedman replikował, że choć odcina się od wszelkich reżimów, w tym również od chilijskiego, to cieszyłby się widząc, że jego teoria przyczynia się do poprawy warunków życia ludności i, co za tym idzie, ułatwia ewolucję sposobu rządzenia krajem w kierunku bardziej demokratycznym. Możliwość taka istnieje tak długo, jak długo zachowany jest system własności prywatnej, będący motorem jego koncepcji ekonomicznych, utożsamiany przez niego z wolnością ekonomiczną, stanowiącą źródło pozostałych wolności. Czy czegoś to nam dziś nie przypomina???
Antyfriedmanowska kampania nie na wiele się zdała. Nadchodziła nowa era w polityce i ekonomii. Friedman cieszył się rosnącą popularnością, którą utwierdził w roku 1980 w cyklu telewizyjnych wykładów nagranych dla Public Broadcasting Service. Prezentował w nich leseferystyczny pogląd na gospodarkę, konkurencyjny wobec poglądów wygłaszanych wcześniej w podobnych programach przez Johna Kenetha Galbraitha.
Dla uhonorowania autora Capitalism and Freedom w dniu 4 października 1983 roku The Pacific Institut of Public Policy Research wydał w San Francisco uroczysty bankiet, który zgromadził ponad siedmiuset najwybitniejszych przedstawicieli amerykańskiego świata nauki, polityki, gospodarki i finansów. W Komitecie Organizacyjnym, któremu przewodniczył były sekretarz skarbu Stanów Zjednoczonych William E. Simon, zasiadali między innymi senatorowie Patric Daniel Moynihan i Pete Wilson, Gubernator James R. Thomson, George M. Keller ze Standard Oil Company, William F. Buckley Jr., Friedrich A. Hayek, Robert Nozick, David Rockefeller i stawiający już coraz śmielsze kroki na scenie politycznej ... Arnold Schwarzenegger. Podsumowaniem tej uroczystości stała się książka Politics and Tyranny zawierająca teksty przemówień wygłoszonych podczas jej inauguracji, esej samego Miltona Friedmana Tyrania status quo, który stał się podstawą późniejszej ksiązki i Jego odpowiedzi na zadawane pytania.
WOLNOŚĆ
Przedmiotem afirmacji filozofii politycznej Miltona Friedmana jest wolność oznaczająca prawo człowieka do tego, by mógł postępować i myśleć jak chce tak długo, jak długo nie godzi tym w prawa innych ludzi. Jakiekolwiek ograniczenia ludzkiego zachowania powinny mieć kształt bezosobowych reguł, stosowanych jednakowo do wszystkich przez niezawisłe sądownictwo. Takie zastąpienie rządów ludzi przez rządy prawa uznał Friedman za jedno z najszczytniejszych osiągnięć cywilizacji. Mimo iż rządy prawa nie gwarantują wolności, gdyż prawa ogólne mogą być równie tyrańskie jak edykty osobowe, to jednak odegrały one pierwszoplanową rolę w przekształcaniu dawnych systemów społecznych, w których zwykły obywatel był poddany arbitralnej woli swego pana, w systemy, w których tenże obywatel może sam siebie uważać za swojego pana.
Z wyróżnionych trzech rodzajów wolności: osobistej, politycznej i ekonomicznej, Friedman uwypuklał znaczenie tej trzeciej, traktując ją jako warunek i gwarancję dla dwu pozostałych, choć w powszechnym przekonaniu zdają się to być różne sprawy: wolność indywidualna zaliczana jest do materii politycznej, a dobrobyt materialny - do ekonomicznej. Najdobitniejszym wyrazem tych przekonań jest obrona „demokratycznego socjalizmu” przez ludzi potępiających sowiecki totalitaryzm, ale pragnących go reformować jedynie w wymiarze politycznym w myśl założenia, że można zapewnić ludziom wolność indywidualną w systemie gospodarki nakazowej. Zdaniem Friedmana, pogląd taki jest iluzją, gdyż związek między gospodarką i polityką jest tak silny, że tylko niektóre kombinacje systemów politycznych i ekonomicznych są możliwe do wcielenia w życie.
Wolność ekonomiczna zawsze jednak odgrywa rolę pierwszoplanową. Jest ona konstytutywnym elementem wolności jako takiej, będąc z tego tytułu częścią składową celu samego w sobie. Absolutna wolność w sferze politycznej jest wręcz niemożliwa. Każda decyzja polityczna wymaga przecież zastosowania przymusu wobec tej części społeczeństwa, która się z nią nie zgadza. W polityce nie decydujemy tylko o sobie samych, lecz o wszystkich naraz. Jeśli za czymś głosujemy i jesteśmy w mniejszości, to tego nie uzyskamy. Jeśli zaś będziemy przeciwko jakiemuś rozwiązaniu i znowu znajdziemy się w mniejszości, to i tym razem nasz głos nie zostanie wzięty pod uwagę. Tymczasem wolność ekonomiczna jest wolnością absolutną, nie wymagającą żadnych ustępstw i kompromisów. Likwiduje ona konflikt między mniejszością i większością, nie znając w ogóle takich pojęć. Dzieje się tak dlatego, że opiera się na wolności mechanizmów rynkowych, a wolny rynek - jak twierdzi Friedman - toleruje wszelką różnorodność. „Mówiąc kategoriami politycznymi jest on systemem proporcjonalnego przedstawicielstwa. Każdy może głosować na, powiedzmy, kolor ulubionego krawata i otrzyma go. Nie musi sprawdzać jakiego koloru pragnie większość, a gdy jest w mniejszości podporządkowywać się”.
Wolność gospodarcza jest także koniecznym warunkiem i środkiem służącym do osiągnięcia wolności politycznej. Nie jest jednak warunkiem wystarczającym. Niezbędne są również odpowiednie instrumenty polityczne oraz określony system wartości uznawany w danym społeczeństwie. Wolność ekonomiczna, umożliwiając wzajemną współpracę bez stosowania przymusu i centralnego kierowania, zmniejsza jednak zdecydowanie obszar, na którym sprawowana jest władza polityczna. Wolny rynek rozprasza władzę ekonomiczną, co rekompensuje skutki, jakie może wywołać koncentracja władzy politycznej. Z drugiej strony, ograniczenia wolności gospodarczej w sposób nieunikniony odbijają się na wolności w ogóle, również na takich jej obszarach, jak wolność słowa, czy prasy. Coraz śmielsze wprowadzanie przez państwo ograniczeń w gospodarce nie może pozostać bez wpływu na inne swobody. Wolność jest całością i nie można jej ograniczać w jednym miejscu, bez równoczesnego ograniczenia w innym.
Friedman zgadza się, że „wolność nie może być absolutna, żyjemy bowiem w społeczeństwie powiązanym mnóstwem współzależności i pewne ograniczenia wolności są konieczne, aby uniknąć innych ograniczeń, jeszcze gorszych. Jednakże już dawno przekroczony został naprawdę niezbędny zakres tych ograniczeń. Naglącą potrzebą dnia jest więc ich eliminacja, a nie dalsze mnożenie”.
Zasadniczym elementem wolności gospodarczej jest swoboda dysponowania własnym dochodem: ile wydamy na własne potrzeby i co za to kupimy, ile zaoszczędzimy i pod jaką postacią, jaką wreszcie część dochodu podarujemy i komu. Tymczasem rządy odbierają nam coraz większy procent zarobków. Drugim składnikiem wolności gospodarczej jest swoboda wykorzystywania własnych możliwości. Należy do niej prawo wyboru zawodu i prowadzenia każdego typu działalności gospodarczej. Jednak na każdym kroku spotykamy się z koncesjami, zezwoleniami i innymi ograniczeniami wolności. „Dwie idee: ludzkiej wolności i wolności ekonomicznej zespolone razem wydały największe owoce w Stanach Zjednoczonych. Wciąż jesteśmy nimi przepojeni. Stanowią one nieodłączny składnik naszego bytu. Ale, niestety, zaczęliśmy od nich odchodzić. Zapomnieliśmy tę podstawową prawdę, że największym zagrożeniem dla ludzkiej wolności jest koncentracja władzy, czy to w rękach rządu, czy kogokolwiek innego. Przekonaliśmy samych siebie, że przyznanie komuś władzy jest bezpieczne, o ile służy ona dobrym celom. Na szczęście zaczynamy się z tego otrząsać. Znowu dostrzegamy niebezpieczeństwa, jakie zagrażają społeczeństwu, gdy nagromadzi się zbyt wiele możliwości rządzenia nim. Zaczynamy rozumieć, że słuszne cele mogą zostać wypaczone przez użycie złych środków, i że poleganie na wolności jednostki do kierowania własnym życiem zgodnie z wyznawanymi przez nią wartościami jest najlepszą drogą ku osiągnięciu przez wielkie społeczeństwo jego wszystkich potencjalnych możliwości”.
RÓWNOŚĆ
Dwa wieki temu, gdy wolność oznaczała swobodę kształtowania własnego życia, równość była równością przed Bogiem. W praktyce oznaczała równość szans i równość wobec prawa i to tylko karnego i cywilnego, ale już nawet nie politycznego. Zgodnie ze wskazaniami ojców liberalizmu wprowadzono pewne cenzusy wyborcze, dając wyraz przekonaniu, że ktoś, kto chce decydować o losach państwa i społeczeństwa, musi najpierw pokazać, że potrafi sam pokierować swoim własnym losem. Przy dużym udziale filozofii politycznej Alexis de Tocqueville'a pojęcie równości rozciągnięto na równość wobec prawa politycznego. Następnie równość zaczęła być utożsamiana z równością rezultatów. W myśl tej nowej idei każdy powinien mieć taki sam poziom życia lub dochodu, każdy powinien ukończyć wyścig w tym samym czasie. O ile równość przed Bogiem i równość szans nie wchodziły w konflikt z wolnością kształtowania swego własnego życia, będąc dwiema stronami tej samej podstawowej wartości - uznania jednostki za cel sam w sobie, o tyle dążenie do równości społecznej pozostawało w jaskrawej sprzeczności z ideą wolności rozumianą jako brak przymusu.
Wolność i równość społeczna dają się pogodzić jedynie wówczas, gdy pod pojęciem wolności ukryje się tak zwana wolność pozytywna, czyli także równość, ale inaczej nazwana. Jak pisał cytowany przez Friedmana de Tocqueville: „Istnieje... mężna i prawa namiętność równości, dająca wszystkim ludziom pragnienie siły i poszanowania. Namiętność ta ma to do siebie, że małych podnosi ku wielkim. Lecz istnieje także w ludzkim sercu skażone zamiłowanie do równości sprawiające, że słabsi starają się ściągnąć silnych do swego poziomu i doprowadzające ludzi do tego, że zaczynają przedkładać równość w niewoli nad nierówność w wolności”.
Sama równość szans także nie może być traktowana dosłownie. Jedno dziecko rodzi się całkiem zdrowe, inne ociemniałe. Rodzice jednych troszczą się o ich szczęście i zapewniają im podstawy wiedzy i kultury, inni zaś są źli i niezapobiegliwi. Jedno dziecko rodzi się w Stanach Zjednoczonych, inne w Indiach lub Rosji. W tej sytuacji faktyczny sens równości szans chyba najlepiej oddaje francuskie powiedzenie: une carriere ouverte aux talentes - kariera jest otwarta dla ludzi z talentem. Żadne arbitralne przeszkody nie powinny utrudniać jednostce zdobycia takiej pozycji, do jakiej predestynują ją własne uzdolnienia i skłaniają wyznawane wartości.
Przy takiej interpretacji równość szans jest po prostu bardziej szczegółowym określeniem równości wobec prawa. Obecnie - pisze Friedman - trwa jednak ekspansja idei równości społecznej, która oznacza równość rezultatów. Jak mówił Dodo w Alicji w krainie czarów: „każdy wygrał i wszyscy muszą dostać nagrody”. Tak rozumiana równość jest nie do pogodzenia z ideą wolności, bo przecież równość zakłada identyczność, podczas gdy wolność zachęca do różnorodności, a przez to do zróżnicowań. Ludzie z natury są nierówni, gdyż posiadają różne umiejętności i w różny sposób je wykorzystują. Friedman powtarza więc bodajże za Maxem Schelerem, że każde równanie jest równaniem w dół, a trudno pojąć zalety ścinania wysokich drzew do poziomu niskich.
Nierówności, które są konsekwencją działania praw rynkowych stanowią w istocie wynik świadomego wyboru ludzi. Mogą oni i muszą dokonywać wyboru różnych wariantów zaangażowania swych zasobów i umiejętności. Warianty te różnią się stopniem niepewności ewentualnego wyniku, a im dane działanie związane jest z większym ryzykiem, tym większe może przynieść profity. Pozwala to dokonać swoistej alokacji „kapitału ludzkiego”. Osiągnięciem kapitalizmu „nie była tylko akumulacja własności, ale stworzenie w ogromnej skali możliwości rozwoju ludzkich zdolności i umiejętności”. Każdy może podjąć naukę, czy pracę tam, gdzie ryzyko poniesienia porażki jest niewielkie, ale i ewentualne zyski nie mogą być duże. I odwrotnie, ktoś decydujący się na duże ryzyko może liczyć na większe dochody.
Społeczeństwo stawiające równość (w sensie równości rezultatów) przed wolnością, nie zrealizuje ani równości, ani wolności. Użycie siły dla osiągnięcia równości zniszczy wolność. Natomiast społeczeństwo, które na pierwszym miejscu stawia wolność, jako produkt uboczny, ale całkiem nieprzypadkowo, uzyska także większą równość. Wolność oznacza bowiem różnorodność i jednocześnie mobilność. Powstrzymuje ona arbitralne ograniczenia nakładane na jednych przez drugich. I choć nie zapobiega osiąganiu przez niektórych pozycji uprzywilejowanych, zapobiega instytucjonalizacji tych przywilejów. Ludziom, którzy są obecnie w niekorzystnej sytuacji gwarantuje szanse zdobycia w przyszłości o wiele lepszej pozycji. Gdziekolwiek może działać wolny rynek, gdziekolwiek istnieje równość szans, tam przeciętny człowiek jest w stanie, dzięki własnej zapobiegliwości i staranności, osiągnąć taki poziom życia, o jakim nigdy przedtem nie mógł marzyć. Nigdzie przepaść między bogatymi i biednymi nie jest większa niż w społeczeństwach, które nie pozwalają działać wolnemu rynkowi, próbując osiągnąć tak zwaną sprawiedliwość przy pomocy działań korygujących wyniki gry rynkowej.
Znamienna jest postawa intelektualistów, dla których równość jest bez mała wyznaniem wiary, chociaż ich czyny pozostają w rażącej sprzeczności z deklaracjami. Jeśli bowiem jest się egalitarystą - ironizuje Friedman - należy ocenię, czy własny dochód odpowiada przyjętej koncepcji równości, a jeżeli jest wyższy - oddać nadwyżkę tym, którzy mają poniżej średniej. Jeśli kryterium równości miałoby objąć cały świat, jak tego pragną niektórzy reformatorzy, byłaby to kwota około dwustu dolarów rocznie na osobę - taki jest bowiem przeciętny dochód na jednego mieszkańca naszego globu. Który z amerykańskich „naprawiaczy świata” byłby gotów zaakceptować taką formę równości?
SPRAWIEDLIWOŚĆ
Przyjmując za Arystotelesem rozróżnienie sprawiedliwości dystrybutywnej i komutatywnej, Friedman krytykuje tę pierwszą i popiera drugą. Wolna gospodarka może prowadzić wyłącznie do sprawiedliwości komutatywnej. Oznacza ona wynagrodzenie według wartości, jaką usługi danego człowieka mają dla ludzi, którym on je świadczy i jaka znajduje wyraz w cenie, którą są oni skłonni za nie uiścić. Jeżeli to, co ludzie otrzymują ma być sprawiedliwe w jakimś innym znaczeniu, to kto ma decydować co jest sprawiedliwe? Kto ma rozdawać nagrody? Jeżeli mamy mieć sprawiedliwe udziały w wypracowanym dochodzie, ktoś musi decydować, jakie udziały są sprawiedliwe. Ten „ktoś” będzie narzucał własne decyzje innym, odbierając tym, co posiadają więcej niż określona przez niego „sprawiedliwa” ilość i dając tym, co posiadają mniej. Czy jednak ci, co podejmują i narzucają takie decyzje, są równi tym, za których decydują? Jeśli nie, to czy jest to sprawiedliwe? A może jesteśmy już na zwierzęcym folwarku Orwella, gdzie „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre równiejsze” - pyta Friedman?
Jeśli to, co ludzie otrzymują ma być określone przez „sprawiedliwość”, a nie przez to, co wytwarzają, to skąd wziąć nagrody? Jaki będzie bodziec do pracy? Jak zadecydować kto ma być lekarzem, a kto zamiataczem ulic? Serce - według Friedmana - może popierać humanistyczną troskę o to, by dostęp do jedzenia był podstawowym prawem człowieka. Głowa natomiast ostrzega, że prawo to można różnie interpretować. Każdy powinien mieć swobodę używania własnych zdolności dla zaspokojenia swych elementarnych potrzeb. Jeżeli jednak miałbym mieć „podstawowe prawo” do jedzenia bez jakiegoś qui pro quo, ktoś musiałby zostać zobowiązany do zapewnienia mi tego prawa. Czy fakt ten nie uczyni z niego mojego niewolnika - pyta retorycznie Friedman.
Istnieje zasadnicza sprzeczność między ideałem sprawiedliwości i ideałem wolności. Ten konflikt stanowi zmorę każdej próby zaprowadzenia równości podziału jako nadrzędnej zasady organizacji społeczeństwa. Końcowym rezultatem takich prób było zawsze i nieodmiennie ustanowienie terroru. Ale nawet terror nie czynił podziału naprawdę równym. W każdym wypadku utrzymywały się głębokie nierówności i niesprawiedliwość i to pod każdym względem.
Panuje przekonanie - twierdzi Friedman - że nie jest sprawiedliwe, by niektóre dzieci miały przewagę nad innymi, tylko dlatego, że mają bogatych rodziców. Oczywiście nie jest to sprawiedliwe. Jednakże taka niesprawiedliwość może przybrać wiele postaci. Może wystąpić w formie odziedziczenia kapitału, czy nieruchomości, a może też przybrać postać odziedziczenia talentu. Z etycznego punktu widzenia nie zachodzi tutaj żadna różnica. Tymczasem, mimo iż ludzi nie oburza dziedziczenie talentu, oburza ich dziedziczenie własności. Spójrzmy więc na to z punktu widzenia rodziców: jak ocenić państwo, które pieniądze, pozostawione po ściągnięciu należnych podatków pozwala wydać na hulaszcze życie, ale już nie pozwala na pozostawienie ich własnym dzieciom, każąc płacić nowe podatki?
Owszem, życie nie jest sprawiedliwe i kusząca jest wiara, że rząd potrafi naprawić stan zrodzony przez naturę. Trzeba jednak docenić korzyści, jakie każde społeczeństwo odnosi z tej niesprawiedliwości, nad którą tak boleje i dostrzec ogrom niebezpieczeństw czyhających na tych, którzy niesprawiedliwość ową chcą wyeliminować. Nie ma nic sprawiedliwego w oczach bazarowej przekupki, że Marlena Dietrich urodziła się z pięknymi nogami, a w oczach podwórkowego łobuziaka, że Muhammed Ali przyszedł na świat z uzdolnieniami, które pozwoliły mu zostać wielkim bokserem. Czy jednak nie byłoby jeszcze większą niesprawiedliwością pozbawienie wielbicieli przyjemności oglądania ich? Z pewnością nie jest sprawiedliwe, że Ali zarabiał kilka milionów dolarów w jeden wieczór, ale nie występowałby w ringu za pensję dokera.
Niesprawiedliwe jest, że po partii pokera jedni odchodzą od stołu jako wielcy zwycięzcy, inni jako przegrani. Czy zatem w imię sprawiedliwości zwycięzcy powinni zwrócić wygrane? W dłuższej perspektywie nawet przegrani nie życzyliby sobie takiego rozwiązania. Mogłoby ich ono ucieszyć w wieczór porażki, ale czy powróciliby jeszcze kiedyś do stolika wiedząc, że cokolwiek się zdarzy zakończą grę w tym samym punkcie, a jak kiedyś wygrają, to wówczas oni będą musieli oddać zagarniętą przez siebie pulę? Ten przykład ma, zdaniem Friedmana, o wiele większy związek ze światem realnym niż by się mogło komuś wydawać. Każdego dnia podejmujemy przecież decyzje, z którymi wiąże się jakieś ryzyko, ale i szansa wygranej na loterii życia. Czasami są to sprawy wielkie, gdy decydujemy o wyborze zawodu, partnera w małżeństwie lub ważnej inwestycji. Częściej są to sprawy małe, gdy decydujemy na jaki pójść film i czy przejść przez ulicę w niedozwolonym miejscu. Za każdym razem powstaje to samo pytanie: kto ma decydować o podejmowaniu ryzyka? Oczywiście ci, którzy mają ponosić jego konsekwencje.
System, w którym ludzie odpowiadają za skutki swego postępowania motywował Henry Forda, Johna Rockefellera, czy Andrew Carnegi'ego do zaangażowania się w ryzykowne przedsięwzięcia, z których następnie czerpali zyski. Równolegle z gromadzeniem przez nich majątków wzrastała wszakże zamożność całego społeczeństwa. „Henry Ford zdobył fortunę, kraj zdobył tani i niezawodny środek transportu oraz technikę produkcji masowej” - pisze Friedman. Co więcej, stworzone dzięki istniejącemu systemowi prywatne majątki często przeznaczano na cele społeczne, a fundacje Forda i Rockefellera są tego najwymowniejszym przykładem.
Zadziwiającą konsekwencją systemu łączącego ideały wolności i równości szans jest to, że idea sprawiedliwości też jest w nim realizowana i to niejako sama przez się, bez żadnych ingerencji i stosowania przymusu. Wszędzie zatem, gdzie rozkwita wolność jednostek, a gospodarka zorganizowana jest na zasadach wolnego rynku, regularnie polepszają się warunki życia przeciętnego obywatela. Tam zaś, gdzie państwo, w imię sprawiedliwości i równości społecznej, sprawuje drobiazgową kontrolę nad działalnością gospodarczą obywateli panuje niski standard życia, a ludzie tkwią w pętach politycznych nie mając możliwości kierowania swoim własnym losem. „Każdemu tyle, ile on sam i należące do niego narzędzia pracy wytwarzają” - to najlepsza, zdaniem Friedmana, reguła podziału dóbr.
(źródło)