Z głośników sączy się monotonny i nostalgiczny głos Renaty Przemyk. Najnowsza jej płyta „Odjazd” jest… no właśnie. Trudno do końca powiedzieć. Urzeka i drażni. Ale jest to drażnienie na swój sposób miłe. Artystka prowadzi nas w klimaty tęsknoty i nostalgii, podbudowanej odwiecznymi pytaniami o Sacrum, upływ czasu i sens miłości, które człowiekowi nigdy nie dawały spokoju. Nie dają go też Renacie Przemyk, która immunizowała się wszelkie mody i pogoń za nowością, drążąc egzystencjalne pytania w charakterystyczny dla siebie sposób.
Jej najnowsza płyta, to ociosywanie słowa za pomocą specyficznej mantry, w której pobrzmiewa klimat czegoś nienazwanego, sięgającego korzeniami w przysypaną kurzem niepamięci ludową bezpośredniość, czy klezmerski naturalizm. Dysputę o sprawach ważnych Przemyk wzmacnia intrygującym ornamentem dźwięków. Tłem dla jej słów są: fortepian, gitara akustyczna, bębny, dzwonki, akordeon, wiolonczela czy tuba. A kiedy trzeba, także śpiew na głosy, przenoszący w klimat tkliwych nadniemeńskich pieśni („Polska biel”).
Mam kłopot z tą płytą (w zasadzie dwiema, bo to dwupłytowe wydanie), bo im dłużej jej słucham, tym bardziej chcę się w nią zagłębić. Cholernie melancholijny klimat świdruje szczególnie mocno w listopadowy późny wieczór, kiedy to piszę: wszystko na świecie jest możliwe/wszystko się zmienia z dnia na dzień/jedynie moje życie nie powinno/nawet wrogowi zdarzyć się („Profan). Czy: niech mnie ktoś obudzi/i zatrzyma czas/przerwie sen wariata/koszmar co odwiecznie trwa („Niech mnie ktoś obudzi”).
Renata Przemyk ma zagorzałych fanów, którzy uwielbiają ją za to, że nie płynie ona głównym nurtem muzycznym. Że daje im czas, spowalnia, syci „niespiesznością”, tak jakby rytm jej piosenek wyznaczał spokojny i naturalny porządek świata. Świata, który nigdzie się nie spieszy, dając wydarzyć się wszystkiemu w takim, a nie innym tempie, i zawsze do końca. Z majestatem i nieuchronnością. Tchnie z tego jakiś fatalistyczny egzystencjalizm, ale taką licentia poetica obdarza nas właśnie Renata Przemyk.
Jest ciągle sobą, nieczułą na modę pieśniarką, konsekwentnie opowiadającą nam o tym, co ważne i warte zastanowienia. Bawi się słowem i jego brzmieniem. Pokazuje, że znalazła swój świat, do którego nas zaprasza, nie obiecując nieziemskich wrażeń. Stawia na prostotę i swoisty minimalizm, zza którego wygląda jednak przestrzeń wcale nie jednowymiarowa. Pełna znaczeń i pytań, tęsknot i niespełnień, dużej dawki smutku, ale nie beznadziei. Ta płyta wciąga. Jak bluszcz oplata nostalgicznymi pytaniami, na które próżno szukać łatwych odpowiedzi. I jest to naprawdę dobra płyta.
Tutaj możesz zobaczyć i usłyszeć tytułowy utwór
Renata Przemyk, „Odjazd”, QI Music 2009
www.eckardt.pl
Inne tematy w dziale Kultura